Białe drapieżniki nocą.
Tego dnia było pięknie. Upalne, czerwcowe popołudnie powodowały u mnie skoki ciśnienia i nie tylko…. Miotało mną po mieszkaniu na lewo i prawo a co dziwne gdzie bym nie spojrzał wszędzie leżało moje jaziowo-kleniowe pudełko. Dziwne, dlatego, że miałem tylko jedno, tak jak light kijek, który teraz stał w każdym kącie. Jest źle - pomyślałem - a lekarstwo 60km od domu. Nie miałem wyjścia...Ruszam!!! Na miejscu i tak pożytku by ze mnie nie mieli...
Meta, do której zmierzałem była szerokim wewnętrznym zakrętem Odry z 4 ostrogami i opaską. Woda w tym miejscu płynęła dosyć leniwie, ponieważ główny nurt obmywał przeciwległy brzeg. Niejednokrotnie przekonałem się,że białe drapieżniki uwielbiają takie “wewnętrzne główki.” Przyczyna? Masa narybku, która o tej porze roku jest jeszcze za mała by poradzić sobie z dużym uciągiem wody. Zamierzałem to wykorzystać.
U celu byłem dwie godziny przed zachodem słońca. Miałem jeszcze dużo czasu wiec mogłem spokojnie się przygotować na wieczorno - nocną zasiadkę, ze spinningiem w reku.
Latarka na czoło, pudełko w kamizelkę, aparat w plecak i jazda. Główka, na której miałem spędzić resztę wyprawy musiała być pewna, ponieważ nocne spacery przez Odrzańskie chaszcze w poszukiwaniu aktywnych ryb, nie wchodziły w rachubę. Przelew, który wytypowałem był długi i do połowy zalany. Woda leniwie przewalała się przez kamienie, które dosłownie skwierczały od malutkich srebrnych rybek. Miejscówka wyglądała jak wielka stołówka. To jest to - uśmiechnąłem się w duchu. Teraz tylko czekać, aż przyjdą jeść. Pierwsze jazie pojawiły się w łowisku, gdy słonko zbliżyło się do horyzontu. Jak zawsze - bez pudła. Charakterystyczne dla tego gatunku koła, wiry i cmokania dały znać, że ryby żerują na dobre, że pora zaczynać… Wziąłem do ręki mojego trzy metrowego legenda do piętnastu gram, który doskonale spisywał się do tego typu akcji. Rzut na napływ, trzy obroty korbką i strzał. Spodziewałem się takiej pazerności, ponieważ jazie były jeszcze świeże tzn. nieprzepłoszone. Sprowadzam kij do lustra wody, aby walcząca na powierzchni zeszła troszkę niżej i nie płoszyła reszty. Nie poskutkowało. Ryba walczy niezwykle dynamicznie, lecz krótko i narobiła mi niezłej trzody. Piękny i odpasiony jaz ląduje w mojej dłoni, ma ok. 45 centów. Z jego pyszczka wystaje zapięty na dwie malutkie kotwiczki mój pewniak. Ciężka trzycentymetrowa bardzo płytko schodząca baryłeczka. Jest nr Uno na płytkie przemiały i rafki. Najważniejsze jednak, że ryby wprost go uwielbiały. Wypinam woba i wkładam rybę do wody, która natychmiast odpływa do swojej podwodnej krainy. Dzięki za jadę jaziu – mówię sam do siebie. To jest to, co mnie cisnęło w domu. Obserwuje przelew i widzę, że dalej tu są. W spokojnej tafli odbija się piękny ognisty zachód słońca, a z nadbrzeżnej ściany lasu wydobywał się koncert ptaków przeplatany z rechotem żab.
One też żegnały dzień. Bajka - pomyślałem oddając kolejne rzuty… Na końcu zestawu zameldowały się jeszcze dwa mniejsze jazie i kleń. Każdy walka na tak płytkiej wodzie powodowała, że ryby reagowały na przynętę bardziej nerwowo i ostrożnie, natomiast ja po każdym holu dawałem łowisku odpocząć. Tej cierpliwości nauczył mnie mój przyjaciel,który mawiał, że pospiech jest wskazany, ale przy łapaniu pcheł, a nie….. jazi.
Zainteresowanie wobkiem nie słabło, jednak brania były tak delikatne, że nijak nie mogłem ich zaciąć. Wiedziałem, że takie skubańcze da się przechytrzyć, jak jednak spowolnić i tak już bardzo wolny zestaw? Kombinacje z hamulcem w kołowrotku niewiele dały, ponieważ ryby i tak czuły niewielki nawet opór podczas zabawy. W miejscu, w którym znajdował się bączek, co jakiś czas pokazywały się spore leje. Po jakimś czasie wpadłem na pomysł, który pomógł mi przechytrzyć kilka tych cwaniaków. Otóż po rzucie szczytówkę kierowałem w stronę wody, a nurt wybrzuszał żyłkę. Woba nie czułem w ogóle jednak, najmniejszy opór na korbce młynka wybierającego delikatnie luz, kwitowałem zacięciem. To był strzał w 10!!! Zestaw się spowolnił, a jazie zasysały głęboko i pewnie.
Nastała noc, gdy na moim przemiale zameldowały się klenie. Te się w ogóle nie czaiły. Brania były 100%. Kiedy spojrzałem na zegarek było grubo po 23. Zarządziłem odwrót. Byłem szczęśliwy no i bateryjki w końcu naładowane. Ile potrzymają? Ze dwa dni na pewno.
artykuł i foto nadesłany przez @jaco
Przeczytaj więcej:
Jak łowic klenia zimą
Wędka na klenia
Jak łowić jazia w rzece
Zobacz więcej:
wobler na klenia
cykada na jazia i klenia
woblery powierzchniowe na jazie i klenie
wahadłówka na jazia i klenia
obrotówka na klenia