Brzana na spinning
Brzana to paradrapieżnik z rodziny karpiowatych. Ryba, która dostarcza łowcy wielu ogromnych emocji podczas holu. Jedna z najsilniejszych ryb naszych wód. Brzanę można spotkać dosłownie wszędzie. Bytuje głównie w rzekach o dość silnym nurcie, ale spotkać ją można wszędzie.
Ja osobiście miałem do czynienia z nią w rzekach typowo górskich, jak i w nizinnych. Swoją przygodę z łowieniem tych ryb datuję bardzo daleko wstecz. Swoje pierwsze spinningowe kroki stawiałem bowiem w rzekach takich jak Raba i Dunajec.
Brzana czyli jak to się zaczęło
Raba była wówczas wręcz przepełniona kleniem i brzaną. O ile złowienie klenia nie było trudne, o tyle od czasu do czasu na blaszce (głównie na nie łowiłem) siadał potwór nie do wyjęcia. Pamiętam dokładnie. Pierwsza wędka spinningowa od wujka, przynęty ABU, Rublexa i DAMa. Jako młody chłopak niewiele umiałem. Pokazano mi jak się zarzuca i jak obsługuje cały sprzęt. Więc niewiele myśląc topiłem w Rabie kolejne blachy i raz na jakiś czas dobywałem klenia. Dwutygodniowy, wakacyjny pobyt upływał pod znakiem łowienia i kąpieli w czystej rzece. Zainteresowanie wędkarstwem rosło z dnia na dzien. Żądny wiedzy, naciągnąłem mamę na zakup książki A. Skarżyńskiego Pt. „Spinning”. Książkę wchłonąłem w dwa wieczory. Wydawało mi się, że już nie ma na mnie mocnych i teraz mogę złowić każdą rybę jaką tylko chcę. Na mojej wędce lądowały niezmiennie tylko klenie. Czasami zdarzała się też świnka. Brzana jako gatunek był dla mnie obcy i nigdy jako o zdobyczy o niej nie myślałem
Mój błąd polegał na tym, że rzucałem gdzie popadnie i zwijałem zbyt szybko. Któregoś dnia po wyrzucie, zrobiła mi się „broda” na szpuli. Wirówka została posłana z nurtem w dół. Ja stałem po kolana w wodzie brodząc w klapkach. Zamknąłem kabłąk i począłem odwijać zwoje ze szpuli, by się pozbyć problemu. Blaszka w tym czasie spłynęła nieco z nurtem, a gdy żyłka się napięła, stanęła i wirowała w miejscu poruszana jedynie przez uciąg wody. Sprzęt jakiego wówczas używałem był raczej „okoniowy”. Żyłka około 0,22 mm i wędka „Germiny” do 30 g. były wtedy dość przyzwoitym zestawem, który z kleniami dawał sobie radę bez problemów. Oczywiście w takiej sytuacji pech chciał, że na blaszkę nadział się potwór, który zaraz po pobiciu odjechał pod prąd, dając mi usłyszeć po raz pierwszy w życiu, jak długo i jednostajnie wyje hamulec w moim ABU Cardinalu. Brak umiejętności nie pozwoliły mi na wyjęcie owego potwora, ani nawet na zobaczenie go. Mimo iż woda w Rabie była krystalicznie czysta i polaroidy (których chyba nie było w sprzedaży jeszcze) nie były potrzebne do obserwowania podwodnego świata. Mając głowę wypchaną teoriami pana Skarżyńskiego (nie do końca poukładanymi), doszedłem do wniosku, że owy potwór to musiał być sum.
Wracając do domku w którym wczasowaliśmy, porozmawiałem ze starszym panem, który łowił na przepływankę. Oczywiście opowiedziałem mu jak to mi wziął wielki sum. Starszy pan wytłumaczył mi, że to nie sum, ale brzana właśnie. Pokazał mi także jak owe stworzenie wygląda (oczywiście miał pełen sadzyk ryb – co wówczas było standardem, a o zasadzie „no kill” to nawet japońscy ichtiolodzy nie słyszeli). Wytłumaczył mi, że na spinning brzanę się łowi rzadko, bo ma „ryjek” umieszczony od spodu pyska i najlepiej podać robaczka z gruntu.
Pierwsza brzana na spinning
Żądny kolejnej wielkiej przygody, założyłem zapasową szpulę Cardinala z 0,25 mm i następnego dnia nadal próbowałem szczęścia w tym samym miejscu. Starałem się skopiować wszystko dokładnie. Ta sama blacha i kombinowanie. Efektów zero. Wróciłem do domu na obiad i po południu z powrotem nad wodę. Częsta zmiana blaszek w końcu się opłaciła. Wyciągnąłem pierwszego w życiu „śliziaka” o długości nieco ponad 30 zm. Dał mi on jednak tyle emocji podczas holu i tyle satysfakcji, że ostatnie dni wczasów staneły pod znakiem brzany na spinning!
Nie było większych efektów, ale coś tam jeszcze wydłubałem. Nie miałem mikrowoblerków, gumki były nie do kupienia. A blachę czasem ciężko poprowadzić ponad samym dnem żeby sprowokować brzane na spinning. To taka moja analiza niepowodzeń, po kilkunastu latach. Nie zapomnę jak po owych wakacjach nagromadziłem danych, z różnego rodzaju książek i czasopism. Właśnie wtedy dopadł mnie spinningowy bakcyl, który trzyma mnie do dziś. Ale wytłumaczcie 13-14 letniemu chłopakowi, w czasach gdzie internetu nie było nawet w filmach science-fiction, co i jak ma robić by złowić rybę…
Po powrocie do Krakowa i rozpoczęciu roku szkolnego musiałem się nieco natrudzić żeby wyskoczyć na ryby. Do Wisły miałem kawałek, a rodzice nie bardzo chcieli mnie puszczać samego w podróże autobusem, zwłaszcza w takie miejsca. Nie zraziło mnie to. W „Wiadomościach Wędkarskich” przeczytałem, że w Wiśle żyje brzanya, ba cała masa ryb, których nie poznałem jeszcze „organoleptycznie” w Rabie. Pierwszy wypad – bezrybie, smród, rozczarowanie. Wisła była jednym wielkim ściekiem, po kontakcie z którym musiałem wymienić całą żyłkę oblepioną czymś, co miało konsystencję kosmicznej ektoplazmy. Załamka – do kolejnych wakacji łowiłem tylko raz – zlitował się nade mną wujek i zabrał ze sobą na weekend na okonie. Jednak dobry nauczyciel w wędkarstwie to podstawa. Usłyszałem najdłuższy wykład w życiu o łowieniu brzan. Wujek znacznie urósł w moich oczach i stał się moim pierwszym wędkarskim idolem. Z niewiadomych (dla mnie) przyczyn nie był takim fanem brzany jak ja. Był natomiast… zapalonym pstrągarzem. Brzana na spinning nie była jednak dla niego czyms wyjątkowym, potrafił je łowić. Podarował mi nawet kilka małych woblerków, które sam wykonał z kory drzewa. Moje dalsze eksperymenty i doświadczenia z łowieniem brzan, to ponownie wakacje i ponownie Raba. Kolejne wczasy to dolny Dunajec. Tutaj z kolei brzana była na wymarciu. Ale była. Ja poprawiałem technikę, dzięki wykładom wuja potrafiłem już namierzyć stanowiska brzany w rzece i udoskonaliłem sposoby prowadzenia wobków. No własnie wobler na brzanę... Dno żwirowe, wartki nurt i podciąganie przynęty na brzanę powoli pod prąd! To były główne wytyczne. Kolejne dotyczyły holowania. Nie wpadać w panikę! Dobrze wyregulować hamulec i być cierpliwym. W ten sposób podczas jednego z holów (niestety nie wiem jakiej wielkości brzany) pękła przekładnia w moim „niezniszczalnym” ABU. Szczęściem w nieszczęściu było, że sąsiad wczasujący w domku obok nas, widząc mój żal, sprezentował mi swojego wysłużonego Stabila. To uratowało moje wakacje. Mogłem dalej łowić.
Na przestrzeni kolejnych lat udało mi się poznawać inne gatunki. Szczupaki i okonie z jeziora Oravskiego, bolenie z Dunajca, pstrągi ze Szreniawy i innych mniej znanych „ciurków”, okonie i bolenie z Rożnowa. W końcu po latach znów znalazłem się nad królową, której zawsze unikałem po traumie, której doznałem niegdyś. Zatrzymałem się przejazdem miejscowości Szczucin – nie miałem wędki, po prostu postój, by rozprostować kości, zjeść kanapkę, napić się herbaty z termosu i ruszyć dalej w drogę.
To co zobaczyłem spowodowało szok u mnie. Wisła jako łowisko, dla mnie nie istniała po jednorazowej próbie sprzed lat. A tutaj… Kąpielisko! Plaża z piaskiem i kąpiący się ludzie! Przeżyłem szok. Nieco dalej zauważyłem spinningujących wędkarzy. Nie wytrzymałem. Podszedłem, przywitałem się, zapytałem o wyniki. Patrzyli na mnie jak na kosmitę. Twierdzili że łowią wszystko. Od szczupaków, boleni, kleni, brzan, jazi, sandaczy aż do sumów. Zgłupiałem. Powrót do Krakowa i na drugi dzień z wędką wędrowałem wzdłuż brzegu. Woda zupełnie inna. Dalej brązowa, ale już nie oleista, lepka i nie śmierdząca. Wędkarzy mało. Wyniki moje – mierne. Poznawałem więc królową jakiś czas. Wędrowałem kilometrami, obrzucałem główki, brodziłem, aż w końcu znalazłem swoje miejscówki, którym do dziś jestem wierny. Brzanie nie pozostałem jednak wierny. Potrzebowałem większych emocji. Sumy! Miejsce „brzanowe” też oczywiście namierzyłem. Przypadkowo. Musiałem przejść ¾ szerokości Wisły, aż do rynny i zejść nieco w dół. Dosyć ryzykowne takie chodzenie. Ale miejsce nie do osiągnięcia z brzegu w żaden sposób. Odkryte przypadkowo. Podczas wypadu na kleniojazia z ultralightem. Gdy po raz pierwszy wzięła mi tam brzana, poczułem podobne uczucie jak wtedy gdy jako dzieciak męczyłem się w Rabie z Germiną w dłoni i byłem niemal równie bezradny. Na ultralighcie, też nie było łatwo i hol nie zakończył się sukcesem całkowitym. Ryba wypięła mi się i wypadła z ręki kiedy ją podebrałem. Hol był bardzo długi. Chociaż moje umiejętności znacznie wyższe, kij znacznie lepszy, a i reszta sprzętu również o niebo nowocześniejsza.
„Moje” brzanowe miejsce jest wręcz podręcznikowe. Dość silny nurt, kamienisto-żwirowe dno. Problem pojawia się w doborze przynęt. Aby można się było „pobawić” z brzaną musi być żyłka co najmniej 0,22m (a wielu mi mówi, ze łowię zdecydowanie za lekko). Przynęta – mikrusek owadzi, albo rybkokształtny. Przy tak grubych żyłkach trudno jest daleko zarzucić małego wobka, który jest rarytasem brzanowym. „Moje” wiślane śliziaki kochają woblerki owadzie. Imitację stonki ziemniaczanej, chrabąszcza i biedronki. Nie jestem w stanie zarzucić ich zbyt daleko, więc pozostaje spławianie wobka z nurtem. Modele smużące obciążam na kotwicy ołowiem – by stały się tonące. Staram się penetrować samo dno. W niektóre dni jest pełnia szczęścia. Brzany zamiast małego woblerka wolą algę… Głównie gdy są skoki ciśnienia. Działa to na brzanę tak, że zmienia się niczym Dr. Jekyll w MR.Hyde’a. Skok ciśnienia i mikrowoblerki idą w odstawkę, zaczyna się grubsze żarcie. Wtedy gdy ma się mocniejszy kij pod ręką, to można zapolować na prawdziwą wąsatą grubaskę.
tekst: @Maniek
foto: Dorota Wojdan - Świderska
podziękowania dla vincent-price
Przeczytaj więcej:
Rzeczny sandacz
Szczupaki łowione na jerki
Sposoby na połów dużego bolenia
Zobacz więcej:
Wobler na brzanę
Przynęty spinningowe