Irlandia - kraina wody.
Irlandia to kraj piękny, zielony i pełen wszelakiej wody. U nas kojarzony jest niestety głównie jako miejsce zarobku i pracy. Mi udało się poznać ten kawałek na Ziemi od strony miejsc atrakcyjnych dla wędkarza. Głównym powodem było to, że mój wuj mieszka tam na stałe już ładnych parę lat, więc z noclegiem nie miałem żadnego problemu. Poza tym sprzyjały mi atrakcyjne ceny biletów lotniczych - jeden z pozytywnych skutków wzmożonej emigracji.
Miejsce moich wyjazdów to południowo zachodnia część Irlandii, zwana Ring of Kerry i miejscowość Kenmare, położona przy końcu jednej z zatok. Jest to teren bardzo górzysty, łączący się bezpośrednio z Atlantykiem.
W promieniu godzinnej jazdy samochodem możemy łowić na wszelkiego rodzaju łowiskach jakie sobie możemy wymarzyć. Dostępny mamy zarówno ocean z brzegu jak i łodzi, rzeki górskie (dosłownie dziesiątki), górskie jeziora, no i wielkie rzeki i jeziora, łącznie z tymi największymi, czyli rzeką Shanon i jej dopływami.
W Irlandii pewne jest jedno - ciężko się skupić w ciągu pobytu jednotygodniowego na wędkowaniu "jednorodnym", chciałoby się spróbować wszystkiego, ale zawsze i tak zabraknie na coś czasu.
Co do opłat i licencji sprawa jest bardzo rozległa. Za łowienie w oceanie opłat nie ma żadnych, ale na wodach słodkowodnych zaczynają się schody, ponieważ są zwykłe wody i opłaty takie coś jak u nas karta wędkarska. Istnieją również opłaty czasowe, typu dzień lub więcej, ale spora część to wody licencyjne (głównie pstrągowo łososiowe) i opłatę za użytkowanie płaci się w klubie, który się daną wodą opiekuje.
Dla wędkarzy łowiących ryby łososiowate jest mnóstwo miejsc do wędkowania, zarówno zupełnie dzikich jak i specjalnie przygotowanych.
Standardowo występują w nich pstrągi potokowe, jak i tęczowe, a do tego trocie i łososie. Po wykupieniu licencji (jeżeli taka jest wymagana) dostajemy dodatkowo plastikowe opaski zaciskowe - jak do przewodów elektrycznych - niebieskie dla łososi, brązowe dla pstrągów, któe służą do badania liczebności ryb w danej wodzie. Odbywa się to w ten sposób, że gdy złowimy rybę i chcemy ją zabrać to trzeba zapiąć taką opaskę przez skrzela ryby (jak ktoś nas złapie z rybą bez opaski - to mamy cieniutko). Po powrocie do domu opaskę tniemy i idziemy z nią do klubu, gdzie na miejscu udzielamy informacji na temat wody i wielkości ryby. Po tych zabiegach zamieniamy ją na nową i w ten sposób rejestr połowu prowadzony jest bardzo skutecznie i na bieżąco - nawiasem mówiąc u nas też chyba by tak mogło być bo rejestry złowionych ryb są czystą fikcją.
Większość miejscowych wędkarzy łowi metodą muchową (uważają to za bardziej sportowe niż spinning). Ja osobiście używałem spinningu, chociaż z dość mizernym skutkiem, ze względu na niesamowitą przejrzystość wody. Chociaż posiadałem sprzęt na cięższe połowy, skusiłem parę pstrążków, natomiast parokilowe tęczaki i łososie przepływały dosłownie na długość kija, doprowadzały mnie do drżenia rąk i ciężkiego szoku.
Najlepszy okres wędkarski to wiosna, kiedy zaczynają się ciągi ryb do rzek, ale sezon trwa prawie cały rok. Warunki łowienia są niezmiernie ciężkie ze względu na góry i straszne zarośla, w dodatku najczęściej kłujące. Do tego dochodzi irlandzka pogoda sprawiająca, że jednego dnia przychodziłem nad rzekę (jakieś 10 min od domu) i woda była normalna, natomiast drugiego dnia już był to rwący potok z takim uciągiem, że ciężko było coś zrobić. Można też wybrać się na jeziora górskie, najczęściej przecinane przez rzekę, gdzie warunki łowienia są o wiele przyjemniejsze, a widoki zapierają dech w piersiach. Jeziora są z reguły bardzo głębokie i kamieniste, więc trzeba się uzbroić w niezłe zapasy przynęt, no chyba że łowi się muszką, tak jak jeden miejscowy, który na moich oczach przyciął na suchą muchę łosośka ok. 4-5 kg. Widok pozostający na długo w pamięci.
Na słynne Irlandzkie szczupaki jeździ się przede wszystkim na rzekę Shanon i jej rozlewiska oraz na wielkie jeziora, takie jak Ree czy Derg, które mają po 20-40 km długości i usiane są dziesiątkami wysp. Poławia się je przede wszystkim na trolling, ale ja to sobie odpuściłem ze względu na to, że szupaczki mam też na miejscu i szkoda mi było na to czasu.
Dostęp do większości wód jest zagrodzony łąkami miejscowych rolników, ale to żaden problem ponieważ przejście jest dozwolone, tylko trzeba zamykać za sobą bramy i nikt nam złego słowa nie powie, po za tym w zasadzie się nikogo nie spotyka.
Głównym celem moich wyjazdów jest łowienie w oceanie, ze względu na niesłychaną różnorodność ryb jakie tam występują i których u nas nie połowimy.
Przy moim pierwszym przyjściu na skałki od razu zabrałem się do roboty. Przygotowałem zestaw spinningowy i od razu przy pierwszym rzucie okazało się że głębokość wynosi z 30-40 metrów, co wytrąciło mnie z naszych Bałtyckich realiów. Woda krystalicznie czysta, mnóstwo roślinności, pierwszy opad, kontakt z dnem i od razu zaczep, powtórzyłem to jeszcze parę razy z podobnym skutkiem, bez żadnych rezultatów. Dno jest po prostu wielkim rumowiskiem skalnym pełnym jam, dołów i górek. Czas na zmianę taktyki - w ruch poszły lżejsze zestawy. Zaczepów od razu stanowczo mniej, ale ryb ani śladu, po kolei latały wszelkiej maści gumy żółte, czerwone, pomarańczowe, motorki, białe i nic, po dwóch godzinach miotania zacząłem być lekko zirytowany. Czas spróbować czegoś metalowego, ale wahadełka dały ten sam efekt, woblery to samo, po połowie dnia zatraciłem wszelki szacunek do siebie i mojego wędkarstwa, ale w pudle leżały jeszcze obrotówki i to był strzał w 10. Przy pierwszym ruchu korbką od razu strzał, ryba ucieka z prędkością fajerwerku. Nie jest duża, ale strasznie szybka i nerwowa, wyprawia piękne sztuczki na kijku, podciągam bliżej i okazuje się że to makrela tak z 40 cm, piękne kolory, płynie jeszcze w momencie odhaczania po prostu nie zatrzymuje się. Zwracam jej wolność i rzucam ponownie, od razu to samo i tak przez godzinę, frajda nie do opisania na dość delikatnym kijku to jak półtora kilowy okoń tylko ze trzy razy szybszy. Wpadam na kolejny pomysł - wygrzebuję zestawy śledziowe z pięcioma hakami, rzucam i od razu w opadzie strzał jeden drugi i rosnący ciężar, brak mocy do zatrzymania tej całej bandy, która próbuje uciekać na wszelkie sposoby. W końcu wyciągam komplecik 5 szt.
Po 2 godzinach trenowania makreli zaczynam się nudzić, rozpoczynam więc obławianie zestawem dolnych partii wody przy dnie i znowu strzał, z tym że ryba jakoś inaczej chodzi. Wyciągam niedużego rdzawca, a potem jeszcze pollocka (dorszowate), to dało mi do myślenia - zakładam niedużego ripperka w kolorze perłowo srebrnym i to jest to, co tamtejsze rybki lubią najbardziej. Jeżeli ma to być przynęta sztuczna, to w zasadzie tylko i wyłącznie zbliżona kolorami do perły srebra niebieskiego, reszta kolorów w zasadzie bez najmniejszego zainteresowania. W następne dni ćwiczenie spinningiem wszelkiego rodzaju rybek, co daje parę gatunków dorszowatych, wszędobylskich makreli i parę ryb wargaczy - bardzo przypominających nasze okonie, tylko bardziej muskularnych i z brązowym ubarwieniem. Ale ciągle człowiek się chce dowiadywać więcej, więc zmontowałem sobie najprostszą gruntówkę z kawałkiem makrelki. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Po fajnym holu ukazuje mi się piękny rekinek psi w umaszczeniu podobnym do naszego suma, przy odhaczaniu serce mi się kraje, bo rekinki mają duże czarne oczy a do tego wszystkiego powieki, którymi mrugają co robi dość dziwne wrażenie. Chociaż nie przepadam za takim sposobem łowienia dało to kilka fajnych rybek takich jak rekinki, kongery i inne, których nie znam, były również kraby i rozgwiazdy. Jedną z lepszych przynęt okazały się świeże krewetki, które można tam nałowić, brania były natychmiastowe.
Przy łowieniu na skałkach trzeba bardzo uważać, są bardzo ostre i pełne szczelin, do tego dochodzą jeszcze odpływy przypływy, które osiągają około 4-5 m. W niektórych miejscach brzegi są urwiste i wysokie na kilkadziesiąt metrów, co wręcz uniemożliwia wędkowanie.
Można także wybrać się w okolice nielicznych plaż piaszczystych i połowić trocie wędrowne, oraz labraksy czyli europejskie basy morskie.
Dla amatorów większych wrażeń jest opcja wypłynięcia łodzią, co daje wręcz nieskończoność możliwości połowu. Tamtejsze połowy morskie z łodzi nie wyglądają tak jak u nas, że człowiek zapisuje się na rejsik kutrem, jednostki pływające to z reguły średnie i duże łodzie motorowe zabierające parę osób i wynajmuje się je całe na dzień, wszystko jedno czy popłynie jedna czy pięć osób cena pozostaje taka sama, czyli jakieś 70-150 euro Przy połowie z łodzi mamy już możliwość złowienia naprawdę dużych ryb. Standardem są dorsze, czerniaki, kongery , molwy a do tego jeszcze raje, rekiny szare, oraz żarłacze. Wędkowanie z łodzi różni się od naszych połowów bałtyckich, głównie łowi się na przynęty naturalne, czyli makrela na wielkim haku z kilkuset gramowym ciężarkiem.
Co do sprzętu do połowu na górskich rzekach najlepsze są kije krótkie, żeby można się było z nimi przeciskać przez zarośla, na pewno mocne bo takich ryb jak tam w naturze u nas nie widziałem. Przynęty tak jak u nas ja łowiłem na małe obrotówki i woblerki, nie wiem jak z gumami i innymi bo nie próbowałem.
Do łowienia ze skałek w oceanie najlepiej spisywały mi się mocne kije, ok. 3 m. z wyrzutem 10 – 50 g., ale akcją raczej wolniejszą. Moim zdaniem ryby morskie są chyba silniejsze niż słodkowodne i lubią narobić niezłego bałaganu, co w połączeniu ze skałkami daje różne efekty.
Kołowrotki (konieczne odporne na słoną wodę, to nie Bałtyk, zasolenie jest parę razy większe) z nawiniętą plecionką 10-15 kg, żyłki zdają egzamin, ale na krótko bo strasznie się strzępią, stalki po połowie dnia rozsypywały się, potem używałem fluorocarbonu na przypony i jakoś dawały radę.
Co do przynęt małe i średnie przynęty gumowe jak najbardziej, naturalne kształtem, czyli wszelkiego rodzaju ripperki w kolorystyce jasnej oraz imitacje krewetek, na główkach od 15 do 35 gram, błystki wahadłowe raczej smukłe i też w kolorach srebra oraz obrotówki, a tu spisywały się wszystkie średnie modele w stonowanych kolorach.
Do połowów z łodzi najlepsza będzie wędka o długości ok., 2,5 m c. w. 100 - 300g, z tym że nie polecam kołowrotków o stałej szpuli, nikt takich tam nawet nie używa, najlepiej zaopatrzyć się w multiplikator, który pomieści 250-300 m plecionki o wytrzymałości 25-30 kg . Przynęty sztuczne też zdają egzamin, ale większość używa zestawów typu paternoster z rybą na haku.
Jak już wspominałem na początku nie sposób spróbować wszystkiego w ciągu tygodnia. Ja byłem tam już dwa razy z rzędu i załapałem się tylko na parę tamtejszych atrakcji wędkarskich, ale to jaka jest ilość i różnorodność ryb w tamtejszych wodach (nie wspominając o ginesie z nalewaka) sprawia, że będę tam wracał tak często jak się tylko da. Wiadomo, że ograniczeniem jest czas i pieniążki, ale licząc z grubsza wcale nie jest to astronomiczny wydatek, ponieważ ponad tygodniowy pobyt dla mnie i kolegi z przelotem tam i z powrotem, paliwem do auta i jedzeniem (nie wliczam piwka itp.) wyniósł jakieś 1000 zł na osobę. Wiadomo, że nie korzystaliśmy zbytnio z knajp i uciech tylko spędzaliśmy całe dnie nad wodą, co do jedzenia to codziennie spożywaliśmy świeże rybki, a do tego mule, które przy odpływie można zbierać wiadrami, nic lepszego na kolację nie ma. Polecam ten kraj na wędkarskie wypady, każdy coś znajdzie tam dla siebie, można się wyżyć wędkarsko za wszystkie czasy, a tereny i przyroda są obłędne, pogoda to osobny temat raz deszcz, raz słońce, raz ulewa a potem mżawka i deszczyk i tak w kółko.
Pozdrawiam
Dawid_1976
Przeczytaj więcej:
Szczupaki w Finlandii
Ryby z Atlantyku
Pstrągi Wielka Brytania
Przynęty spinningowe