Ostatki na Parsęcie
Parsęta to dumna rzeka, jedna z najbardziej znanych w Polsce. Rzeka, nad którą łowią wędkarze z całego kraju. Miejsce, które owiane jest historią, wieloma rekordowymi rybami i setką wielkich łososi demolujących najsilniejsze zestawy wędkarskie.
Postanowiliśmy jak co roku sezon trociowy zakończyć nad Parsętą. Wyprawę szykowaliśmy bardzo starannie. Przygotować przecież trzeba przynęty, wszystkie „74” wędki, kołowrotki, no i cały ten nasz ekwipunek. Wyjazd zaplanowaliśmy tak, aby nad brzegiem rzeki spotkali się wędkarze preferujący odmienne gatunki łowienia. Irek, jako producent wahadełek, "starł się" z reprezentantem „świata woblerów” - Piotrem. Dodatkowo jak zwykle dołączyli do nas koledzy po kiju. Wystartowaliśmy.
Grupa wędkarzy znających Parsętę rozpoczyna już o wschodzie słońca. My docieramy znacznie później – bo jak zwykle trochę pobłądziliśmy. Kiedy zobaczyliśmy wreszcie rzekę wszystkim podskoczyła adrenalina. Przyszła ta najmilsza i najfajniejsza chwila - jest nasza Parsęta. Następuje oficjalne powitanie, standardowe pytania o poranne wyniki łowów itd. Chwilę później przychodzi czas na wędkarskie podarki. Irek przygotował dla nas swoje tradycyjne Kaszubki trociowe. Piękne, świeżutkie wahadełka. Dodatkowo dwie fantastyczne, ręcznie wykonywane obrotówki trociowe. Teraz jesteśmy już fachowo wyposażeni. Można łowić. Zaczynamy od środkowego mostu. Odcinek przed nami to około kilometr skarp i wolnego, równego nurtu. Ot tradycyjne keltowisko. Od kolejnego mostu zaczynają się najciekawsze miejsca. Powalone w wodzie drzewa, jamy, rynny i przelewy.
Pod „opieką” Irka zaczynam łowienie. Pierwsze i kolejne rzuty powodują, że powoli opada adrenalina. Zaczynamy to, co w wędkarstwie najlepsze. Polowanie, podchody, zaskoczenie i tropienie. Rzeka jest przepiękna. Spokojna, wręcz leniwa. Zdaje się momentami „śmiać” z kilku uzbrojonych po zęby łowców salmonidów. Irek z dokładnością opowiada mi o zwyczajach troci. Mówi m.in. o ich klasycznych miejscówkach itp. Jego wiedza jest ogromna, poparta wieloletnimi doświadczeniami znad wody. Dokładnie mówi mi jak prowadzić najdoskonalszą nad tą wodę trociową przynętę – miedzianą wahadłówkę. Mówi mi o graniu tą przynętą, zatrzymywaniu w zagłębieniach, podszarpywaniu w spowolnieniach nurtu. Wierzcie mi - nie ma to jak łowić u boku producenta przynęty. Doskonałego łowcy i pasjonata przyrody. Ze zdziwieniem słuchałem o odpowiedniej wadze blaszki, jej pracy, kolorze, wykrępowaniu. Wierzcie mi, niby kawałek miedzianej blachy, a niesie za sobą ogrom wiedzy i doświadczenia.
Dochodzimy do „trzeciego mostu”. Przed nim znajduje się spowolnienie nurtu. Większość wody wchodzi do głównego koryta, by za chwilę z impetem wlać się między filary mostu. Postanowiłem na kilka chwil zatrzymać się tuż przed mostem i obłowić wlew. W międzyczasie zmieniłem trociową obrotówkę na wobler. Pomorski Shake miał przynieść mi w tym miejscu wielka metrową troć... Kilka rzutów i wobler spłynął na środek rzeki. Pierwszy raz tego dnia poczułem dreszcz aż do łokcia. Mocne przytrzymanie i to ulubione wędkarskie „zabujanie kijem”. Spadła. Ale liczy się, że była. Jest dobrze. Teraz tylko konsekwencja i determinacja. To przyniesie mi upragnioną pomorską trotkę. Następne metry robiłem już z dużą dawką adrenaliny. Poniżej mostu rzeka obrała zdecydowanie inny charakter - mocny, szybki i agresywny. Pełno brzegowych rynien i powalonych na środku koryta drzew. Tu aż pachnie salmonidem.
W dużym napięciu i skupieniu obławiamy kolejne obiecujące miejsca. Irek prowadzi mnie do tzw. „bankówki”. Miejscówka ta wpływa do niewielkiego strumienia i postanawiamy tutaj mocniej połowić. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po upływie godziny nie mieliśmy ani jednego brania. Kilka metrów niżej znaleźliśmy wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Był to obraz, który powalił mnie na kolana. I wierzcie mi nie była to metrowa troć, ani hol pięknej ryby. Nic z tych rzeczy. Po drugiej stronie rzeki znajdował się zamaskowany skrupulatnie sznurek. Gruby czerwony sznur wchodzący do wody. TAK DZIS ŁOWI SIĘ NA PARSĘCIE. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to ze złością pociąć tę siatkę, zniszczyć ją. Byłem wściekły. Kiedy jednak zabierałem się do dewastacji kłusowniczych narzędzi, usłyszałem...
- Zostaw je Pan, pewnie siedzą gdzieś w krzakach i obserwują nas. Nic Pan sam tutaj nie poradzi. To jest Mafia, która nawet Policji się nie boi.
Pierwszy raz nad wodą ogarnął minie prawdziwy strach. Nigdy nie czułem za moimi plecami obserwatorów siatek i nie spodziewałem się jak można być tak bezczelnym, aby w biały dzień zastawiać sidła i pilnować ich przed wędkarzami. Szok.
Wtedy też nasłuchałem się o targu w Trzebiatowie, Karlinie i Kołobrzegu, gdzie ci sami łowcy znad Parsęty handlują swoją zdobyczą, nic nie robiąc sobie z nielegalności swojego działania.
Od tego momentu chęć do łowienia spadała do tego stopnia, że obrałem kierunek powrotny do samochodu. Po drodze spotkałem kilku wędkarzy, którzy od wczesnego rana nie mieli kontaktu z rybą. Przyspieszyłem kroku. Razem z ojcem zajęliśmy się śniadaniem.
Druga tura łowienia zaplanowana była powyżej mostu. Nastawienie jakoś inne. Wszyscy nad wodę zeszliśmy z ponurymi minami. Więcej czasu spędziliśmy na dyskusjach i przemyśleniach niż na łowieniu. Siedząc na trawie rozłożyliśmy swoje pudełka i dokonywaliśmy przeglądu naszych świecidełek. Tak kończyliśmy dzień nad Parsętą. Z jednej strony bardzo miły i wesoły, bo spotkania z wędkarzami - pasjonatami to zazwyczaj fantastyczna sprawa. Z drugiej strony smutne, bo spotkaliśmy kłusowników, którzy przetrzebiają dziką rybę w polskich rzekach. Podsumowując dwa dni polowania na pomorskie trocie: na kilkunastu spotkanych wędkarzy jeden z nich miał złowioną 60-tkę. Na naszą, kilkuosobową ekipę, przypadły jedynie trzy kontakty z rybą. Wyniki bardzo mizerne. Wędkarska katastrofa. Znad wody płynęły jednak wiadomości o złowionych trociach. Wiadomości...
Pomorskie rzeki są piękne, dzikie, w większości pozbawione widocznej ingerencji człowieka. Są swoistym rarytasem na wędkarskiej mapie Polski. Przez wiele lat traktowane były jako Mekka dla miłośników salmonidów. Jaka jest prawda? Jak to dziś wygląda wiedzą tylko ci, którzy nad wodą bywają często. Dla wędkarzy przyjezdnych to fantastyczny obraz dzikiej rzeki. Najczęściej jednak pustej, na której brzegach widać ślady po kłusownikach. Prawda jest taka, że bywają okresy, kiedy nawet można ładnie połowić „między stadami” kłusowników. Wiemy o pięknych, trociach łowionych na różnych odcinkach rzeki. Najczęściej bywaj jednak tak, że woda jest pusta. Piękna, ale pusta.
Remigiusz Kopiej
Corona Fishing.pl
Przeczytaj więcej:
Łowienie troci na Słupii
Wahadłówki - przynęty na troć
Zobacz więcej:
Wobler na troć
Wahadłówka stworzona specjalnie na Parsętę
Obrotówka na troć
ryobi zauber