Teoria przynęty doskonałej
Każdy z nas, wędkarzy, wielokrotnie zastanawiał się, co to jest skuteczna przynęta. Częstokroć szukaliśmy po sklepowych półkach, lub w pudełkach kolegów wabika doskonałego. Dziś prawdopodobnie większość spinningistów w swojej wędkarskiej szafie ma całą masę kolorowych cukiereczków. Czy potraficie wybrać tę najlepszą przynętę? Czy jesteście w stanie zabrać na wyprawę wędkarską jedno pudełeczko łownych przynęt?
Do przemyśleń na ten temat skłoniła mnie pewna bardzo ciekawa historia, której rzecz rozegrała się nad brzegiem jednej z polskich pstrągowych rzeczek...
Właśnie mijała całodzienna wyprawa pstrągowa, a ja kierowałem się już w stronę zaparkowanego samochodu. Postanowiłem jednak na koniec obłowić tzw. bankowe miejsce. Przepiękny wlew, z dużym dołkiem na środku rzeki i powalonym pod brzegiem drzewem. Tu zawsze pachnie pstrągiem. Miejsce słynne jest w wędkarskim kręgu z grubych ryb. Sam wiele razy łowiłem tam ładne sztuki. Rozpocząłem zatem polowanie. Jak zwykle na pierwszy ogień poszła sprawdzona obrotówka, która skusiła już wiele pięknych ryb. Blaszka prowadzona na kilka - do tej pory skutecznych sposobów - tym razem nie dała rady. Przyszedł więc czas na woblerki. Początkowo rzucałem tak, aby prowokowały ryby w połowie głębokości. Następnie wypróbowałem moje głęboko schodzące pewniaki. Byłem przekonany, że teraz coś szarpnie. A tu cisza.... Nic.... No cóż? Zastanawiałem się co by tu wymyślić na usprawiedliwienie mojej porażki. Pewnie słaby dzień. Może zła pogoda. Coś zaczęło mi się kołatać w głowie o kłusownikach w tej okolicy. Tak! To jest to! Po prostu brak ryby! W chwili, gdy zabrałem się do demontażu zestawu, nagle zza pleców usłyszałem ciche...
- Dzień dobry.
Tuż obok mnie pojawił się starszy człowiek z wędką w ręku. Nie wyglądał jak typowy spinningista. Nie miał tego naszego standardowego ekwipunku. W ręku kij i podbierak. Gdzie on ma przynęty? Po krótkiej dyskusji na temat obrzucanego przeze mnie niemiłosiernie dołka, braku łowieckiej koncepcji, kłusownikach i sami wiecie czego jeszcze, wędkarz z lasu oznajmił krótko:
- Łowi Pan na złe przynęty!!!
- Jak to przecież nawet Pan nie widział, czym łowiłem.
- Wiem, czym łowią Warszawiacy...
Tego już było za wiele. Przyznam, że troszkę mnie tym poirytował, ale byłem twardy. Postanowiłem sprawdzić jak jemu uda się połowić. Czekałem na mój Wielki Triumf, a zarazem Wielkie Upokorzenie „leśnego dziadka”
Facet wykonał pierwszy rzut, drugi, trzeci. Wszystkie takie jak i setka moich. Wobler opadł tuż pod drugim brzegiem, między gałęziami zatopionego drzewa. Kilka obrotów korbką kołowrotka i stop. Wobler na żyłce zaczyna lekko spływać w dołek. Kiedy był już w odpowiednim miejscu „wędkarz z lasu” wykonał bardzo charakterystyczny ruch szczytówką. Miękki płynny i długi. Stop i znowu ten sam ruch. Nagle na jego wędce widzę potężne branie. Kocioł na wodzie i gwizd kołowrotka. Po kilku chwilach siłowego holu w tym „zdeptanym” przeze mnie miejscu padł dobry piędziesiątak. Potem dwa grube trzydziestaki. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
Po tym całym przedstawieniu wędkarz usiadł obok mnie i pokazał swoje przynęty. Długie na 6-7cm paskudne woblery. Malowane plakatowymi farbami i kilkakrotnie zanurzane w lakierze. Ot takie kiełbiokształtne brudasy. Nie to było jednak ich tajemnicą. Dowiedziałem się wtedy, na czym polega ich fenomen. Dlaczego są tak skuteczne. Z ogromną ciekawością przysłuchiwałem się jak wykonywany jest taki woblerek. Po pierwsze każdy z nich podczas produkcji jest kilkanaście razy testowany. Chodzi w tym wszystkim o kilka drobnych niuansów, które tworzą z kawałka drewna superłownego woblera. To w miarę normalne pomyślałem sobie. Znacznie bardziej zdziwiła mnie druga sprawa. Dzisiejszy dzień, który zapowiadał się jak wiele innych, zwykłych dni, okazał się dniem Wielkich Niespodzianek. Powiem to wprost. Wszystkie woblery (nie więcej niż 5 sztuk), jakie miał „człowiek z lasu”, były z premedytacją zepsute. I to okazało się kluczem do tajemnicy ich skuteczności. Był to klucz, którego wtedy jeszcze nie rozumiałem.
To zdarzenie miało miejsce kilka ładnych lat temu. Wpłynęło na mnie tak mocno, że postanowiłem starannie przyjrzeć się woblerom, na które łowią moi koledzy - pstrągarze. Doszedłem do takiego wariactwa, że udało mi się stworzyć swego rodzaju listę najbardziej skutecznych pstrągowych woblerów. Lista była obszerna, bardzo ciekawa, ale nic z niej nie wynikało. Powoli zapominałem o całej tej historii z „leśnym dziadkiem”. Pewnego dnia wstałem jak co dzień i coś mnie tknęło do zerknięcia w stworzoną kiedyś listę. Był to czysty impuls. Czułem, że jestem na granicy zrozumienia. No jasne! Przecież wniosek jest oczywisty. Jak mogłem tego nie zauważyć? Dlaczego nie ma na pstrągowej liście markowych woblerów? Dlaczego nie ma pięknych francuskich blaszek?! Okazało się, że przynęt powtarzalnych u kilkunastu pstrągarzy było dosłownie kilka. I to był klucz do całej układanki. Zdecydowana większość tajnych, superłownych przynęt pstrągarzy była niepowtarzalna. Lista obejmowała nazwy takie jak: złoty szmaciak z Czarnego, stary Gębala, brązka lubelska, siódemka Drozdiego, przerobiony Jugol, stary Minow Salmiaka z grubym sterem, pierwszy Góral i cała masa innych samoróbek. „Warszawskie” przynęty natomiast były nieznacznie poprzerabiane, ale korpus miały sklepowy. Takie sklepowe kolorowe cukiereczki, które zostały zaprojektowane kilkanaście lat temu. Zaprojektowane celowo dla ryb, nie dla wędkarzy.
Na tak wykonaną klasyfikację nałożyłem godziny rozmów z pstrągarzami z całego kraju. Wszyscy jak jeden mąż mają swoje tajniaki, ukryte głęboko w pudełkach. Są tacy, którzy mówią, że są w posiadaniu Przynęt Tajemnych. Przynęt, którymi już boją się łowić w obawie, że je stracą. Wiele opowiadali mi o historycznych już dziś przynętach, o wielkich pstrągach, o rybności rzek. Wszyscy zawsze wracając do opowiadań o tajnych przynętach mówili jedno:...Przynęta musi mieć to COŚ”. Gdzie, zatem tkwi owa tajemnica skutecznej przynęty? Jak tę tajemnicę odkryć? I chyba najważniejsze. Jak wykorzystać ukryty potencjał naszego wabika?
Iskrzenie tajemnej przynęty.
Jest teoria, która mówi, że najlepsze przynęty powinny być „niedoskonałe”. Ich praca przy normalnym prowadzeniu powinna być podręcznikowa, jednak przy naszej - zaplanowanej – ingerencji powinna wprowadzić w pracę przynęty iskrę, której drapieżnik się nie oprze. Wszystkie wyselekcjonowane przeze mnie przynęty, które uznałem jako największe killery zachowują się w wodzie, co najmniej dziwnie.
- Zwykły brązowy woblerek, nieestetycznie pomalowany, nierówny, miękki ster. Podczas standardowego prowadzenia przynęta pracuje idealnie, bez odjazdów na boki, bez zbytniego szarpania i bez gubienia pracy. Kiedy jednak wobek wpłynie w mocniejszy nurt lub podciągnę go energicznie szczytówką przynęta dostaje „kopa”. Trwa to dosłownie ułamek sekundy. Trik można powtórzyć dowolną ilość razy. Delikatny skok w bok, kilkucentymetrowy, ekspresowy odjazd i powrót do standardowej pracy. Kierunek odjazdów jest zmienny. Obserwacje środowiska wodnego podpowiadają, że w ten sposób zachowuje się rybka, która energicznym susem pochwyciła jakiś smakowity kąsek przepływający tuż obok niej. Podobnie zachowują się też drobne rybki, które chcą zmylić swego prześladowcę i za pomocą takiego triku uciekają mu sprzed nosa.
- Tradycyjne małe błystki wahadłowe. Mała miedziana blaszka z czerwonym oczkiem. Prowadzona w standardowy, monotonny sposób nie skusiła nigdy żadnej ryby. Jednak jej oblicze ukazuję się w chwili, gdy przestaję nawijać linkę na kołowrotek. Blaszka wykonuje bardzo trudną do opisania operację. Można powiedzieć, że na sekundę lub dwie zawiesza się w wodzie, po czym bardzo drobno lusterkuje opadając może 10-15cm. Dziwactwo polega na tym, że to zawieszenie i energiczne, drobne lusterkowanie trwa może 5-6 sek., aby w końcowej fazie opadać na dno jak zwykła wahadłowa blaszka.
- Najprostszy na świecie ośmiocentymetrowy ripper renomowanej firmy. Uzbrojony w 5g główkę z beznadziejnie długim hakiem. Hak wychodzi przed samym zwężeniem ogonka. Uzbrojona w ten sposób gumka pracuje bardzo ciekawie. Jej praca łudząco przypomina konającą płotkę, która stara się schronić w przybrzeżnych zakamarkach. Wężowaty ruch okraszony migotliwym lusterkowaniem skusił już wiele pięknych szczupaków. Przyglądając się pracy „zepsutej” gumki obserwowałem czasem jak tuż za nią, do samego brzegu podpływały okonki podskubując „ofiarę” z każdej strony.
Każdy z nas w swoim pudełku ma przynęty tajemne, najczęściej jednak takie wabiki omijamy lub leżą głęboko ukryte w wędkarskim, domowym magazynie. Odstrasza nas od nich wygląd, dziwna praca lub brak wyraźnie zapisanej marki. Zapewniam Was, że poświęcenie jednej czy dwóch wędkarskich wypraw w poszukiwaniu tajnych przynęt zbuduje nam nowe pudełko w naszym spinningowym arsenale. Powstanie zestaw „czarnych koni”, na które upolujesz najbardziej cwanego drapieżcę, który w swoim podwodnym życiu widział już setki przepięknych, tradycyjnych cukiereczków.
Remigiusz Kopiej
Corona-Fishing.pl
foto: J.Karczmarczyk, autor
Przeczytaj więcej:
przynęty spinningowe
woblery pstrągowe
Zobacz też:
woblery na szczupaka
obrotówki
przynęty spinningowe