Jak łowiłem na koguty
Sandacze łowiłem, okonie też ale innych drapieżników jakoś nie - będę musiał kiedyś spróbować.
Lubię czytać Remikowe historie
Lubię czytać Remikowe historie
a mi się udało kilka razy szczupłego złapać na koguta.ogólnie staram się czikena regularnie posyłać do wody.kiedyś widziałem taki film jak łapali szczupaki na takie wielki sztuczne muchy.spoko akcje.ogólnie przynęta inna niż wszystkie i mało powszechna więc czasami może być mega skuteczna.
Mój kolega łowi na jigi bolenie. Sam próbowałem bez efektu ale widziałem jak jemu idzie ta robota. W przyszłym roku muszę się do tego zabrać na poważnie.
wobler129: |
Sandacze łowiłem, okonie też ale innych drapieżników jakoś nie - będę musiał kiedyś spróbować. Lubię czytać Remikowe historie |
Dzięki za miłe słowa. Muszę być jednak nieco wspomagany przez innych autorów bo zaczyna się robić monotematycznie Następnym razem napiszę przepis na sernik bo ostatnio wyszedł mi całkiem - całkiem
Zaprasza do nadsyłania tekstów - baza fotek jest ogromna zatem będzie zapewne łatwiej.
Wepchaj w niego trochę rodzynków, czyli swoje artykuły. Rzeczywiście czytać, to wszyscy by chcieli, ale pisać…Tak to już jest. Jakaś przyczyna istnieje. Na pewno.
Z tymi kogutkami to również ciekawa sprawa…Należą do przynęt rzadziej używanych. Często z winny producentów. Byle jakie, rdzewiejące kotwice i odpadający płatami, utleniający się ołów. Kiedy dodamy do tego mokre pióra i sierść, to przynęta wzbudza niechęć. A to już pierwszy stopień do piekła. Do tego wszystkie splątane i razem zczepione w ciasnej przegródce pudełka. Makabra. Poza tym niektórzy producenci (i do tego dość powszechnie znani) podają nieprawidłowe „instrukcje obsługi” tego wynalazku, co świadczy, że zdolności produkcyjne wyprzedziły umiejętności praktycznego wykorzystania...
Są „tysiące” możliwości uczynienia z każdego typu przynęty okresowych killerów. Trzeba tylko wiedzieć do czego ma ona służyć i w jakich warunkach może spełnić pokładane w niej nadzieje. A to już jest trudniejsze…Dobór do celów. W tym tkwi sedno problemu. Kiedy czytam, jak jeden z producentów pisze, że „kogutem” pstrągi wyłącznie łowi się spławiając tą przynętę z prądem wody, to cóż mogę powiedzieć…Nie ma pojęcia w tej materii, albo ma je bardzo zawężone. I tak często bywa – poprzez niezweryfikowane porady sami sobie szkodzą. Kogut, czy jig, jak go zwał, tak go zwał, wiadomo o co chodzi…A to właśnie tysiące zastosowań i możliwości. Niezwykła przynęta, która dała mi wiele niezapomnianych chwil. Był czas, że sam wyglądałem, jak sierściuch, tak byłem różnymi piórkami i włoskami oklejony. Mam alergię na pióra, włosy, sierść, komary, mrówki, pokrzywy i kij wie, co jeszcze i kiedyś robiąc te „koguty” co chwilę kichałem, wzniecając spore obłoki „lekkiej mieszanki”. „Moja” weszła do „biura” i krótko rzekła : „O, tuman w tumanie.”. Wredna baba.
Wyobrażcie sobie stumetrowy odcinek górskiej rzeczki. Przy wodzie o pół metra wyższej pstrągi na tym odcinku były prawie wszędzie. W wodzie trąconej i podwyższonej, przy odrobinie szczęścia „każdy głupi” złowi jakiegoś tam pstrąga. Ale woda opadła, wyklarowała się do granic „polskiego spirytusu” i jak tu się napić, aby się nie upić…Wszędzie płycizny z mało ciekawym dnem, tylko na jednym odcinku, na zewnętrznym i głębszym łuku – szpaler pochylonych drzew i krzewów…Do tego to jedyne, w tym słonecznym dniu, tak dobrze zacienione miejsce. Tam są pstrągi. Bo tylko tam mogą być. Kiedyś łowiłem z bardzo znanym wędkarzem, uważającym się za „pstrągarza”. Trzy dni. Pierwszego dnia powiedział, że bardzo mało jest tu ryb, a ja łowię, bo znam wodę. W międzyczasie spadł obfity deszcz i drugiego dnia stwierdził, że owszem, coś się tu trafia…Trzeciego dnia oznajmił : „Boże, ile tu ryb…”. Grzecznie poprosiłem go, aby się wreszcie zdecydował i nie wiem, czy wyłapał moją ironię, ha, ha. Większość tzw. pstrągarzy idzie brzegiem, pod prąd, albo z prądem i „sobie” rzuca…Raz jednym, raz drugim. Przeważnie woblerami. Oczytani, uzbrojeni po uszy i przepisowo ubrani paradują i z nadzieją zmieniając przynęty oczekują tego, na co czeka każdy wędkarz. Ale nie tędy droga, bo systematyczne łowienie ryb jest sztuką. To nie kwestia tylko przynęty. Bez prawidłowej filozofii nikt w polskich wodach będących w obecnym stanie za wiele nie wskóra…
Powoli i cicho wchodzę w krzaki. Jak kot kontrolując każdy krok. Stosunkowo długą, trzymetrową wędkę mam po to, aby być jak najmniej narażony na spostrzeżenie mnie przez ryby. W malutkim okienku między gałęziami spuszczam odpowiedniego „kogucika” na odpowiedniej główce. Waga jest tak dobrana, aby na sztywnej żyłce prawie nie docierał do dna. Nie można wykonywać szczytówką wędki żadnych zbędnych ruchów, „działa” tylko jedna wolna dłoń, którą kontroluję wszystko – spuszczanie przynęty coraz dalej, jej podciąganie, kontakt z dnem itp. Mój rekord to około trzy godziny takiej „zabawy”. I póżniej to pierdyknięcie, jazgot szpuli i gdzieś daleko w dole rzeki za parawanem krzewów odgłosy, jakby stado dzików wpadło do wody…(ha, ha).
Z tymi kogutkami to również ciekawa sprawa…Należą do przynęt rzadziej używanych. Często z winny producentów. Byle jakie, rdzewiejące kotwice i odpadający płatami, utleniający się ołów. Kiedy dodamy do tego mokre pióra i sierść, to przynęta wzbudza niechęć. A to już pierwszy stopień do piekła. Do tego wszystkie splątane i razem zczepione w ciasnej przegródce pudełka. Makabra. Poza tym niektórzy producenci (i do tego dość powszechnie znani) podają nieprawidłowe „instrukcje obsługi” tego wynalazku, co świadczy, że zdolności produkcyjne wyprzedziły umiejętności praktycznego wykorzystania...
Są „tysiące” możliwości uczynienia z każdego typu przynęty okresowych killerów. Trzeba tylko wiedzieć do czego ma ona służyć i w jakich warunkach może spełnić pokładane w niej nadzieje. A to już jest trudniejsze…Dobór do celów. W tym tkwi sedno problemu. Kiedy czytam, jak jeden z producentów pisze, że „kogutem” pstrągi wyłącznie łowi się spławiając tą przynętę z prądem wody, to cóż mogę powiedzieć…Nie ma pojęcia w tej materii, albo ma je bardzo zawężone. I tak często bywa – poprzez niezweryfikowane porady sami sobie szkodzą. Kogut, czy jig, jak go zwał, tak go zwał, wiadomo o co chodzi…A to właśnie tysiące zastosowań i możliwości. Niezwykła przynęta, która dała mi wiele niezapomnianych chwil. Był czas, że sam wyglądałem, jak sierściuch, tak byłem różnymi piórkami i włoskami oklejony. Mam alergię na pióra, włosy, sierść, komary, mrówki, pokrzywy i kij wie, co jeszcze i kiedyś robiąc te „koguty” co chwilę kichałem, wzniecając spore obłoki „lekkiej mieszanki”. „Moja” weszła do „biura” i krótko rzekła : „O, tuman w tumanie.”. Wredna baba.
Wyobrażcie sobie stumetrowy odcinek górskiej rzeczki. Przy wodzie o pół metra wyższej pstrągi na tym odcinku były prawie wszędzie. W wodzie trąconej i podwyższonej, przy odrobinie szczęścia „każdy głupi” złowi jakiegoś tam pstrąga. Ale woda opadła, wyklarowała się do granic „polskiego spirytusu” i jak tu się napić, aby się nie upić…Wszędzie płycizny z mało ciekawym dnem, tylko na jednym odcinku, na zewnętrznym i głębszym łuku – szpaler pochylonych drzew i krzewów…Do tego to jedyne, w tym słonecznym dniu, tak dobrze zacienione miejsce. Tam są pstrągi. Bo tylko tam mogą być. Kiedyś łowiłem z bardzo znanym wędkarzem, uważającym się za „pstrągarza”. Trzy dni. Pierwszego dnia powiedział, że bardzo mało jest tu ryb, a ja łowię, bo znam wodę. W międzyczasie spadł obfity deszcz i drugiego dnia stwierdził, że owszem, coś się tu trafia…Trzeciego dnia oznajmił : „Boże, ile tu ryb…”. Grzecznie poprosiłem go, aby się wreszcie zdecydował i nie wiem, czy wyłapał moją ironię, ha, ha. Większość tzw. pstrągarzy idzie brzegiem, pod prąd, albo z prądem i „sobie” rzuca…Raz jednym, raz drugim. Przeważnie woblerami. Oczytani, uzbrojeni po uszy i przepisowo ubrani paradują i z nadzieją zmieniając przynęty oczekują tego, na co czeka każdy wędkarz. Ale nie tędy droga, bo systematyczne łowienie ryb jest sztuką. To nie kwestia tylko przynęty. Bez prawidłowej filozofii nikt w polskich wodach będących w obecnym stanie za wiele nie wskóra…
Powoli i cicho wchodzę w krzaki. Jak kot kontrolując każdy krok. Stosunkowo długą, trzymetrową wędkę mam po to, aby być jak najmniej narażony na spostrzeżenie mnie przez ryby. W malutkim okienku między gałęziami spuszczam odpowiedniego „kogucika” na odpowiedniej główce. Waga jest tak dobrana, aby na sztywnej żyłce prawie nie docierał do dna. Nie można wykonywać szczytówką wędki żadnych zbędnych ruchów, „działa” tylko jedna wolna dłoń, którą kontroluję wszystko – spuszczanie przynęty coraz dalej, jej podciąganie, kontakt z dnem itp. Mój rekord to około trzy godziny takiej „zabawy”. I póżniej to pierdyknięcie, jazgot szpuli i gdzieś daleko w dole rzeki za parawanem krzewów odgłosy, jakby stado dzików wpadło do wody…(ha, ha).
Dzieki Slawku ...to bylo tylko dla mnie ..prosze wszystkich zeby nie czytali ha,ha,ha
Jak nachodze takie zakrzaczone miejsce to mowie do Tadka ...zapodaje ale lepiej zeby nie wzial ...bo co ja wtedy zrobie ...krzaki , galezie i krzaki ....
Tadek odpowiada ...najpierw niech wezmie a potem sie bedziesz martwil ...ha,ha,ha . Wiekszosc a pryktycznie wszystkie takie miejsca psuje ...niestety jestem za cienki ...ale bede dalej probowal .
Jak nachodze takie zakrzaczone miejsce to mowie do Tadka ...zapodaje ale lepiej zeby nie wzial ...bo co ja wtedy zrobie ...krzaki , galezie i krzaki ....
Tadek odpowiada ...najpierw niech wezmie a potem sie bedziesz martwil ...ha,ha,ha . Wiekszosc a pryktycznie wszystkie takie miejsca psuje ...niestety jestem za cienki ...ale bede dalej probowal .
Pamiętam swoją pierwszą przygodę z wykonanymi kogutami przez syna - wówczas ganialiśmy za jeziorowymi sandałkami , przyjeżdżamy nad wodę jeszcze długo przed świtem i rozchodzimy się on na swoją miejscówę ja na swoją . Jeszcze po ciemku macham gumami , mam tylko króciutkie energiczne pstryki , dosłownie nie mogę nic zaciąć , cały czas myślę co by im tu jeszcze założyć , wiem że zaraz przyjdzie świt i wszystko się skończy. W pudełku mam 2 koguty zrobione przez młodego , nie wiem czym się wtedy kierowałem ale sięgnąłem po koguta , i co pstryk , lufa i siedzi do świtu złowiłem ich parę , nawet w między czasie spróbowałem ponownie gumy i bez efektu skutecznego zacięcia . Długo nad tym myślałem dlaczego tak jest, ale od tamtej pory mam zawsze na rybach parę kogutków ze sobą , właśnie koguty nauczyły mnie że w określonych momentach jest to doskonała przynęta nie ważne czy są to pstrągi , czy bolenie , szczupaki , sandacze. Nawet kiedyś na kogucika złowiłem imponującą płoć.
tie kogutki to taka przynęta że jest żywa nawet nie robiąc nią nic (pod warunkiem dobrej " konstrukcji") i pewnie to jest tajemnica jej skuteczności w pewnych warunkach. Ja zaraziłem się koto-myszami już dość dawno i wiem że czasem jest to coś co tygryski lubią najbardziej. Do tego wszystkiego jest to przynęta tysiąca modyfikacji gramatur i praktycznie daje nam możliwość obłowienia każdej wody. Ja najbardziej lubię te od 20 g. wzwyż, kiedyś porobiłem troszkę takich 80-120 g na bałtyk i też całkiem się spisywały. Piękne jest w koguciku jedno jak rybka się już decyduje to ni ma podskubuwania, trącania itp. jest agresja 100% (nawiasem mówiąc często agraja a nie głód) prowokacja nie do wytrzymania, te falujące pierze nad dnem kusi wszystko co się rusza, do sprawdzenia. Atut ostatni to nadal jeszcze niewiele osób łowi na pierzaki, przynajmniej na Odrzanie.
Pozwolicie, że jeszcze coś wtrącę. Zaliczam się do bardzo różnorodnego środowiska wędkarskiego. Bardzo wiele podróżowałem po kraju i naprawdę wiele rzeczy widziałem. Koguty, to taka wypaczona nazwa. Raczej należałoby tylko i wyłącznie tak nazywać pewien typ tej przynęty, której nazwę „narzucili” zdaje się, że górno-śląscy wędkarze specjalizujący się w połowach sandacza. Jednak takie typy „jigów” pstrągarze znają od zamierzchłych dziejów. Różnica tylko tkwiła w skali, nic więcej. Istnieje bardzo dużo sierściopierzastych przynęt, którym wystarczy „powiększenie”, lub „pomniejszenie”, drobna zmiana wyglądu, czy kolorów, aby stały się przydatne w łowieniu innych gatunków. Próbowałem „z ciekawości” malutkich jigów wiązanych na mormyszkowych główkach. Ta przynęta w połączeniu z odpowiednim wędziskiem i żyłką to niesamowita sprawa w wielu przypadkach i ryby bardzo dobrze reagują…Teraz jest na rynku bardzo wiele nowych materiałów i pole do popisu jest nieograniczone. Można tworzyć cuda. Od malutkich imitacji owadów, rybek i poprzez imitacje żab, raków, a skończywszy na bobrze, czy innym pelikanie, ha, ha.