PSTRĄG
No niestety w tej chwili mają już wakacje a my czas na planowanie nowych wypraw za nimi , ja mam nadzieję że w przyszłym roku woda nie będzie płatała takich psikusów jak w tym , że zima nie da tak w kość wszystkim a lorbasy poczekają na nas , czas szybko zleci poszukując innych rybek mniej zimnokrwistych i przebiegłych jak ten lorbas co wam pudełka przeglądał
W tym roku nawet grzyby mają za mokro. Następny sezon pstrągowy za nami. Mój to już czterdziesty któryś, ha, ha. I tak w kółko, od sezonu do sezonu, a teraz pora na okonie, sandacze, szczupaki, klenie, bolenie itd. Noc sylwestrowa już niedługo. Jeśli nie będzie lać, psia mać, to jesień zleci szybko. Potem wywierci się kilka dziurek w lodzie jakiegoś zbiornika, a w styczniu może znów powitamy się z naszymi ulubieńcami.
Prawdziwy kormoran - już 2 razy widziałem coś podobnego
raz też jak by za dużo się obżarł i zdechł a 2gi raz jak zadusił się pólkilowym okoniem - takie są kormorany - dlatego pazernych wędkarzy określam mianem kormorana
raz też jak by za dużo się obżarł i zdechł a 2gi raz jak zadusił się pólkilowym okoniem - takie są kormorany - dlatego pazernych wędkarzy określam mianem kormorana
Marcin 78:
Moim ulubionym gatunkiem jest esox lucius,jednak w rzeczce blisko której mieszkam zaczęły pojawiać się pojedyncze pstrągi,które jakiś czas temu PZW wpuściło w górnym jej biegu chcąc z niego zrobić wody górskie.Więc pomyślałem sobie że spróbuję zapolować na ta rybkę :d Przeczytałem tekst o przynętach na pstrąga ale nie widziałem tam lub przeoczyłem jakich linek powinno się używać do łowienia tej ryby ? Chodzi mi o grubość i czy lepsza jest żyłka czy plecionka ?
Moim ulubionym gatunkiem jest esox lucius,jednak w rzeczce blisko której mieszkam zaczęły pojawiać się pojedyncze pstrągi,które jakiś czas temu PZW wpuściło w górnym jej biegu chcąc z niego zrobić wody górskie.Więc pomyślałem sobie że spróbuję zapolować na ta rybkę :d Przeczytałem tekst o przynętach na pstrąga ale nie widziałem tam lub przeoczyłem jakich linek powinno się używać do łowienia tej ryby ? Chodzi mi o grubość i czy lepsza jest żyłka czy plecionka ?
Bezwzględnie żyłka. Kup na początek 0,20mm
Plecionka w bardzo rzadkich sytuacjach może się przydać. Lepiej "na początku" pstrągowej drogi nie rzucać sobie kłód pod nogi. Żyłka, czy plecionka - to niewinny problem i łatwo tu o najprostsze wyjście... Gorzej z innymi "problemami"...
Panie Sławku i po co wchodzić na początku w szczegóły.
A, z rozpędu nieraz się zapomnę... Jednak pierwsze kroki w każdej jednej wędrówce są równie ważne, co ostatnie... Zależy mi, aby pstrągowych szajbusów przybywało. Sam nie daję rady przewrócić melioranckiej kopary...
Witam mam pytanie do Pana Sławka i Remika czy pstrągi żerują w nocy . Jeżeli tak to można ich łowić na spinning powinny być mniej ostrożne.
Marcin. W nocy zerują i to te największe. Szczególnie teraz czyli w czasach gdzie kajaków i innych pstrągarzy cała masa. Ale łowić w nocy nie wolno...
Niech Sławek opowie bo to on jest fachowiec a ja to se tylko uczę pstrągowania
Niech Sławek opowie bo to on jest fachowiec a ja to se tylko uczę pstrągowania
Chyba wszystkie gatunki żerują w nocy, szczególnie często w lecie, a więc w czasie, gdy w dzień są niepokojone i dodatkowo trawienie pokarmu jest u większości szybsze. Kiedyś, zimą i do tego nocą także łowiłem wiele ryb z gatunków “powszechnie” uznawanych za ciepłolubne, albo “typowych” wzrokowców pod zasypanym śniegiem lodem… Ryby muszą sobie jakoś radzić. Mają do tego doskonale rozwinięte różne zmysły. Ciemności nie są barierą w pobieraniu pokarmu. Tu chodzi o coś innego… Czy to się opłaca ekonomicznie i czy jest bezpieczne… Odpowiedź tkwi po środku tych dwóch naturalnych dylematów. Duży pstrąg może “zabawiać” się w swoją potężną krewniaczkę głowacicę i idąc jej śladami przejść w ogóle na żerowanie nocne i wyjątkowo za dnia pobierać pokarm tylko w szczególnych warunkach… Każdy jeden dobry pstrągarz wie, kiedy najłatwiej jest złowić dużego potokowca, a kiedy najtrudniej… Jeśli tego nie wie, tzn., że jeszcze nie jest “dobry”, ha, ha…
W każdym bądź razie nie w nocy, bo to oczywiście zakazane (na szczęście!)…
W każdym bądź razie nie w nocy, bo to oczywiście zakazane (na szczęście!)…
Jestem wędkarzem spinningistą łowiącym na dzikiej rzece Bug. Stąd moja niewiedza o zakazie łowienia pstrągów w nocy. Nigdy nie łowiłem na rzece pstrągowej myślałem, że zakaz obowiązuje tylko rzeki Górskie. A co do żerowania ryb w nocy to myślę, że tylko uklejka nie żeruję, pewnie się boi, żeby ją nic nie zjadło
Drobnostka, nic się ostatecznie nie stało... Czasami warto jednak poczytać "regulamin", chociaż ja pamiętam z niego jedynie "nie zabijaj", "nie kradnij", "szanuj ojca i matkę"... Aha, Danka mi tu jeszcze podpowiada, że jakoby jeszcze "nie cudzołóż"... O tym zapomniałem...
A tak już bardziej poważnie, to uklejki jednak w nocy czasami żerują. Trafił mi się nieraz ten "bardzo atrakcyjny przyłów". W czasie rójek komarów, ochotkowatych, chruścików itp., także szaleją w nocy...
Kompletnie wykończony rzuciłem się na miękki mech porastający małe wgłębienie w ziemi nad kwiską skarpą… Pospiesznie, razem z goryczą porażki chciałem przeżuć “turystyczną” i jak najszybciej zasnąć… To nie był udany dzień. Dwa wyjścia większych i same maluchy. Ciepła, lipcowa noc się zapowiadała. W borach po długim zmroku, ciemności zapadają błyskawicznie. Oparłem o sosnę wędkę, poprawiłem plecak pod głową i wbiłem finkę z prawej strony “legowiska“. W świetle latarki nie widziałem mrówek, chociaż z tym jednym się udało… Zasnąć, zasnąć jak najszybciej i powitać nowy dzień… Teraz zastosuję inną taktykę, teraz, teraz… Jutro im pokażę… Czemu nie łowiłem na to, albo na tamto… No tak, głupek ze mnie… Ale jutro będzie inaczej, role się odwrócą… W tamtych czasach, gdy kończyłem rozmyślania o rybach i zaczynały wkraczać w wyobrażnię obrazy kobiet, to znaczyło, że do całkowitego zaśnięcia mam trzy sekundy…
Nie wiedziałem z początku, co się dokładnie dzieje… Faza ni to snu, ni to jawy. Najpierw jakieś dalekie szczekanie psów, ale nagły odgłos łamiących się gałęzi błyskawicznie spowodował odruch ręki… Nie trafiłem i finka łukiem poleciała w stronę rzeki… Dobrze, że reszta ciała znieruchomiała… W ciągu jednej malutkiej chwili zdążyłem pomyśleć, aby nie odbił się ode mnie kopytami… Potężny jeleń, jak zjawa przeleciał nade mną… Póżniej drugi, trzeci… Fala ich zapachu wymieszana z parnym powietrzem dotknęła nosa. Reszta stada z wielkim trzaskiem mknęła obok… Zsunęły się po piachu i wylądowały w rzece. Zesztywniały, z trudem położyłem się na brzuchu… Stado parskając, skosem z prądem, pokonało wodę i wygramoliło się po drugiej stronie. W bladym świetle księżyca zniknęły tak szybko, jak się pojawiły…
Nagle i ponownie usłyszałem psy… Były coraz bliżej. Jeszcze tego brakowało… Teraz nie ma mowy o chwili wahania. Skoczyłem na równe nogi i chyba jeszcze szybciej od jeleni pomknąłem w stronę najbliższego brodu. Sosny, świerki leżały na drodze wzdłuż i w poprzek brzegu. Ciąłem nogi i brzuch do krwi przetaczając się po pniach. Psy były coraz bliżej… Bałem się. Byłem bezbronny, a one mogły skierować agresję polowania na inny obiekt. Kiedy pierwszy pies już prawie mnie dopadał, zdążyłem wskoczyć do rzeki… Prąd był w tym miejscu spory i parę razy mnie obróciło, zanim poczułem zbawczy żwir pod stopami. Wylazłem na brzeg i była tylko jedna strona tego świata, z której spodziewałem się jeszcze coś usłyszeć… Całe szczęście, psy nie odważyły się płynąć. Nadal szczekały i ujadały z “właściwej” strony. Nie wiem nawet, jak wyglądały, ile ich było, do tego miejsca nie docierało światło księżyca, bo meander zgasił żarówkę… Po chwili, która wydawała się wiecznością, usłyszałem w oddali ludzkie, niezrozumiałe głosy, gwizdy i wróciła normalna nocna, leśna cisza z szemrającą wodą, śpiewem i nawoływaniami ptaków. Skuliłem się na jakiejś kępie trawy. Czekam na świt.
Nie wiem dokładnie ile wtedy miałem lat, ale na pewno nie więcej niż trzydzieści… Tej nocy wiele zrozumiałem, bo druga jej część potoczyła się zgodnie z odwiecznym prawem natury “coś za coś…”. Trzęsąc się, wlepiłem gały w rzekę. Tu i tam, z głośnym chlupotem wielkie pstrągi na powierzchni wody rysowały ledwo widoczne, potężne koła. Wnerwiony gapiłem się na te koła, jak beznadziejnie słaby z geometrii uczeń podstawówki. Coś “futrują”, ale co… Przecież tu wieczorem rzucałem… Nagle zafurkotało mi przy uchu , że aż w dreszczach przeszły mnie ciarki. To była ćma. Poderwałem się jak oparzony. Znów pędzę… Szybko, szybko, jak ćma do światła… Gdzie ten księżyc… Jest… Trzymam trzepoczącego się motyla, jak zabobonna panienka swój talizman. Ostrożnie rozkładam dłoń… Boże, brudnica mniszka… Padam na ziemię i pod różnymi kątami obserwuję blade niebo nad rzeką. Jezu, ile tego jest… Tu i ówdzie bezgłośny nietoperz zygzakami zaznacza swoje miejsce przy stole. Już wszystko widzę na nowo… Już nie widzę jeleni, psów… Tylko przed oczyma majaczy mi pudełko z przynętami… Chyba mam… Ciekawe, czy ta biała farba nitro nie wyschła. Och, żeby nie wyschła. Już mi ciepło. Wręcz gorąco. Przebieram nogami. Nocne ptaki skończyły swoje pieśni. Dzienne powoli, nieśmiało zmieniają poprzedników z orkiestry. Wskakuję do wody i wielkimi krokami pokonuję rzekę. Susem, jak jeleń rzucam się na plecak. Szybko, szybko, bo zaraz świt… Jest, jest. Jedna wirówka biała, druga matowo srebrna. Łapię za słoik, jak Puchatek za ten z miodem i odkręcam. Nada się. Kilka wirówek przemalowuję… Chucham, dmucham, aby szybciej wyschły… I znów pędzę… Z 500 m poniżej. Aby iść pod prąd, normalka… Żadna ćma nie wybiera się drogą wodną do Nowogrodżca przecież… W pierwszym rzucie czterdziestak… Nie lubię pisać, ani mówić o “tamtych” pstrągach… W każdym bądź razie czterdziestaki to były właśnie te “małe” pstrągi. Do momentu wyjścia słońca zza drzew złowiłem kilka “dużych” i sytuacja powtórzyła się z poprzedniego dnia, znów brały tylko “małe”. Szkoda czasu. Leżałem sobie z głową opartą na pniu, żułem trawkę i słuchając najpiękniejszej muzyki świata czekałem na następny świt…
Nie wiedziałem z początku, co się dokładnie dzieje… Faza ni to snu, ni to jawy. Najpierw jakieś dalekie szczekanie psów, ale nagły odgłos łamiących się gałęzi błyskawicznie spowodował odruch ręki… Nie trafiłem i finka łukiem poleciała w stronę rzeki… Dobrze, że reszta ciała znieruchomiała… W ciągu jednej malutkiej chwili zdążyłem pomyśleć, aby nie odbił się ode mnie kopytami… Potężny jeleń, jak zjawa przeleciał nade mną… Póżniej drugi, trzeci… Fala ich zapachu wymieszana z parnym powietrzem dotknęła nosa. Reszta stada z wielkim trzaskiem mknęła obok… Zsunęły się po piachu i wylądowały w rzece. Zesztywniały, z trudem położyłem się na brzuchu… Stado parskając, skosem z prądem, pokonało wodę i wygramoliło się po drugiej stronie. W bladym świetle księżyca zniknęły tak szybko, jak się pojawiły…
Nagle i ponownie usłyszałem psy… Były coraz bliżej. Jeszcze tego brakowało… Teraz nie ma mowy o chwili wahania. Skoczyłem na równe nogi i chyba jeszcze szybciej od jeleni pomknąłem w stronę najbliższego brodu. Sosny, świerki leżały na drodze wzdłuż i w poprzek brzegu. Ciąłem nogi i brzuch do krwi przetaczając się po pniach. Psy były coraz bliżej… Bałem się. Byłem bezbronny, a one mogły skierować agresję polowania na inny obiekt. Kiedy pierwszy pies już prawie mnie dopadał, zdążyłem wskoczyć do rzeki… Prąd był w tym miejscu spory i parę razy mnie obróciło, zanim poczułem zbawczy żwir pod stopami. Wylazłem na brzeg i była tylko jedna strona tego świata, z której spodziewałem się jeszcze coś usłyszeć… Całe szczęście, psy nie odważyły się płynąć. Nadal szczekały i ujadały z “właściwej” strony. Nie wiem nawet, jak wyglądały, ile ich było, do tego miejsca nie docierało światło księżyca, bo meander zgasił żarówkę… Po chwili, która wydawała się wiecznością, usłyszałem w oddali ludzkie, niezrozumiałe głosy, gwizdy i wróciła normalna nocna, leśna cisza z szemrającą wodą, śpiewem i nawoływaniami ptaków. Skuliłem się na jakiejś kępie trawy. Czekam na świt.
Nie wiem dokładnie ile wtedy miałem lat, ale na pewno nie więcej niż trzydzieści… Tej nocy wiele zrozumiałem, bo druga jej część potoczyła się zgodnie z odwiecznym prawem natury “coś za coś…”. Trzęsąc się, wlepiłem gały w rzekę. Tu i tam, z głośnym chlupotem wielkie pstrągi na powierzchni wody rysowały ledwo widoczne, potężne koła. Wnerwiony gapiłem się na te koła, jak beznadziejnie słaby z geometrii uczeń podstawówki. Coś “futrują”, ale co… Przecież tu wieczorem rzucałem… Nagle zafurkotało mi przy uchu , że aż w dreszczach przeszły mnie ciarki. To była ćma. Poderwałem się jak oparzony. Znów pędzę… Szybko, szybko, jak ćma do światła… Gdzie ten księżyc… Jest… Trzymam trzepoczącego się motyla, jak zabobonna panienka swój talizman. Ostrożnie rozkładam dłoń… Boże, brudnica mniszka… Padam na ziemię i pod różnymi kątami obserwuję blade niebo nad rzeką. Jezu, ile tego jest… Tu i ówdzie bezgłośny nietoperz zygzakami zaznacza swoje miejsce przy stole. Już wszystko widzę na nowo… Już nie widzę jeleni, psów… Tylko przed oczyma majaczy mi pudełko z przynętami… Chyba mam… Ciekawe, czy ta biała farba nitro nie wyschła. Och, żeby nie wyschła. Już mi ciepło. Wręcz gorąco. Przebieram nogami. Nocne ptaki skończyły swoje pieśni. Dzienne powoli, nieśmiało zmieniają poprzedników z orkiestry. Wskakuję do wody i wielkimi krokami pokonuję rzekę. Susem, jak jeleń rzucam się na plecak. Szybko, szybko, bo zaraz świt… Jest, jest. Jedna wirówka biała, druga matowo srebrna. Łapię za słoik, jak Puchatek za ten z miodem i odkręcam. Nada się. Kilka wirówek przemalowuję… Chucham, dmucham, aby szybciej wyschły… I znów pędzę… Z 500 m poniżej. Aby iść pod prąd, normalka… Żadna ćma nie wybiera się drogą wodną do Nowogrodżca przecież… W pierwszym rzucie czterdziestak… Nie lubię pisać, ani mówić o “tamtych” pstrągach… W każdym bądź razie czterdziestaki to były właśnie te “małe” pstrągi. Do momentu wyjścia słońca zza drzew złowiłem kilka “dużych” i sytuacja powtórzyła się z poprzedniego dnia, znów brały tylko “małe”. Szkoda czasu. Leżałem sobie z głową opartą na pniu, żułem trawkę i słuchając najpiękniejszej muzyki świata czekałem na następny świt…
nie ma slow na TO....