WARSZTAT SS
Witam Was na innej drodze. To zwykła, polna dróżka wijąca się wśród łanów zbóż z makami i bławatkami. Takimi uwielbiam chodzić. Dlatego nigdy nie dojechałem do krwiożerczego biznesu. Doszedłem za to do krain niezwykłych, w których na równi liczy się człowiek i zwierzę...
Zanim zacznę pisać o wytwarzaniu przynęt, muszę ten temat poprzedzić pewnymi wyjaśnieniami. Ukierunkowany jestem wyłącznie w stronę ludzi bardzo młodych. Im głównie chcę przekazać swoje przemyślenia, pomysły. Spokojnie, dokładnie, z szerszym, bądż skromniejszym uzasadnieniem. Moja filozofia nie jest bezpodstawna i opiera się na faktach. Nie wymyślam kształtów, akcji i kolorów bezmyślnie. Wszystko jest oparte jedną stroną na etologii, a drugą na moim przeogromnym praktycznym, wędkarskim doświadczeniu. Wielokrotnie, w czasie „mojej pracy”, gdy na którąś z eksperymentalnych przynęt, wzięła wreszcie konkretna ryba – celowo, jak najszybciej pozwalałem jej się uwolnić, aby zachować wzór i nie narazić się na utratę tej bezcennej rzeczy. W taki tylko sposób, udoskonalając prototypy dochodzi się do ugruntowanych wniosków. Większość środowiska wędkarskiego nie wierzy w „przebłyszczenie”. Niektórzy nawet nie wiedzą, co to jest i o co w tym wszystkim chodzi. Nie ma się co dziwić. „Idea” ta dla wielu szkodzi… Szkodzi niektórym producentom i wielkiej rzeszy prostych wędkarzy, którzy za brak brań wolą tradycyjnie pozostać przy stałych „sprawcach – oprawcach” – Księżycu, Słońcu, ciśnieniu itp. Jednak prawda bardzo często jest inna. Swoją prawdę zbudowałem na szacunku wobec zwierząt. Nigdy nie uważałem zwierzęcia za bezmyślny twór natury egzystujący w zaklętym kole prymitywnych instynktów. Kiedy chłopcze np. w czerwcu udasz się na pstrągi na np. Kwisę, lub Bóbr i przerzucisz tonę przynęt, tych wszystkich rapalek, jugolek, yo-zuri itd. – wreszcie zniechęcony usiądziesz na kamieniu i pomyślisz „Tu nie ma ryb…”. Błędniejszego myślenia także nie ma… Bo w lecie na takich „przebłyszczonych” wodach królują inne przynęty. W innych kolorach, w innych kształtach i o specyficznych akcjach… Gdybyś miał takie przynęty, wtedy Twoje zdanie „nieco” by się różniło i w duchu byś powtarzał „O Boże, o wielki Boże”, ha, ha…
Cierpliwość popłaca, dziękuje !
Mam 54 lata. Różne sztuczne przynęty zacząłem „produkować” na własne potrzeby w wieku 14 – 16 lat. Najpierw wahadłówki, wirówki, póżniej sulikowski Francuz udostępnił mi przyrządy do kręcenia sztucznych much i zaopatrzył w materiały. Nieraz w celu ich zdobycia udawaliśmy się na Górny Śląsk, Małopolskę… Wtedy w sklepach wędkarskich najczęstszą odpowiedzią sprzedawcy było krótkie zdanie : „Nie ma i nie będzie…”. Wszystko trzeba było sobie zdobyć samemu przy użyciu różnych metod. Przygodę ze spinningiem rozpocząłem w wieku 13 lat, choć było to niezgodne z RAPR – em. „Legalnie” trzy lata póżniej, gdy tato załatwił mi specjalne zezwolenie. W tym czasie przeżyłem szok związany z Rapalą oryginal. Zrozumiałem, że muszę nauczyć się robić samemu takie przynęty. Pamiętam uczucie niepewności i bezradności, gdy wpatrywałem się w ten „cud techniki”. To nie była wahadłówka, ani wirówka, ani sztuczna muszka, w których „wszystko” było na wierzchu… Od razu wiedziałem, że cały sens tej przynęty ukryty jest w jej wnętrzu. Nie było rady… Trzeba było z bólem pruć… Na swój pierwszy zrobiony własnoręcznie wobler złowiłem „trochę” pstrągów. Ale było ich w potokach od groma… Powstawały następne woblery, coraz lepsze… Równolegle robiłem innego rodzaju przynęty, bo wszystkie na równi mnie fascynowały… Potrzebna była mi kasa. Do zdobycia jej także używałem swoich manualnych zdolności… „Niestety”, wspólnik „pochwalił” się milicji i pożegnałem się z wolnością na kilka lat… Jednak nie żałuję tego okresu. Więzienie wiele mnie nauczyło. Wzmocniło i nauczyło szanować to, co godne jest szacunku. Na jednym biegunie poznałem tam świrów, psychopatów, ale na drugim geniuszy myśli i czynu. Więzienie w tamtym okresie było jednym wielkim „zakładem produkcyjnym”. Żeby nie zwariować do reszty, trzeba coś robić, czymś się zająć… Większość „kręciła fajans”, czyli działała w rzemieślnictwie, ha, ha… Ja, oprócz fajansu czytałem, czytałem… Przeżuty chleb zamienialiśmy na buciki, szkatułki… Skradzione klamki i inne źródło mosiądzu, brązu zamienialiśmy na lufy armatek, breloczki… Za zarobione pieniądze kupowałem jedzenie, książki, papierosy, herbatę i widzenia bezdozorowe z dziewczynami. Póżniej, gdy klawisze wyczaili, że potrafię robić przynęty, mogłem pozwolić sobie nawet na przepustki, ha, ha. Po co to piszę? Aby uświadomić Wam, że umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach nie jest mi obca i wskazuję Wam zalety posiadania pewnych zdolności. Przeszedłem w swoim życiu dość dużo, więzienie, kobiety, lekomanię, narkomanię, teraz alkoholizm, mam blizny po nożach, po kuli… Byłem bezdomny, bezrobotny itp. Najbliżsi przyjaciele wiedzą, jakie mam w tej chwili kłopoty… Muszę napić się raz na dwa, trzy lata, aby nie zwariować… To mi pomaga… Innych środków nie znam… Mam przyjaciół wśród tzw. niby najczarniejszej części, jak i tej niby najjaśniejszej. Prawda jest po środku. I tego się trzymam.
Mogę Was wtajemniczyć w pewne rzeczy, bo nie wiąże mnie z nikim żaden układ. Powtarzam : z nikim. Nikt mnie nigdy niczego nie uczył i nie miał na mnie wpływu. To moja filozofia. Kształtowana w specyficznych warunkach. Żal mi młodych ludzi zakapturzonych i stojących z rękami w kieszeni na rogach domostw. Nuda zabija. Każda ulica, to kręta uliczka prowadząca …prosto do pudła.
Już nie będę się rozpisywać i obiecuję poprawę. W następnym „odcinku” zajmę się konkretami. Jednak „ględzenia” starszaków nieraz warto posłuchać. Kiedyś musiałem przez potężny okres czasu znosić pieprzenie głupot przez pewnego „staruszka”, ale wreszcie się „zapomniał” i zdradził swój sposób na lina, ha, ha… Warto było, oj warto…
Mogę Was wtajemniczyć w pewne rzeczy, bo nie wiąże mnie z nikim żaden układ. Powtarzam : z nikim. Nikt mnie nigdy niczego nie uczył i nie miał na mnie wpływu. To moja filozofia. Kształtowana w specyficznych warunkach. Żal mi młodych ludzi zakapturzonych i stojących z rękami w kieszeni na rogach domostw. Nuda zabija. Każda ulica, to kręta uliczka prowadząca …prosto do pudła.
Już nie będę się rozpisywać i obiecuję poprawę. W następnym „odcinku” zajmę się konkretami. Jednak „ględzenia” starszaków nieraz warto posłuchać. Kiedyś musiałem przez potężny okres czasu znosić pieprzenie głupot przez pewnego „staruszka”, ale wreszcie się „zapomniał” i zdradził swój sposób na lina, ha, ha… Warto było, oj warto…
Sławku to jet to co dla mojego wędkarstwa jest wyznacznikiem myśli i ideii.
Aż kur.... pisz więcej
Aż kur.... pisz więcej
Aby robić woblery i inne przynęty sztuczne należy wcześniej zaopatrzyć się w niezbędne materiały i narzędzia. Bez nich nie warto w ogóle rozpoczynać roboty, bo jest to bezsensowne. Przynęty sztuczne należą do najwyższego lotu majstersztyków rzemieślniczego rękodzieła i wymagają działań podejmowanych z drobiazgową premedytacją. Faktem jest, że pewne grupy ignorantów i „artystów” forsują w obiegowej opinii subiektywne i wygodne dla własnej pozycji inne poglądy. Próbują odwracać uwagę od faktów najbardziej istotnych i mających zdecydowany wpływ na łowność przynęty. W obecnych czasach w polskich łowiskach o łowności przynęty decyduje szereg wzajemnie nakładających się na siebie czynników. Umiejętności w ich dostrzeganiu i przekazywaniu przynętom to najwyższy kunszt, efekt wędkarsko – rzemieślniczej, długoletniej praktyki. Mało tego.., przynęty muszą ewoluować i nadążać za potrzebami, nazwę to wymaganiami ryb… Przebłyszczenie – naczelna zasada filozofii. Np. od bardzo wielu lat trwa beznadziejnie infantylna dyskusja na temat łowności pstrągowych woblerów firmy Salmo, do której odczuwam podobny sentymentalnie stosunek, jak do Rapali… Tacy, niby fachowcy, często wędkarze z długoletnim doświadczeniem uważają, że „stare” woblery Salmo były lepsze… Niech ten przykład posłuży Wam jako dowód na istnienie luki w logicznym rozumowaniu, bo moim zdaniem jest akurat odwrotnie. Salmo dynamicznie się rozwija i obecnie produkowane woblery są o niebo lepiej wykonane, zarówno w kwestii akcji, kształtu, jak i kolorystycznych rozwiązań. Tu nie może być mowy o jakości. To kwestia zasobności łowisk, presji i częstości używania pewnych typów przynęt… Wtedy, w tamtych latach pstrągi były „łatwiejsze”… Było ich w polskich wodach stosunkowo dużo. Mniejsza była wędkarska presja i nie miały wielu okazji do „zapoznawania się” z niebezpieczeństwem tkwiącym w imitacjach ich pokarmu. Często łowiłem duże ryby na przynęty, których obecnie w stadium najwyższego alkoholowego odlotu bym nie wziął nawet do ręki… Ryb powoli ubywało, presja się zwiększała… Wszyscy nadal łowili na pewne typy przynęt… Kto nie nadążył za „duchem czasu” – ten schodził o kiju… W ten sposób doszliśmy do teraźniejszości i stanu faktycznego. Nie należy z sentymentem wspominać przynęt – z sentymentem raczej należy wspominać czas, gdy w maju, czerwcu, woda gotowała się od zbierających owady ryb… W takich warunkach jakość przynęty, jej delikatne i subtelne szczególiki mają drugorzędne znaczenie…
Materiały.
Od samego początku historii wytwarzania woblerów przewodzi pogląd, że najlepszym drewnem na korpusy jest lipa, lub balsa. Nie uważam tego za prawdę w ogólnym rozrachunku. Owszem, balsa nadaje się do niektórych woblerków, czy żuczków kleniowo – jaziowych, ale na tym koniec. Ze wszystkich wyrazów czteroliterowych kończących się na – ipa, jedynie lipa nie zasługuje na poświęcenie jej uwagi… Lipa, to lipa po prostu. Jest materiał, który bije na głowę wszystkie inne. Odkryłem go przypadkiem, 25 lat temu, brodząc w Bobrze. Podpłynął do mnie kawałek drewna. Wziąłem go do ręki. Zdumiałem się lekkością. Była podobna do balsy. Powędrował do plecaka. W domu aż piszczałem z zachwytu. To było to… O to mi chodziło od początku – znaleźć materiał, który jest łatwy w obróbce i nie wymaga przesadnego faszerowania. Spróchniała topola jest idealna – we wstępnej obróbce można nie używać nawet noża, wystarczy papier ścierny. Następnie po zaimpregnowaniu w lakierze ( a pije go, jak gąbka ), zmienia się nie do poznania, twardnieje „na kamień” i zmienia swoją pływalność do wzorowego stopnia. Ten szczegół jest bardzo ważny i opiszę go kiedyś, w dalszej części, bo wymaga rozszerzenia.
A pianka? Hmm… Każdy, kto robi woblery z tego tworzywa, nastawia się na zysk. Bez dwóch zdań… Każda masowa produkcja to zwykle tandeta. Można takie woblery „z wierzchu” pięknie prezentować, ślicznie malować… Tylko, gdzie reszta, ta najważniejsza… Serce i mózg woblera…
Od samego początku historii wytwarzania woblerów przewodzi pogląd, że najlepszym drewnem na korpusy jest lipa, lub balsa. Nie uważam tego za prawdę w ogólnym rozrachunku. Owszem, balsa nadaje się do niektórych woblerków, czy żuczków kleniowo – jaziowych, ale na tym koniec. Ze wszystkich wyrazów czteroliterowych kończących się na – ipa, jedynie lipa nie zasługuje na poświęcenie jej uwagi… Lipa, to lipa po prostu. Jest materiał, który bije na głowę wszystkie inne. Odkryłem go przypadkiem, 25 lat temu, brodząc w Bobrze. Podpłynął do mnie kawałek drewna. Wziąłem go do ręki. Zdumiałem się lekkością. Była podobna do balsy. Powędrował do plecaka. W domu aż piszczałem z zachwytu. To było to… O to mi chodziło od początku – znaleźć materiał, który jest łatwy w obróbce i nie wymaga przesadnego faszerowania. Spróchniała topola jest idealna – we wstępnej obróbce można nie używać nawet noża, wystarczy papier ścierny. Następnie po zaimpregnowaniu w lakierze ( a pije go, jak gąbka ), zmienia się nie do poznania, twardnieje „na kamień” i zmienia swoją pływalność do wzorowego stopnia. Ten szczegół jest bardzo ważny i opiszę go kiedyś, w dalszej części, bo wymaga rozszerzenia.
A pianka? Hmm… Każdy, kto robi woblery z tego tworzywa, nastawia się na zysk. Bez dwóch zdań… Każda masowa produkcja to zwykle tandeta. Można takie woblery „z wierzchu” pięknie prezentować, ślicznie malować… Tylko, gdzie reszta, ta najważniejsza… Serce i mózg woblera…
Oprócz podstawowego materiału, z którego powstaje korpus, potrzebnych jest jeszcze szereg innych, równie ważnych, gdyż należy przyjąć, że wobler jest bardzo poważnym wyzwaniem w dziedzinie rękodzielnictwa i składa się z wielu, posiadających niby odrębne, ale w końcowym efekcie jedno, wspólne znaczenie… Drut musi być nierdzewny, odpowiednio elastyczny i matowy w myśl zasady, że przezorny, zawsze ubezpieczony. Pewnie, błyszczący, nieporysowany drucik, ha, ha, lepiej się prezentuje w ocenie ludzkiego oka, ale nam nie chodzi o komercję, a jedynie o fachowe, łowieckie prezentowanie naszego dzieła w ekstremalnych warunkach polskich wód. W przynętach „błyszczących” ten szczegół nie ma znaczenia, ale w innych, wszelkie błyszczące dodatki typu oczko przynęty, kółko łącznikowe, kotwica, haczyk, mogą mieć ujemny wpływ na brania większych ryb.
Do woblerów malutkich najlepiej pasuje drut o średnicy 0.4 – 0.5 mm, średnich 0.55 – 0.65, a tych największych od 0.7 w górę. Osobiście stosuję druty spawalnicze, które rozmiękczam i przy okazji matuję nad płomieniem palnika. Oczko w woblerze musi być odpowiednio elastyczne, aby można dowolnie i bezpiecznie je przeginać nie narażając jego okolicy na uszkodzenia.
Następnie potrzebne są nam różnego rodzaju kleje. Niezbędny jest silikon, Distal i szybkoschnące kleje typu cyjanopan. Reszta zależy od tego jak mocno chcemy umocować ster i o tym póżniej…
Kolej na lakiery. Swoją produkcję opieram na poliuretanowym, jednoskładnikowym Domaluxie Classic do parkietów. Czasem używam niemieckiego odpowiednika Hartzlack-u. Można te lakiery rozrzedzać dodając odrobinę uniwersalnego rozcieńczalnika. Z innych rozcieńczalników potrzebny jest jeszcze aceton i denaturat.
No i farby.., i inne gadżety do malowania. Wybór jest przeogromny, ale możemy korzystać jedynie z farb, pisaków i mazaków, które nie reagują negatywnie na poliuretan. Są to przede wszystkim akryle wśród farb, a zwykłe pisaki, mazaki (nie wodoodporne), także żelowe, wśród tych, równie istotnych pomocników w malowaniu. Jest pewna zasada w doborze farb. Musimy mieć jak najwięcej bazy, kolorów podstawowych jednej firmy i jednego rodzaju. Np. nie kupujemy koloru pomarańczowego, a jedynie kolor żółty i czerwony. Podobnie bardzo łatwo jest zrobić „odpowiedni” grafit używając czarnego, srebrnego i białego perłowego, itd., itp.
Hmm, co tu jeszcze z materiałów… Wykałaczki, przeróżne gąbki, kolorowe folie, tkaniny, pończoszki, ha, ha, siatki na muchy, ściereczki… Jak sobie coś jeszcze przypomnę, to dopiszę… Teraz lecę nad Czerwoną Wodę z garścią sterów i woblerów. Finito roboty – wklejenie sterów „na miejscu”…
Do woblerów malutkich najlepiej pasuje drut o średnicy 0.4 – 0.5 mm, średnich 0.55 – 0.65, a tych największych od 0.7 w górę. Osobiście stosuję druty spawalnicze, które rozmiękczam i przy okazji matuję nad płomieniem palnika. Oczko w woblerze musi być odpowiednio elastyczne, aby można dowolnie i bezpiecznie je przeginać nie narażając jego okolicy na uszkodzenia.
Następnie potrzebne są nam różnego rodzaju kleje. Niezbędny jest silikon, Distal i szybkoschnące kleje typu cyjanopan. Reszta zależy od tego jak mocno chcemy umocować ster i o tym póżniej…
Kolej na lakiery. Swoją produkcję opieram na poliuretanowym, jednoskładnikowym Domaluxie Classic do parkietów. Czasem używam niemieckiego odpowiednika Hartzlack-u. Można te lakiery rozrzedzać dodając odrobinę uniwersalnego rozcieńczalnika. Z innych rozcieńczalników potrzebny jest jeszcze aceton i denaturat.
No i farby.., i inne gadżety do malowania. Wybór jest przeogromny, ale możemy korzystać jedynie z farb, pisaków i mazaków, które nie reagują negatywnie na poliuretan. Są to przede wszystkim akryle wśród farb, a zwykłe pisaki, mazaki (nie wodoodporne), także żelowe, wśród tych, równie istotnych pomocników w malowaniu. Jest pewna zasada w doborze farb. Musimy mieć jak najwięcej bazy, kolorów podstawowych jednej firmy i jednego rodzaju. Np. nie kupujemy koloru pomarańczowego, a jedynie kolor żółty i czerwony. Podobnie bardzo łatwo jest zrobić „odpowiedni” grafit używając czarnego, srebrnego i białego perłowego, itd., itp.
Hmm, co tu jeszcze z materiałów… Wykałaczki, przeróżne gąbki, kolorowe folie, tkaniny, pończoszki, ha, ha, siatki na muchy, ściereczki… Jak sobie coś jeszcze przypomnę, to dopiszę… Teraz lecę nad Czerwoną Wodę z garścią sterów i woblerów. Finito roboty – wklejenie sterów „na miejscu”…
Aha, no i rzecz jasna materiał na stery jest niezbędny. To wszelkiej maści poliwęglan różnych firm. Pamiętajcie - zawsze bardziej miękki jest lepszy od twardszego, na przekór prokreacji. Miękki jest mniej podatny na złamanie, ha, ha...
No i niezbędne i bardzo ważne są śruciny ołowiane o różnej średnicy (takiej, jak frezy), oraz szpachla do drewna, lub samochodowa...
No i niezbędne i bardzo ważne są śruciny ołowiane o różnej średnicy (takiej, jak frezy), oraz szpachla do drewna, lub samochodowa...
Sławku skąd masz jeszcze domaluxa clasika w tej czerwonej puszce jak dołączyłeś fotkę kiedyś z tymi powbijanymi gwoździami?? ja obecnie używam domalux gold bo ten który zastąpili za clasika - domalux clasik silwer jest dla mnie za miękki, a ten w tej czerwonej puszce był niesamowity jak za kasę jaką kosztował.
Ja żebym wiedział że go zmienią na " lepsze " to bym sobie też zakupił parę puszek , zawsze stosowałem tylko domalux a chyba muszę spróbować hartzlacka , albo jakiś inny poliuretanowy.
A więc mamy już z grubsza wszystkie potrzebne materiały. Teraz pora zaopatrzyć się w narzędzia. Warsztat majsterkowicza to jego wizytówka, obraz klasy i podejścia do „tematu”. Czasy Lauriego Rapali i naszego Heńka Gębskiego„Gębali” (tak do rymu, ha, ha…) już dawno minęły i nie wystarczy nam kozik, trochę papieru ściernego, brzeszczot, aby stworzyć serię woblerów, zgodnych z naszą wizją i wymaganiami. To nie te czasy i nie te ryby… Nic nie może być dziełem przypadku. Premedytacja musi nam towarzyszyć od pierwszej chwili, już od momentu, gdy weżmiemy w swoje dłonie kawałek drewna.
Swój warsztat opieram na zupełnie innej linii „produkcji”. Uparcie, mozolnie, metodą prób i błędów, stworzyłem własny styl rzeźbienia, dociążania, ustawiania i wreszcie malowania… Myślę, że tak oryginalny i skomplikowany, jak cała moja osobowość, ha, ha… Ale o tym, rzecz jasna, póżniej…
Oczywiście, nożyki, brzeszczoty i papier ścierny we wstępnej obróbce, przy ręcznej robocie to podstawa… Ale wszelkie procesy należy maksymalnie przyspieszać, o ile nie ma to wpływu na wartość efektu finalnego. Nie warto tracić czasu na nieistotnych etapach i lepiej zaoszczędzony przeznaczyć na szczegóły wymagające precyzji i mające szczególne znaczenie w osiągnięciu zamierzonych efektów. A najważniejszą cechą dobrego woblera jest jego praca i akcja…
Zaczynając „wyliczankę” od elektronarzędzi uważam, że nie można zrezygnować ze stołowej piły tarczowej. Cały proces rozpoczyna się od wycięcia wielu desek, deseczek o różnej grubości w zależności od średnicy woblera w najgrubszym miejscu. Do wycięcia kształtu woblera w rzucie bocznym może służyć piła włosowa, lub niezbędna pod każdym względem szlifierka taśmowo – tarczowa o 90 do 45 kącie szlifu. Następnie potrzebna nam będzie mini szlifierka i okrągłe frezy ( w kształcie kuli ) o różnej średnicy. Do malowania przyda się mini-mikser na baterie, służący do rozrabiania farby, oraz aerograf, choć uważam go za „zło konieczne” i traktuję z przymrużeniem oka. To „urządzenie” nie jest warte poświęcania mu zbytniej uwagi i tysięcy internetowych stron. Są o wiele skuteczniejsze metody odpowiedniego i szybszego malowania. Aerografem maluję głównie cykady, bo w tych przynętach chodzi o coś zupełnie innego, niż w woblerze… Ale o tym póżniej…
No i reszta narzędzi – kuchenka gazowa, nożyczki, obcinaczki do drutu, szczypce do modelowania oczek, młotek, imadełka, kowadełko, strzykawki, osełka do noży, suszarka balkonowa i tzw. ściski, albo „żabki” używane przez nasze kobiety do mocowania wypranych tkanin, ha, ha… Chociaż, nieraz i „prawdziwi mężczyźni” zmuszeni są do uprawiania tego wstydliwego „procederu”, o czym na własnej skórze ostatnio się przekonałem i już wiem, czym to pachnie…
Swój warsztat opieram na zupełnie innej linii „produkcji”. Uparcie, mozolnie, metodą prób i błędów, stworzyłem własny styl rzeźbienia, dociążania, ustawiania i wreszcie malowania… Myślę, że tak oryginalny i skomplikowany, jak cała moja osobowość, ha, ha… Ale o tym, rzecz jasna, póżniej…
Oczywiście, nożyki, brzeszczoty i papier ścierny we wstępnej obróbce, przy ręcznej robocie to podstawa… Ale wszelkie procesy należy maksymalnie przyspieszać, o ile nie ma to wpływu na wartość efektu finalnego. Nie warto tracić czasu na nieistotnych etapach i lepiej zaoszczędzony przeznaczyć na szczegóły wymagające precyzji i mające szczególne znaczenie w osiągnięciu zamierzonych efektów. A najważniejszą cechą dobrego woblera jest jego praca i akcja…
Zaczynając „wyliczankę” od elektronarzędzi uważam, że nie można zrezygnować ze stołowej piły tarczowej. Cały proces rozpoczyna się od wycięcia wielu desek, deseczek o różnej grubości w zależności od średnicy woblera w najgrubszym miejscu. Do wycięcia kształtu woblera w rzucie bocznym może służyć piła włosowa, lub niezbędna pod każdym względem szlifierka taśmowo – tarczowa o 90 do 45 kącie szlifu. Następnie potrzebna nam będzie mini szlifierka i okrągłe frezy ( w kształcie kuli ) o różnej średnicy. Do malowania przyda się mini-mikser na baterie, służący do rozrabiania farby, oraz aerograf, choć uważam go za „zło konieczne” i traktuję z przymrużeniem oka. To „urządzenie” nie jest warte poświęcania mu zbytniej uwagi i tysięcy internetowych stron. Są o wiele skuteczniejsze metody odpowiedniego i szybszego malowania. Aerografem maluję głównie cykady, bo w tych przynętach chodzi o coś zupełnie innego, niż w woblerze… Ale o tym póżniej…
No i reszta narzędzi – kuchenka gazowa, nożyczki, obcinaczki do drutu, szczypce do modelowania oczek, młotek, imadełka, kowadełko, strzykawki, osełka do noży, suszarka balkonowa i tzw. ściski, albo „żabki” używane przez nasze kobiety do mocowania wypranych tkanin, ha, ha… Chociaż, nieraz i „prawdziwi mężczyźni” zmuszeni są do uprawiania tego wstydliwego „procederu”, o czym na własnej skórze ostatnio się przekonałem i już wiem, czym to pachnie…
Dawid myślę że ta zieleń tak już jest
Ten zielonkawy kolor to "odbicie", ale z łatwością osiąga się takie półprzezroczyste odcienie, oprócz zielonego także np. niebieskie, fioletowe...
Nie mam ostatnio czasu nawet na ryby... Ślamazarnie kończę w przerwach między cykadami niektóre woblery.