WARSZTAT SS
Cała moja „działalność” polega na kreowaniu nowych kierunków, podsuwaniu pomysłów… Nie czuję się ani rzeźbiarzem, ani malarzem, ani konstruktorem… Ale zawsze mam dobre samopoczucie, bo czuję się wędkarzem, ha, ha… Ten fakt jest moją siłą napędową do poszukiwań, dociekliwości i poznania…
Kiedyś wymyśliłem sobie taki sposób robienia oczek w przynętach… Aby się nie nudzić w przerwach „między-główno-operacyjnych”, ha, ha, szukałem zajęć i wtedy robiłem różne rzeczy „na zapas”… Mając pod ręką gotowe drobne gadżety, robota idzie szybciej, sami wiecie, jak to jest… W taki sposób można robić także wiele mniej lub bardziej sensownie przydatnych rzeczy, np. skrzela, płetwy… Wystarczy odcisnąć w folii kształt… W tym wypadku, posłużyły mi zużyte opakowania po tabletkach, które dostarczali mi znajomi, rodzina… Folia ma tą właściwość, że nie przykleja się do niej mocno i na stałe żaden lakier, ani farba… W tej metodzie pole do popisu jest nieograniczone… Ale nie chodzi przecież o malarskie popisy, ale o jak najatrakcyjniejsze podanie rybie wabiącego składnika w naszej przynęcie… Oczy mają swoją wędkarską wartość… Raz większą, raz mniejszą… Tak jest ze wszystkim… Lakiery wszelakie, brokaty wszelakie, farby wszelakie itp., to wszystko możemy podać do wnętrza… W tej metodzie, to oko czeka na wobler, a nie odwrotnie… Przyklejamy je wtedy, kiedy nam pasuje… Pokrywamy na gotowo lakierem ochronnym także w odpowiednim czasie i określoną ilością warstw… No i mamy wybór różnokolorowych i różnej wielkości oczek… Prawdziwe Hand made, a nie jakieś przyklejanki marketowej gotowizny… Choć oczywiście nie potępiam niczego, co nie szkodzi wizji ryb, ha, ha… Jak się nie ma czasu, można iść na skróty… Byle nie skakać nad przepaściami… Skrót musi mieć racjonalne uzasadnienie…
To, co zrobiłem i jest na zdjęciach, to tylko dla celów dydaktycznych, ha, ha, szybko, bo nie mam czasu na pierdoły, a myślę, że w sposób jak najbardziej zrozumiały i prosty… Kto ten czas ma, niech korzysta z tego pomysłu… Ci, którzy nie mogą spać po nocach i dostają szajby z powodu OCZU, mają na pewno zużyte opakowania po Relanium… Ha, ha…
Najpierw malutka kropelka lakieru na czubek wykałaczki... Po wyschnięciu żrenica...
Kiedyś wymyśliłem sobie taki sposób robienia oczek w przynętach… Aby się nie nudzić w przerwach „między-główno-operacyjnych”, ha, ha, szukałem zajęć i wtedy robiłem różne rzeczy „na zapas”… Mając pod ręką gotowe drobne gadżety, robota idzie szybciej, sami wiecie, jak to jest… W taki sposób można robić także wiele mniej lub bardziej sensownie przydatnych rzeczy, np. skrzela, płetwy… Wystarczy odcisnąć w folii kształt… W tym wypadku, posłużyły mi zużyte opakowania po tabletkach, które dostarczali mi znajomi, rodzina… Folia ma tą właściwość, że nie przykleja się do niej mocno i na stałe żaden lakier, ani farba… W tej metodzie pole do popisu jest nieograniczone… Ale nie chodzi przecież o malarskie popisy, ale o jak najatrakcyjniejsze podanie rybie wabiącego składnika w naszej przynęcie… Oczy mają swoją wędkarską wartość… Raz większą, raz mniejszą… Tak jest ze wszystkim… Lakiery wszelakie, brokaty wszelakie, farby wszelakie itp., to wszystko możemy podać do wnętrza… W tej metodzie, to oko czeka na wobler, a nie odwrotnie… Przyklejamy je wtedy, kiedy nam pasuje… Pokrywamy na gotowo lakierem ochronnym także w odpowiednim czasie i określoną ilością warstw… No i mamy wybór różnokolorowych i różnej wielkości oczek… Prawdziwe Hand made, a nie jakieś przyklejanki marketowej gotowizny… Choć oczywiście nie potępiam niczego, co nie szkodzi wizji ryb, ha, ha… Jak się nie ma czasu, można iść na skróty… Byle nie skakać nad przepaściami… Skrót musi mieć racjonalne uzasadnienie…
To, co zrobiłem i jest na zdjęciach, to tylko dla celów dydaktycznych, ha, ha, szybko, bo nie mam czasu na pierdoły, a myślę, że w sposób jak najbardziej zrozumiały i prosty… Kto ten czas ma, niech korzysta z tego pomysłu… Ci, którzy nie mogą spać po nocach i dostają szajby z powodu OCZU, mają na pewno zużyte opakowania po Relanium… Ha, ha…
Najpierw malutka kropelka lakieru na czubek wykałaczki... Po wyschnięciu żrenica...
Super sposób, teraz tylko trzeba zacząć tabletki jeść żeby trochu plastiku nazbierać , do wakacji coś się uzbiera a potem dla wytchnienia od studiów można oddać się pasji tworzenia
Idealne byłyby „miseczki” zrobione na zamówienie, np. w takiej firmie, która produkuje takie opakowania… Z zużytymi opakowaniami jest problem z nierówną powierzchnią powstającą podczas uwalniania tabletek, ha, ha… Poza tym kształt tych miseczek mógłby być trochę inny, bardziej dyskowaty… Początkowo robiłem takie wgłębienia sam, kulką w folii… Jednak jest to karkołomne przedsięwzięcie, próbowałem podgrzewać itp. Folia się „wichruje”… Jeśli chodzi o te opakowania, to po wyrównaniu i wygładzeniu powierzchni nie jest najgorzej… Myślę, że można byłoby zrobić specjalną formę ze specjalnego, ha, ha, tworzywa do tego celu i do wielokrotnego użycia…
Na razie koniec tematu, nie oczy, a uszy chodzą mi po głowie, bo Manitou nie chce mnie wysłuchać i woda w rzekach ciągle niesie syf… Ha, ha…
Na razie koniec tematu, nie oczy, a uszy chodzą mi po głowie, bo Manitou nie chce mnie wysłuchać i woda w rzekach ciągle niesie syf… Ha, ha…
Wypada mi wytłumaczyć jeszcze jedną i następującą sprawę. Otóż chodzi o ustawianie woblerów. W łowieniu tymi przynętami to jedna z najważniejszych rzeczy, o ile nie kluczowa… Nie będę się tu wdawał o rozpatrywanie natur woblerów ze względu na wzgląd, bo to stara śpiewka… Mniej doświadczonym wędkarzom postaram się udzielić jedynie ekspresowej rady i w miarę uniwersalnej… Wobler, aby mógł maksymalnie wypełnić swoje zadanie, musi być odpowiednio ustawiony. I to bez względu na rodzaj wody. Zwykle dobrze jest i najlepiej, gdy ustawimy go tak, że będzie delikatnie odbijał i kierował się w stronę otwartej wody… Najtrudniej odpowiednio jest ustawić woblery mające zaprogramowaną nieregularność pracy we wnętrzu… Szczególnie dotyczy to ustawienia do ściągania pod szybki prąd… Takie woblery mają skłonność do wykładania się na boki, lub wręcz wyskakiwania z niej… Tu dziesiętne części milimetra mają znaczenie i należy robić to bardzo cierpliwie i bez nerwów, ha, ha… Przeważną zasadą jest, aby szybkość ściągania woblerów z zaprogramowanym repertuarem ruchów, dostosować proporcjonalnie do siły prądu, im silniejszy prąd, tym podciąganie wolniejsze… Wszystko zależy od precyzji ustawienia przedniego oczka, bo rola pozostałych w tym względzie jest marginalna, wręcz znikoma…
Na zdjęciu brakuje jeszcze możliwości góra - dół, ale to inna działka...
Na zdjęciu brakuje jeszcze możliwości góra - dół, ale to inna działka...
No cóż, niedługo z kamerką nad nosem wybiorę się na ryby… Powymieniałem już wszystkie rozhartowane kotwiczki w woblerkach na oryginały i zaczynamy wprowadzać nową jakość… Będzie więcej „na żywo”, ha, ha… Przedstawienie trwa i atrakcje muszą być, nie po to dziatwa wykupiła drogie bilety, aby wiało choć przez moment nudą… Nos będzie moim drogowskazem, Manitou mapą drogową, a ja stanę się Władcą Brzegu, ha, ha… Oj, będą jaja… Wiecie, te zdjęcia… Bla, bla… W czasach wszechobecnej ściemy należy wszystko robić, aby przekazy były jak najbardziej wiarygodne, czytelne i naturalne… Ha, ha… Czego ci ludzie w stawach hodowlanych i komercyjnych nie mają… Moi znajomi już z dwadzieścia lat temu brali wielkie karpie ze stawu, transportowali nad zalew w specjalnym worku, robili „sesję zdjęciową” i karpiska po powrocie do tuczarni, nadal spokojnie rosły, przybywały na wadze do następnej wycieczki, ha, ha… Ludziska dla paru groszy zrobią wszystko, dosłownie wszystko… Ci moi znajomi, bracia zresztą, to chociaż dla jaj to czynili, bo żaden „interes ekonomiczny” im nie przyświecał… Robili to tylko na złość pewnemu, innemu karpiarzowi z innej miejscowości, ha, ha, który nie miał pojęcia, że oni mają staw, ale za to miał nieodpowiedni charakter, niezgodny z zasadami skromności…