WARSZTAT SS
Wytarzałbym się na golasa w takim śniegu, gdyby dziś spadł, ha, ha... Masakra u nas, od miesiąca kilka razy pokropiło, tak , jak to mówią, ksiądz kropidłem pokropił... Rzeki wysychają...
U mnie też tragedia ,zaczynam się bać ,wody prawie nie ma :-(.
Parę kropelek nocą dziś spadło... Tyle, co koty napłakały... Za godzinę śladu nie będzie...
Rzeka oddycha, pulsuje… Czy ktoś wie gdzie są jej płuca i gdzie jest jej serce… Obraz hydro-systemu z lotu ptaka… Sieć niebieskawo szarych żyłek i żyłeczek, tętnic i tętniczek, jakby żywcem przeniesiona z funkcjonującego organizmu… Przypadkowe podobieństwo?... Wątpię… Każdej nocy, siedząc na Odrze słyszę i obserwuję to „zjawisko”, nie z lotu ptaka, ha, ha, ale w bardziej bezpośrednim i namacalnym zasięgu…
Rzeka oddycha i pulsuje… Pokazywanie pracy woblerów ze sterem ( i wszystkich innych przynęt… ) w sposób stacjonarny, a więc „na uwięzi, w miejscu” nie jest odpowiednim rozwiązaniem… Szczególnie bezpośrednio nad wszelkimi przeszkodami, w miejscach płytkich… Nie dość, że mamy tu do czynienia z warkoczami mikro prądów, to do tego ich siła przepływu jest ciągle zakłócana, one „pulsują” w przenośni… Dlatego wiele woblerów zachowuje się w sposób odbiegający od rzeczywistości, a więc „gaśnie” na moment, zmienia się szerokość pracy, czyli amplituda, a także dochodzi do symulacji wielu innych zachowań… Wiem o tym od dziecka, ha, ha, dlatego zawsze dążę do jak najbardziej uczciwego i wiernego pokazywania pracy przynęt… A jest to tylko możliwe (na podstawie wieloletniej praktyki…) przy wykorzystaniu reguły statystycznej, albo stopnia prawdopodobieństwa, a więc śledzeniu pracy woblera w trakcie serii przeprowadzeń po łuku i równolegle do brzegu nad w miarę gładkim dnem, w korycie o stałej głębokości i mniej więcej stałym przepływie, a więc o mniej więcej stałej szybkości wody… Poddaję go wielokrotnym próbom i wielokrotnie zmieniając relację kątów w granicach punktu zaczepienia agrafki… Nawet w idealnym z pozoru tunelu wodnym prąd będzie mieć różne wartości blisko ścian i w ogólnym poprzecznym przekroju całej przemieszczającej się masy wody… Wobler nigdy nie zachowuje się jednakowo (odkładając na bok przypadek…) na testowym odcinku i w uśrednionej jednostce czasowej, ale na podstawie przewagi jednych „skłonności” nad innymi i sumy technik prowadzenia, także odległości, a więc kątów linki, oraz szybkości tego prowadzenia, no i zmian tej szybkości, mogę subiektywnie ocenić jego jakość i wartość przyszłego pożytku, dopasowania do mojej strategii polowania na określone gatunki… Polega to po prostu „na wyłapywaniu” cech wiodących… A te cechy są bardzo ważne w układance praca woblera – gatunek… Tak, tak, wobler, jak i wszystkie inne przynęty nie jest prosty do wykonania, gdy obarczymy go kapryśnymi wymogami, ha, ha, bo o jego okresowej łowności przesądza bardzo wiele czynników… Jakie to są czynniki, bo przecież, poza zawiłościami jego pracy, istnieje jeszcze wiele, wiele innych, może dać odpowiedź w pewnej części dociekliwość praktyki… Im dłuższa praktyka i większa „dociekliwość”, ha, ha, tym szanse na zrozumienie woblera i każdej jednej przynęty sztucznej są większe…
Na tych wykresach sprawa jest uproszczona w wyidealizowany trochę sposób… W naturze, mając na uwadze moją przenośnię, „rzeka oddycha, pulsuje”, dochodzi jeszcze do wielu innych, zmiennych nawet w ułamku sekundy fizycznych oddziaływań naporu wody na przynętę sztuczną, także bocznych… I wiadomo, im przynęta bardziej toporna i ciężka, tym lepiej chroni się przed wpływami z zewnątrz, a im bardziej finezyjna i lekka, tym jej trudniej… Dlatego pewne subtelne granice wyznaczają pole, na którym my, rękodzielnicy powinniśmy się poruszać… Kto rozumie dlaczego są granice, albo inaczej, znalazł się już na tym w/w polu, ha, ha, ten szybciej pojmie dlaczego np. kształtem steru nie osiągnie się zamierzonego efektu bez brania pod uwagę dalszego ciągu zdarzeń, mającego związek z innymi częściami tej przynęty i finalnego oddziaływania w sposób przemyślny na zmysły interesującego nas gatunku… W przystosowanej okresowej przynęcie wszystkie cechy przynęty muszą wzajemnie się uzupełniać i tworzyć zsynchronizowany wysublimowany mechanizm… A chodzi mi, rzecz jasna o łowność ponad przeciętną i okazy, także nie mam na myśli wód bezwstydnie rybnych, oraz okresowych i rzadkich amoków, którym zwierzęta, jak i ludzie czasem ulegają z przyczyn pobudzeń wyższego rzędu… Ha, ha…
Na marginesie… Wobler, który ma tzw. nieregularne myki i zalusterkowania symuluje osłabioną rybkę, która ulega wpływom prądów wody… Zasada jest wystarczająco mocna, że obowiązuje także w z pozoru stojącej w miejscu wodzie z tą różnicą, że dla „potrzeb” takiej wody rękodzielnicze konstrukcje i motywacje mogą przybierać ciut inny charakter…
Rzeka oddycha i pulsuje… Pokazywanie pracy woblerów ze sterem ( i wszystkich innych przynęt… ) w sposób stacjonarny, a więc „na uwięzi, w miejscu” nie jest odpowiednim rozwiązaniem… Szczególnie bezpośrednio nad wszelkimi przeszkodami, w miejscach płytkich… Nie dość, że mamy tu do czynienia z warkoczami mikro prądów, to do tego ich siła przepływu jest ciągle zakłócana, one „pulsują” w przenośni… Dlatego wiele woblerów zachowuje się w sposób odbiegający od rzeczywistości, a więc „gaśnie” na moment, zmienia się szerokość pracy, czyli amplituda, a także dochodzi do symulacji wielu innych zachowań… Wiem o tym od dziecka, ha, ha, dlatego zawsze dążę do jak najbardziej uczciwego i wiernego pokazywania pracy przynęt… A jest to tylko możliwe (na podstawie wieloletniej praktyki…) przy wykorzystaniu reguły statystycznej, albo stopnia prawdopodobieństwa, a więc śledzeniu pracy woblera w trakcie serii przeprowadzeń po łuku i równolegle do brzegu nad w miarę gładkim dnem, w korycie o stałej głębokości i mniej więcej stałym przepływie, a więc o mniej więcej stałej szybkości wody… Poddaję go wielokrotnym próbom i wielokrotnie zmieniając relację kątów w granicach punktu zaczepienia agrafki… Nawet w idealnym z pozoru tunelu wodnym prąd będzie mieć różne wartości blisko ścian i w ogólnym poprzecznym przekroju całej przemieszczającej się masy wody… Wobler nigdy nie zachowuje się jednakowo (odkładając na bok przypadek…) na testowym odcinku i w uśrednionej jednostce czasowej, ale na podstawie przewagi jednych „skłonności” nad innymi i sumy technik prowadzenia, także odległości, a więc kątów linki, oraz szybkości tego prowadzenia, no i zmian tej szybkości, mogę subiektywnie ocenić jego jakość i wartość przyszłego pożytku, dopasowania do mojej strategii polowania na określone gatunki… Polega to po prostu „na wyłapywaniu” cech wiodących… A te cechy są bardzo ważne w układance praca woblera – gatunek… Tak, tak, wobler, jak i wszystkie inne przynęty nie jest prosty do wykonania, gdy obarczymy go kapryśnymi wymogami, ha, ha, bo o jego okresowej łowności przesądza bardzo wiele czynników… Jakie to są czynniki, bo przecież, poza zawiłościami jego pracy, istnieje jeszcze wiele, wiele innych, może dać odpowiedź w pewnej części dociekliwość praktyki… Im dłuższa praktyka i większa „dociekliwość”, ha, ha, tym szanse na zrozumienie woblera i każdej jednej przynęty sztucznej są większe…
Na tych wykresach sprawa jest uproszczona w wyidealizowany trochę sposób… W naturze, mając na uwadze moją przenośnię, „rzeka oddycha, pulsuje”, dochodzi jeszcze do wielu innych, zmiennych nawet w ułamku sekundy fizycznych oddziaływań naporu wody na przynętę sztuczną, także bocznych… I wiadomo, im przynęta bardziej toporna i ciężka, tym lepiej chroni się przed wpływami z zewnątrz, a im bardziej finezyjna i lekka, tym jej trudniej… Dlatego pewne subtelne granice wyznaczają pole, na którym my, rękodzielnicy powinniśmy się poruszać… Kto rozumie dlaczego są granice, albo inaczej, znalazł się już na tym w/w polu, ha, ha, ten szybciej pojmie dlaczego np. kształtem steru nie osiągnie się zamierzonego efektu bez brania pod uwagę dalszego ciągu zdarzeń, mającego związek z innymi częściami tej przynęty i finalnego oddziaływania w sposób przemyślny na zmysły interesującego nas gatunku… W przystosowanej okresowej przynęcie wszystkie cechy przynęty muszą wzajemnie się uzupełniać i tworzyć zsynchronizowany wysublimowany mechanizm… A chodzi mi, rzecz jasna o łowność ponad przeciętną i okazy, także nie mam na myśli wód bezwstydnie rybnych, oraz okresowych i rzadkich amoków, którym zwierzęta, jak i ludzie czasem ulegają z przyczyn pobudzeń wyższego rzędu… Ha, ha…
Na marginesie… Wobler, który ma tzw. nieregularne myki i zalusterkowania symuluje osłabioną rybkę, która ulega wpływom prądów wody… Zasada jest wystarczająco mocna, że obowiązuje także w z pozoru stojącej w miejscu wodzie z tą różnicą, że dla „potrzeb” takiej wody rękodzielnicze konstrukcje i motywacje mogą przybierać ciut inny charakter…
Panie Sławku kiedy 10 lat temu zaczęliśmy o "pracy" przynęt szerzej pisać nowością była praca X, Y, V itd. Potem przyszedł czas na wężyka, myki czy halsy Przypomnij sobie lawinę ironii która płynęła na Ciebie i Coronę Fishing. Dziś pół Internetu opisuje pracę przynęty zgodnie z Twoja nomenklaturą
Przemyślałem sobie ten temat i moim zdaniem nieco zbyt " po łebkach" ten temat był opisany... Nie pokazaliśmy nigdy halsa, myków, wężyka itp Bardzo się ciesze, że opowiedziałeś o pulsującej rzec,e która może niektórym wędkarzom stworzyć obraz idealnie pracującej przynęty. Niestety płynąca woda (tak jak to opisujesz) nadaje przynęcie określona pracę ale z gówna bata nie ukręcimy.. Zwykły kawałek deski w nurcie rzeki będzie miał myki ale nie takie o których TY opowiadasz... Te myki spowodował kamień na dnie rzeki albo kawałek pniaka od którego odbił się nurt.
i na koniec ciekawostka wśród wielu przynęt Corona Fishing są takie którą mogą mieć, lub mają nieszlabanową, nieregularną pracę. Każdego dnia wysyłamy takie przynęty w Polskę... Wierz mi że zdarza się tak że klient odsyła nam woblerk o którym mówi że ŹLE PRACUJE... oczywiście zgodnie ze sztuka wobler wymieniamy. Pozyskując w ten sposób perełkę sprawdzamy tę egzemplarz i niemal zawsze okazuje się że właśnie on posiadał wyjątkowe cechy...
Przemyślałem sobie ten temat i moim zdaniem nieco zbyt " po łebkach" ten temat był opisany... Nie pokazaliśmy nigdy halsa, myków, wężyka itp Bardzo się ciesze, że opowiedziałeś o pulsującej rzec,e która może niektórym wędkarzom stworzyć obraz idealnie pracującej przynęty. Niestety płynąca woda (tak jak to opisujesz) nadaje przynęcie określona pracę ale z gówna bata nie ukręcimy.. Zwykły kawałek deski w nurcie rzeki będzie miał myki ale nie takie o których TY opowiadasz... Te myki spowodował kamień na dnie rzeki albo kawałek pniaka od którego odbił się nurt.
i na koniec ciekawostka wśród wielu przynęt Corona Fishing są takie którą mogą mieć, lub mają nieszlabanową, nieregularną pracę. Każdego dnia wysyłamy takie przynęty w Polskę... Wierz mi że zdarza się tak że klient odsyła nam woblerk o którym mówi że ŹLE PRACUJE... oczywiście zgodnie ze sztuka wobler wymieniamy. Pozyskując w ten sposób perełkę sprawdzamy tę egzemplarz i niemal zawsze okazuje się że właśnie on posiadał wyjątkowe cechy...
Remik: |
Panie Sławku kiedy 10 lat temu zaczęliśmy o "pracy" przynęt szerzej pisać nowością była praca X, Y, V itd. Potem przyszedł czas na wężyka, myki czy halsy Przypomnij sobie lawinę ironii która płynęła na Ciebie i Coronę Fishing. Dziś pół Internetu opisuje pracę przynęty zgodnie z Twoja nomenklaturą Przemyślałem sobie ten temat i moim zdaniem nieco zbyt " po łebkach" ten temat był opisany... Nie pokazaliśmy nigdy halsa, myków, wężyka itp Bardzo się ciesze, że opowiedziałeś o pulsującej rzec,e która może niektórym wędkarzom stworzyć obraz idealnie pracującej przynęty. Niestety płynąca woda (tak jak to opisujesz) nadaje przynęcie określona pracę ale z gówna bata nie ukręcimy.. Zwykły kawałek deski w nurcie rzeki będzie miał myki ale nie takie o których TY opowiadasz... Te myki spowodował kamień na dnie rzeki albo kawałek pniaka od którego odbił się nurt. i na koniec ciekawostka wśród wielu przynęt Corona Fishing są takie którą mogą mieć, lub mają nieszlabanową, nieregularną pracę. Każdego dnia wysyłamy takie przynęty w Polskę... Wierz mi że zdarza się tak że klient odsyła nam woblerk o którym mówi że ŹLE PRACUJE... oczywiście zgodnie ze sztuka wobler wymieniamy. Pozyskując w ten sposób perełkę sprawdzamy tę egzemplarz i niemal zawsze okazuje się że właśnie on posiadał wyjątkowe cechy... |
Aaa, normalka… Byłem już (z bezradności wynikającej przyczyny) nazywany esesmannem, pijakiem, Macierewiczem, wariatem, itp. W/w kolejność stopniowana jest potęgą mojego rozbawienia, ha, ha… Internet po prostu…
Wiem, że świat rękodzielniczo – wędkarski kiedyś obraziłem, pisząc, że są na etapie przelewania lakieru z puszki do słoiczka, wiem… Ale napisałem to wtedy, bo aktualnie tak czułem… Teraz widzę, że nie popełniłem żadnego błędu... Jest wielka poprawa i wydaje mi się, że znacznie przyczyniliśmy się do tego… Zostało jakby, nowe światło rzucone...
Wybrałem się wczoraj na krótki rekonesans na Nysę Łużycką... Hmm, sytuacja z 2015 się powtarza... Biorą różne małe rybki, ale te większe, potrzebujące większych ilości tlenu, zamarły w bezruchu... Manitou, błagam, daj deszcz... Wysłuchałeś mnie i dałeś czajnik nad Odrą, daj jeszcze ten pieprzony deszcz... Chociaż tyle, aby czajnik zapełnić, ha, ha...
Aha, z tym "czajnikiem" to jest taka sprawa : otóż zapomniałem zapakować do samochodu to specyficzne naczynie... Rozpakowaliśmy się z Markiem w sobotę, jeszcze w zupełnych ciemnościach, no i wiadomo, trza się napić kawy, zanim nastąpi brzask... Stolik ustawiony, blat obrusem nakryty, butla z palnikiem równo ustawiona, ha, ha... A tu nie ma czajnika... Ani - ani jednego naczynia, który mógłby go zastąpić... Do pierwszej wioski 15 km, do miasteczka z 30 km... Jak tu żyć... bez kawy... Gdzie w sobotę z samego rana kupić czajnik, podstawowy sprzęt wędkarski... Napiliśmy się mineralnej berbeluchy, za wędki i bez słowa wzięliśmy się do roboty... Rzucam, rzucam na pierwszej główce i ciągle mi czegoś brakuje... Kątem oka obserwuję Marka na drugiej ostrodze, rzuca na napływ, odwrócony do mnie tyłkiem... Obraził się, czy co... Uruchomiłem więc Manitou... Idę na drugą główkę i błagalnym tonem, aż echo niesie i dziki płoszy, Manitou, ześlij jakieś naczynie, aby Marek napił się kawy… Aż trudno w to uwierzyć (ale nie dla mnie, bo mam sporo takich „przypadków” w wielu sferach, ha, ha…) i po wejściu na ową ostrogę, przed jej szczytem widzę… czajnik… W pierwszej chwili myślałem, że to jakaś spóżniona fatamorgana z czasów poprzednich upałów i powietrza zwrotnikowego, ale nie… Kopnąłem ustrojstwo i wydało metaliczny dźwięk tocząc się po kamieniach… Czajnik prawdziwy!!! Co prawda beż trzymadła, ale od czego jest ludzka wynalazczość… Uradowany popędziłem do obozowiska, Marek w try miga sporządził uchwyt i niebawem zarośla, oraz nasze nozdrza wypełnił przecudny aromat świeżej kawy Woseba, 7 zł., pół kilograma mielonej… A z pokrywki zrobiliśmy sobie popielniczkę... Ha, ha…
No, wreszcie trochę pokropiło w Sulikowie... Pierwszy raz od dwóch miesięcy... I tak mało, ale dobre i to... Nie pamiętam, kiedy byłem na pstrągach, bo po co, jak bardzo niska woda się gotuje i rzeczki tak zarosły, że moje woblery nie mogą sobie miejsca znależć, ha, ha... Nie ma miejsca na myki, ha, ha... Na zdjęciu kałuże przed drzwiami warsztatu...Raczej kałużki(?)...