Nie jesteś zalogowany/-a ZALOGUJ SIĘ lub ZAREJESTRUJ SIĘ
Jesteś tutaj: Corona-Fishing > Grupy

WARSZTAT SS


offline
Sławomir S. 2018-11-07 18:10

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Następnym Władkiem i moim Przyjacielem Wędkarzem był Władek K. (Kufer). Na samym początku znajomości zmienił na drugi dzień kolor nowego samochodu na zielony, bo powiedziałem, że czerwoną landarą na ryby nie pojadę… Magnes, przyciągający mnóstwo przygód… Z Nim zwykle coś nieprzewidywanego nawet w najczarniejszych snach się działo… Zawsze, gdy wyruszaliśmy, zastanawialiśmy się, co tym razem się ciekawego wydarzy… A spadające na drogę przed i za samochodem drzewa, czy konary, były niczym w porównaniu z wieloma innymi „przypadkami losowymi”, jak Kufer trafnie te zjawiska „nadprzyrodzone” określał… Był typowym flegmatykiem, spokojny, nigdzie się nie spieszący, z pieczołowitością dobierał słowa, które wolno sączył z ust… Był mi wdzięczny, odwrotnie do swojej żony, której schodziłem z drogi, albo omijałem szerokim łukiem, bo powiedziała, że mi wydrapie oczy… Władek twierdził, że dzięki mnie odkrył po co żyje… Ja, człowiek żywy, ruchliwy, ciągle szukający przygód i nowych wyzwań, On spokojny ojciec i mąż, od czasu do czasu zasiadający słonecznym dniem w fotelu nad brzegiem jakiejś kałuży w celu złowienia karpia, po wcześniejszym uzgodnieniu terminarza z szyją rodziny… Od kiedy mnie poznał, Jego wędkarskie życie zmieniło się nie do poznania… Zapoznałem Go z miętusami i smakiem mrożnych nocy i poranków… Póżniej było wędkarstwo podlodowe… Kiedy lód pękł na Złotnikach i tafla rozdarła się, jak stara szmata, odkrył, że człowiek może być szybki, jak rączy jeleń, a skakać potrafi, jak kangur, gdy musiał w ten sposób pokonywać oddalające się od siebie płaty kry… I mój głos słyszę, gdy krzyczałem „dawaj Władek, dawaj, przecież nie damy tym babom satysfakcji, gdy się tu utopimy…”… I póżniej słyszę Jego radosny, ale już szybki głos na brzegu „kużwa, żyjemy, ale była jazda…”, ha, ha… Przygody z Nim mógłbym godzinami wymieniać… Szkoda, że nie żyje… Kiedy byliśmy ostatni raz na rybach i już wiedział, że Jego życie się kończy, powiedział „to ostatni raz.., ale warto było ciebie poznać, tak chociaż jest jakoś lżej, czuję, że nie zmarnowałem życia.., siedziałbym jak zawsze nad tą swoją kałużą, jak ty to nazywasz”… Piętnaście lat trwała nasza przygoda… Moim zdaniem stanowczo za krótko…



offline
Sławomir S. 2018-11-08 12:56

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Zastanawiałem się, kogo następnego umieścić w pierwszej trójce (Wielkiej Trójce, ha, ha…) zmarłych wędkarzy i moich przyjaciół, kumpli w poznawaniu „starych” i przecieraniu „nowych” ścieżek nad wszelakimi wodami… Wreszcie padło na Norberta P. (Piwowara). Także, podobnie, jak Kufer kupił nowy samochód terenowy, abyśmy skutecznie poruszali się wzdłuż teoretycznie nieprzejezdnych szlaków wzdłuż rzek… Razem pracowaliśmy w KWB Turów i pewnego dnia zaproponował mi wspólną wycieczkę… Zdziwiłem się, bo wędkarz był z Niego żaden… Otóż, nasłuchał się w pracy naszych opowieści, nie wytrzymał, kupił sobie sprzęt i po cichu wyrobił kartę wędkarską… „Jestem do twojej dyspozycji…” rzekł, czym niezmiernie mnie ubawił… „Dobra, spróbujemy…”… Tą „próbę…”, której czas niezmiernie się przedłużył do lat około dziesięciu przerwała Jego śmierć… Spenetrowaliśmy w trakcie jej trwania większość wszystkich brzegów Środkowej Odry, Nysy Łużyckiej, Dolnego Bobru i wielu żwirowni w promieniu 200 km… Jego domeną był pickerek, feederek, spławikowa przystawka, fotelik, piwko, pełny luz i wypoczynek, czym bezsprzecznie byłem uradowany, bo mogłem ze spinningiem buszować w sporej odległości od obozowiska, nie martwiąc się o los namiotów, sprzętu itp. Dwu, trzykilogramowe brzany wyciągał swoim feederem bez podbieraka na strome burty, a spore leszcze nawet nie zdążały się pokapować, co tak naprawdę się przed chwilą wydarzyło, bo błyskawicznie lądowały na prawie zupełnie nie zdeptanej trawie w okolicach podpórek… On się spokojnie czaił, czaił jak kot, a póżniej w momencie brania wstępował w Niego diabeł – błyskawica, co nieraz się mściło połamaną szczytówką, albo brodą na szpuli, bo zapomniał ją dokręcić, ha, ha… Nigdy niczym się nie martwił, delektował się pięknem przyrody, sącząc powoli piwko, kątem oka spozierał na swoje szczytówki, a ryby dotykał z obrzydzeniem, złoszcząc się, że bezczelna śmiała połknąć haczyk… Póżniej rozkładał ręce „No co miałem zrobić, jak wzięła, musiałem wyciągnąć i wyrzucić to świństwo z powrotem...”… Ha, ha… Tak, tak, Piwowar, na pewno zapisał się w mojej pamięci do ostatnich moich chwil, bo był to wędkarz bardzo oryginalny i nie tyle ryby Go podniecały, co klimat i otoczka wędkarstwa… Także byłem z Nim na ostatniej wycieczce jego życia, gdy nowotwór i chemia zniszczyła Go strasznie, okrutnie… Nie zaciął ostatniej ryby, nie zdążył w porę złapać wędziska, nie miał już „diabła i błyskawicy” w sobie… Ale nie popatrzył ze smutkiem na mnie, nie… Wprost przeciwnie… Szeroki uśmiech rozświetlił Jego bladą twarz i powiedział „To już koniec. Idż sobie jeszcze pospinningować. Nie zarzucę już wędki, bo po co… Jeszcze bezczelna weżmie, na złość…”… Ledwo wróciliśmy do domów. Synowie musieli wyciągać Go z samochodu, bo nie miał sił, aby z niego wyjść…



offline
Sławomir S. 2018-11-09 16:09

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Pawik kolejny. Nazwałem po swojemu ten wobler : "Koszmar alkoholika"... Inna sprawa, że z "uzbrojonymi" w ten sposób tzw. chamami nieraz trzeba było walczyć na wiejskich zabawach, ha, ha...



offline
Sławomir S. 2018-11-12 16:25

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Przed chwilą się dowiedziałem… Poniżej jedno z ostatnich zdjęć, które mam w posiadaniu z naszych wspólnych wypraw… Pasujące do zaistniałej sytuacji (Karol lubił moje powiedzonka…)… Spoczywaj Karol wieki w tak lużnym i błogim nastroju… Z wędką, aparatem foto, otoczony trylionami rybnych łowisk łososiowatych w bezmiarze krainy Manitou…

offline
Remigiusz K. 2018-11-12 18:44

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 3388
Niestety...

offline
Sławomir S. 2018-11-14 16:41

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Coś niestety, z musu czarno się zrobiło w moim warsztacie... Nienormalny kolor w tej atmosferze... My żyjemy na szczęście, a więc musimy istnieć, także niestety, ha, ha... Tak, człowiek żyjący od czasu do czasu powinien przypomnieć o sobie...

Podobają mi się te stop - klatki... Uważam, że przyszłość wędkarskiej fotografii leży w takim przekazie... Najbardziej logiczno - wiarygodno - estetycznym, ha, ha... Fachowcy od fotografii przecież mogą z takich fragmentów utworzyć cuda... No i udowodniłem, że żyję i potrafię przeskakiwać z czerni w biel...



offline
Sławomir S. 2018-11-16 12:03

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Za dużo palę na rybach, chyba stanowczo za dużo...

offline
Sławomir S. 2018-11-17 16:35

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Pamiętam dokładnie początek zimy 1995/96, ha, ha, bo to była zima niezwykła… Siedemnastego listopada wybraliśmy się na Wartę w okolice Santoka na miętusy… Metę mieliśmy u znajomych w miejscowości Murzynowo k. Polichna… Nic nie wróżyło tak diametralnej zmiany pogody… Wyjeżdżając ze Zgorzelca rankiem słupek rtęci zachowywał się w miarę normalnie i listopadowo, około 2 st powyżej zera… Nagle rtęć przypomniała sobie o prawie ciążenia i co 20 km drogi na północ spadała o jeden stopień… Za Iłową, a przed Klikowem w okolicach małego zbiornika zaporowego na rzeczce Czerna Mała wpadliśmy w pierwszą pułapkę nadchodzącej zimy, czyli gołoledź i „samochód” maluch przekoziołkował po poboczu kilka razy… Ale, że głupcy mają zawsze szczęście, nam się oczywiście nic nie stało, a z trudem zamykające się drzwi od strony kierowcy to był nawet plus, bo kierowca dojący piersiówkę i zapijający ją piwem, mógł oddawać mocz nie wychodząc na zewnątrz… Ha, ha, to była jazda przez naprawdę duże Z. Jeszcze dwie stłuczki i kilka „szorowań boków” mieliśmy, ale wreszcie dowlekliśmy się do tego całego Murzynowa, a więc paradoksalnie odpowiedniej miejscowości dla nas, ze względu na nazwę… Tam było ciepełko, alkohol i … dziewczyny, na miejscu dowiedziałem się, że „miętusy” (cukierki!), to mają być po „wycieczce”, aby żony nie wykapowały, co się piło i „żarło”, ha, ha… Ja jednak uparłem się na prawdziwe miętusy, a więc w ciemnościach już zupełnych, wywieżli mnie na chybił trafił, kilkanaście kilometrów bezdrożami nad Wartę i… zostawili, wracając na swoje „łowiska”… No i zaczął się horror mężczyzny o „okresowej, wzmożonej orientacji miętusiej”, ha, ha… Mieli przyjechać o północy… Nie przyjechali… C.d.n.
offline
Sławomir S. 2018-11-18 18:34

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
C. d.

Dodam tylko, że reszta ekipy, poza mną, to były tzw. trepy z SG i wojska, a więc zrozumienie ich mentalności, zwyczajów wychodziło wtedy poza moje „tamczasowe” uzdolnienia poznawcze i miałem z takim przypadkiem pierwszy raz do czynienia (ale nie ostatni, ha, ha…)… A więc zostawili mnie i pojechali… Najpierw zgubiłem latarkę, która prawdopodobnie wyjeżdżając z kieszeni kurtki, wjechała poślizgiem do Warty… Następnie, zanim zdążyłem odpalić ognisko, dokonałem niezwykle budującego morale odkrycia, że także zapalniczka nie daje płomienia… Pomyślałem sobie, że dobrze, bo chociaż wędki narzucone… Połówka księżyca dawała jako takie światło… Było coraz zimniej, więc rosówki i filety tuliłem pod kurtką do brzucha, który dziwnie burczał, chyba domagając się wsparcia, a jedzenia i picia nie wziąłem, bo po co, do północy dam radę… Najmniejszy ruch wywoływał serię impulsywnych wstrząsów, bo nie byłem odpowiednio ubrany i w każdą lukę między skąpym odzieniem, a ciałem, wdzierało się zimne powietrze… Po pewnym czasie, gdy zaczęły zamarzać mi wąsy, zrozumiałem, że to nie żarty i pora zastanowić się nad odwrotem… Ale gdzie tu iść… Gdzie, w którą stronę, jaką drogą, w ich plątaninie, wśród bezkresnych, nadrzecznych łąk i kęp, pomieszanej wyższej roślinności… Zegarek wskazał najpierw, dwudziestą drugą, póżniej dwudziestą trzecią i wtedy zrobiło się lżej… Co tam, jeszcze godzinka, dam radę… Minęła północ i jeszcze jedna godzina… Wartą zaczęły płynąć cienkie płaty lodu, kry, błyszczące w księżycu, jak wypolerowane blaty stołów, potęgując swoją analogią uczucie głodu i łaknienia… Minęła następna godzina… Zgrabiałymi rękoma próbowałem nakładać filety i robaki na haczyk, jakoś się udawało i zarzucałem hen przed siebie… Dzwonki już dzwoniły bezustannie, bo kawałki lodu ściągały zestawy i szarpały żyłki tak sztywne, jak struny gitary… Do tego zaczęła się tworzyć biało szara mgła i powoli wszelakie obrazy zamazywały się, aby w końcu zniknąć zupełnie… Już nic nie widziałem, nawet zegarka i godzin… Docierał do mnie tylko odgłos wody, dzwonków i własnego oddechu… Pomyślałem sobie, że w piekle wcale nie musi być gorąco… Instynktownie, na podstawie zapamiętanego obrazu poszedłem w kierunku przeciwnym do rzeki… Liczyłem kroki… Pięćdziesiąt do przodu i pięćdziesiąt z powrotem, prościutko, aby nie zboczyć… Czułem, że muszę być w ciągłym ruchu, bo zamarznę na kość, jak to mówią ludzie przy kominku… Chodziłem tak, jak oszalały, czasem próbowałem biec… Pięćdziesiąt i pięćdziesiąt… Godziny mijały… W jakiejś bajecznej rzeczywistości i oddali, za siedmioma górami i siedmioma rzekami, słyszałem dzwonki, a im bliżej ich byłem, tym bardziej wierzyłem, na podstawie intensywności odgłosu, że nie zbaczam z kursu… Kompletna nicość, strasznie jest nic nie widzieć… Człowiek nie jest sobą, bezradność jest okropnym uczuciem… Nie wiem, jak te godzinki minęły, były jak wieki… Kiedy z białoszarości, szarość powoli ustępowała, dając coraz więcej miejsca bieli, dotarło do mnie, że budzi się brzask… Było coraz jaśniej i jaśniej… Wreszcie ujrzałem wskazówki zegarka… Powoli dostrzegałem wydeptaną ścieżkę, która ciemnym szlakiem przecinała jasny szron, osiadły na źdźbłach trawy… Choć mróz o świcie jest zwykle największy, już go nie czułem… Odzyskałem wzrok, już widziałem… Tej radości nie opiszę, bo tu słów brak… Wędki majaczyły na tle wody, jak dwie grube, białe pały… Żyłka zamieniła się w błyszczący jasny powróz… Wszystko wkoło było niezwykle piękne, coraz piękniejsze, bo Słońce stopniowo przeganiało mglę i wyłaniał się z ciemnej nocy wspaniały, biało świetlisty poranek… Pajęczyny i stare nici babiego lata, wszystko wkoło zagrało tęczą wydobywającą się z szadzi mrożnego i słonecznego poranka… Poczułem się, jak nowo narodzony… Nagle, w oddali usłyszałem coś dziwnego, nierealnego, bo straciłem wiarę, że usłyszę… Byłem nawet zły, bo przerwał mi upajanie się pięknem przyrody… Samochód. Był bliżej, coraz bliżej… Charakterystyczny warkot malucha… Zatrzymali się prawie na moich zwłokach. Wyszli, a właściwie wyskoczyli… Trzech wspaniałych wędkarzy. Oficerzy. „Patrz, żyje…” itp. teksty… Uśmiechnąłem się i zapytałem grzecznie „Jak tam imprezka…” itp. A oni chodzili i patrzyli… Szczególnie na wydeptaną ścieżkę… „Ogniska nie miałeś?...”, itp. A ja… „Nie, po co, księżyc świecił, a jeszcze nie było wcale zimno…”… Oni… „Kielicha machniesz?”… Ja… „Dzięki. Na rybach nie piję. Nie pamiętacie, co zawsze mówię… Jak się pije, to się pije, a jak się robi, to się robi…” …Oni… „No, rzeczywiście tak czasem mówisz, ale myśleliśmy, że żartujesz… No to ja… „Ja nigdy nie żartuję, choć to może na żart wyglądać…”… Kiedy poprosiłem o ogień, bo chciałem zapalić papierosa, chyba do nich reszta dotarła… Wyciągnąłem siatkę z miętusami z wody i powiedziałem, że mogą sobie usmażyć na zakąskę… Ja chcę się tylko w spokoju zdrzemnąć w ciepłym miejscu. I tyle… Nie było słów, kiedy wracaliśmy na metę. Cisza, jak makiem zasiał… Ktoś tu coś zrozumiał… Nie, nie czułem żalu… Z czasem nawet się zaprzyjaźniliśmy i jeszcze wielokrotnie byliśmy na wspólnej wyprawie… Ale nie było już „szorowań boków” i „sikania po drzwiach”, ha, ha… Bo „generał” na rybach może być tylko jeden… Choćby nawet nigdy w żadnej armii nie był…

offline
Sławomir S. 2018-11-20 18:44

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Trochę cykadek dla mnie i trochę liściaków "drzewianych" trza zrobić... Na razie koniec ze wspomnieniami, bo jeszcze się rozpłaczę, ha, ha... Dobrze, że mnie nie jeb... i o rybach nie wspominam, ha, ha... Albo babach...



offline
Mirek82 2018-11-22 14:28

Użytkownik
Użytkownik
Posty: 50
czy jest jeszcze szansa dostać pańskiego krapika z drewna?



offline
Sławomir S. 2018-11-22 18:53

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Krąpiki z drewna, to były woblerki innego typu i przeznaczenia, wymagające więcej "wkładu własnego" z mojej strony... Niestety, za dużo mam teraz innych robót i na razie nie ma szansy, aby do nich wrócić...
offline
Mirek82 2018-11-22 19:26

Użytkownik
Użytkownik
Posty: 50
Szkoda ale rozumiem. Gdyby jednak znalazła się gdzieś jedna sztuka tego modelu to byl bym chętny
offline
Sławomir S. 2018-11-24 16:15

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Kółeczko łącznikowe, jak bańka powietrza...

offline
Sławomir S. 2018-11-24 18:58

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Przymroziło... Wziąłem się szybko za błystki podlodowe... Odwilżyło... Wróciłem do woblerów i cykad... Znów przymroziło... A więc błystki... Hmm... Ponad 40 lat tak latam od stołu do stołu i w pędzie robię przynęty... I obiecuję sobie, że zrobię zapasy... Obiecanki cacanki składane sobie, przez siebie, ha, ha...

offline
Sławomir S. 2018-11-26 18:41

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Parę słów odnośnie malowania przynęt i nie tylko… Słów praktyka, ha, ha… Kolory żyją z sobą w nieformalnym związku i latami trzeba odkrywać, jakie zestawy barw w danych wodach i na danych rybach wykazują się okresową ponadprzeciętną łownością… Takich kombinacji może być wielka i nieokreślona ilość z różnych powodów… Farby posiadają, oprócz barwy, inne cechy i to także jest jeden z czynników doboru. W kolorowaniu przynęt używa się nie tylko farb… Mamy folie wszelakiego rodzaju, brokaty, koraliki, rurki, itd., itp. Poprzez podgrzewanie metalu, kucie i stosując jeszcze kilka innych metod, osiągamy pewne oryginalne zabarwienie… Wszystko wcześniej wymienione jest w barwach zwykłych, fluo i UV. Gotowa przynęta w obrazie oka to twór obarczony pewnym kształtem, wielkością i kolorystyką… Nic więcej, bo reszta parametrów przynęty leżącej przed naszym nosem jest niewidoczna. Aby odkryć prawdziwe kolory, musimy sięgnąć po latarki UV, a jej pracę, ciężar, lotność, zapach możemy poznać, używając poza ad hoc wzrokowych metod, angażując inne zmysły… Łatwo można przegiąć pałę w malowaniu… Nie znaczy, że malowanie fantazyjne nigdy nie przyniesie żadnych efektów (choć mam kilka rozwiązań i dla zasady ciągle je sprawdzam i… nic, choć mam nadzieję, że kiedyś być może trafię na takie warunki, taką wodę i taki gatunek i wreszcie coś złowię na te oryginały, w myśl zasady, że istnieją wyjątki od reguły…)… Lepiej jest skromnie pomalować, niż przesadnie? No właśnie… Już dawno odkryłem zasady w tym temacie… Pewnym niuansom nadałem nazwę „akcentów” (co już funkcjonuje szerzej…)… Ale niewielu rozumie ten termin… „Akcent” wg mnie to niewielka, ale ostra ingerencja w kolorystykę… To maciupinka, kamyczek, mogący wywołać lawinę, ale niegrożny w „normalnych warunkach pogodowych”… Czyli chodzi o to, aby wiedzieć, jaki stworzyć akcent, gdzie go umiejscowić, w jakiej wielkości , no i wiadomo, najważniejsze, jakim kolorem farby i o jakich właściwościach… Dlatego wszystkie swoje przynęty maluję „skromnie i bezpiecznie”, bo „przegiąć pałę” jest łatwo, a gorzej zmusić ją do powrotu na swoje miejsce, ha, ha… Do „akcentów” mam wszelakiego rodzaju lakiery do paznokci, które w każdej chwili mogę wymazywać… Potrzebne oko UV? Moment i wobler łupie wzrokiem z iskrą UV… Potrzebna imitacja płetwy pomarańczowej” Ciach i jest płetewka w takim kolorze, albo na brzuszku, albo na ogonku… Dziś biorą na jaskrawe i świecące w Słońcu… Trach, przezroczysty lakier z brokatem np. srebrnym, albo złotym i mamy ozdobę choinkową… I tak dalej... Najważniejsze, że możemy wracać do punktu wyjścia, kiedy sytuacja się zmieni… Ha, ha…
offline
Sławomir S. 2018-11-30 11:13

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Dziś odwilż, a więc wracam do woblerów i całe szczęście jest w tym, że skończyliśmy pierwszą partię błystek podlodowych… Będą nowe kolory, trzy, albo cztery, z paskami, ha, ha, dodam, że bardzo szerokimi paskami, czyli pasami… Łownych, kolorystycznych rozwiązań znam miliony, ha, ha, problem jest tylko w tym, kto miałby to odlewać, drukować, rzeżbić i malować… Bo sprawa jest bardzo prosta – im więcej rozwiązań, tym więcej zamówień… To wystarcza, aby nic więcej nie dodawać. Nie ma luk w moim życiu, najmniejszej dziurki i szparki, ha, ha, nie ma… Non stop działanie… Za co się wezmę, co ruszę, wywołuje odzew… A zrób to, tamto, siamto… Pierniczę, idę na emeryturę… Ha, ha…



offline
Sławomir S. 2018-12-01 13:17

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Na emeryturce "bendem" sobie filmiki kręcił i bajerę wstawiał... Trochę z warsztatu, trochę z łowisk, trochę z ławeczki na sulikowskim rynku, ha, ha... Ławeczka Sławeczka... Kot na kolanach, browar i śmeges teges...

https://youtu.be/ET4licafPts

Ciągle próby, ale wreszcie się rozkręcę... Muszę. Muszę? Czy ja wiem...
offline
Sławomir S. 2018-12-03 12:29

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Jak widzicie, jest to celowe przeniesienie ogólnej symetrii na jedną z identycznych stron… Teraz wyfrezuję wgłębienia pod obciążenie… Póżniej obie połówki zaimpregnuję, aby drewno nie chłonęło wody. Jest to nieodzowny zabieg, bo wyważanie muszę zrobić przed ostatecznym sklejeniem… Nie będę tłumaczyć szeregu współuzależnień, wynikających z wymogów uzyskania określonej pracy woblera, bo są one w pewnej filozofii, której ramy znam na pamięć i ukształtowała je wieloletnia praktyka… Odpowiednie obciążenie każdego woblera (a są one przecież różne…) jest na tym etapie najważniejsze i należy brać przy tym istotne poprawki, mając w pamięci przyszłe umiejscowienie steru i pływalność… Poza tym, woblerki będą oklejane, a więc stanowi to dodatkową trudność ze względu chociażby na leżące w perspektywie wielokrotne lakierowanie…



offline
Sławomir S. 2018-12-03 17:26

Człowiek CF
Człowiek CF
Posty: 5168
Robótek ciąg dalszy...

https://youtu.be/aOcl6b0e8nE

15 lat na rynku
Raty 0% PayU PayPo
0.33 s