WARSZTAT SS
Kiedyś niektórzy miszczunie mieli tendencję do klasyfikowania przynęt ze względu na trudność w wykonaniu… Były tam różne przynęty, m. in. wahadłówki, cykady, a z wobleropodobnych np. tzw. poppery… Osobiście, nie uważam, że należy dodawać taką klasyfikację, bo stoi ona w zupełnej sprzeczności z moimi doświadczeniami… Każda jedna przynęta musi mieć „to coś”, jak niektórzy to zjawisko określają… Dni łowienia nie zawsze są usłane różami i abstrahując zupełnie od przebłyszczenia, jałowych łowisk, trafiamy na taki czas, gdy ryby można skusić tylko przynętami wyrafinowanymi w szczególny sposób, dostosowanymi do wymogów aktualnego kaprysu żerowego… Popki, to wbrew pozorom nie jest zupełnie łatwa przynęta, gdy weżmie się pod uwagę sploty niektórych okoliczności… Kształt, praca, kolory, odpowiednie wyważenie, położenie oczka, itp. to niezmiernie ważne cechy i w gromadzie tych przynęt jest bardzo wiele różnorakich rozwiązań… Ci, którzy często usiłują minimalizować znaczenie WŁASNEJ PRACY PRZYNĘT, kładą nacisk na kolory, sposób malowania, prowadzenie przynęty, w oczywisty sposób uciekają od najważniejszego i niewygodnego dla nich tematu… Zżarłem zęby, moi kochani na tworzeniu przynęt i jednoczesnym łowieniu ryb, eksperymentowaniu i wprowadzaniu teorii w czyn… Ale nie mogę, nie jestem w stanie pokazywać wszystkich swoich rozwiązań i pomysłów z jednoczesnym tłumaczeniem idei, bo się nie rozerwę, ha, ha… Czasem próbuję jedynie ukierunkowywać na podstawie niektórych wzorców…
jak świat światem, zawsze były podróby... Mocniejszy i bogatszy zwykle ma większe szanse wygrać proces, ale... Zależy o co się toczy walka...Bo przecież podróba woblera, to nie morderstwo, a rzadko który sędzia jest wędkarzem spinningistą i kuma o co chodzi, ha, ha... Zresztą, nawet wielu w/w tez nie kuma, ha, ha... Wystarczy zmienić nieistotny szczególik, bo idee zostały już tylko w polityce... Tiny Torpedo Heddon - 1952 r. Nas to nie dotyczy, bo jedyne, co mamy wspólnego z USA nazywa się wolnoamerykanką...
Wczoraj brnęliśmy przez zaśnieżone bezdroża do „ustawicznie ustawczego” mojego ulubionego pomostu przy fragmencie Nysy Łuż., świetnie nadającym do ustawiania woblerów, z szerokim, stabilnym, średniej szybkości nurtem nad płaskim, o równej głębokości dnem… Pan Marek w mistrzowski sposób przygotował stanowisko robocze i oddałem się mojej najmniej lubianej (w tej chwili…) pracy… Tak się zastanawiam (od kilku lat…), ha, ha, ale o tym może póżniej, przy okazji…
Zamieszczam nowe zdj. Strzyg SS w ostatecznej dla CF formie – STR, KLB, SI… Jest to decyzja dyktatorska, niedemokratyczna i nie ma od niej odwołania do jakiegokolwiek sądu w kraju, jak i za granicą… Reszta „po staremu”, ha, ha…
Zamieszczam nowe zdj. Strzyg SS w ostatecznej dla CF formie – STR, KLB, SI… Jest to decyzja dyktatorska, niedemokratyczna i nie ma od niej odwołania do jakiegokolwiek sądu w kraju, jak i za granicą… Reszta „po staremu”, ha, ha…
zdjęcia, które wklejasz nakręcają mnie do wspomnień. Wiele lat temu na Bobrze bolenie łowiliśmy na tego typu przynęty. W Raduszcu było dwóch kolesi którzy właśnie takie ołówki strugali. Łowiliśmy na to sporo ryb.
Mieszkam w "Trójkącie Bermudzkim", tu zawsze się coś dzieje, 7km do Czech, 8km do Niemiec... Już dawno, dawno temu były dla nas otwarte granice do tych dwóch państw (od 1973)... Gorlitz, Zitau, Drezno, Frydlant, Liberec – mój zagraniczny szlak handlowy, ha, ha… Tu zawsze coś zza komunizmu można było znaleźć i nawet za śmieszne ceny, bo wymiana pieniędzy była bardzo dla nas korzystna… Poza tym miałem i mam rodziny w USA, Kanadzie, Niemczech i Szwecji… Również, pokazując te zdjęcia przypominam sobie przynęty, na które łowiłem… Ale Panie Szanowny, kiedyś to były RYBY, ha, ha… A więc ówczesna ich łowność jest cechą umowną...
Wczoraj wystartowałem wcześnie rano z mieszkania w Zgorzelcu (pod samą katedrą) do mieszkania w Sulikowie (pod samym kościołem), potem szybko do warsztatu (także oczywiście pod kościołem) i pojechaliśmy raz dwa na lód na okonie, chyba już nie muszę dodawać w jakie miejsce... Hmm... No i dziwi się ktoś, że prawię kazania?
Ha, no to pora na jakieś „kazanko”…
Jest wiele nieporozumień z tym całym „przebłyszczeniem”… Otóż wielu rozumie to słowo zupełnie opacznie… Trzeba wrócić do historii powstania tego słownego dziwoląga, który przebojem wdarł się do wędkarstwa i budzi tyle kontrowersji… Termin ten powstał mniej więcej w tych w czasach, gdy głównymi przynętami spinningistów były przynęty twarde, a więc głównie blachy wahadłowe, wirówki, zwykle i ciągle takie same… Nie wiadomo kto i kiedy zauważył ( i na jakim łowisku ), że wędkarze łowiący na żywca i inne przynęty naturalne, mają o wiele lepsze wyniki od spinningistów… Prawdopodobnie w wyniku prób samoobrony i utrzymania prestiżu, ktoś wpadł na genialny sposób, jak to uwłaczające godności spinningisty zjawisko wytłumaczyć… Co, my gorsi od gumofilców? No i tak powstało słowo „przebłyszczenie”, które z czasem zatoczyło wielki krąg… Mało tego, stało się zarzewiem sporów wewnątrz środowiska spinningowego i jest teraz lekarstwem na wszystkie choroby… Bo „gumofilce” prawie wymarli, ha, ha… Takie jest z grubsza moje zdanie na temat korzeni… Jednak wierzę w „przebłyszczenie”… Ale inaczej je rozumiem…
Ale o tym jutro, w ważniejszym, bo niedzielnym „kazaniu”, ha, ha…
Jest wiele nieporozumień z tym całym „przebłyszczeniem”… Otóż wielu rozumie to słowo zupełnie opacznie… Trzeba wrócić do historii powstania tego słownego dziwoląga, który przebojem wdarł się do wędkarstwa i budzi tyle kontrowersji… Termin ten powstał mniej więcej w tych w czasach, gdy głównymi przynętami spinningistów były przynęty twarde, a więc głównie blachy wahadłowe, wirówki, zwykle i ciągle takie same… Nie wiadomo kto i kiedy zauważył ( i na jakim łowisku ), że wędkarze łowiący na żywca i inne przynęty naturalne, mają o wiele lepsze wyniki od spinningistów… Prawdopodobnie w wyniku prób samoobrony i utrzymania prestiżu, ktoś wpadł na genialny sposób, jak to uwłaczające godności spinningisty zjawisko wytłumaczyć… Co, my gorsi od gumofilców? No i tak powstało słowo „przebłyszczenie”, które z czasem zatoczyło wielki krąg… Mało tego, stało się zarzewiem sporów wewnątrz środowiska spinningowego i jest teraz lekarstwem na wszystkie choroby… Bo „gumofilce” prawie wymarli, ha, ha… Takie jest z grubsza moje zdanie na temat korzeni… Jednak wierzę w „przebłyszczenie”… Ale inaczej je rozumiem…
Ale o tym jutro, w ważniejszym, bo niedzielnym „kazaniu”, ha, ha…
Nie wiem, nie czytam prasy wędkarskiej, czy ktoś już w należyty sposób podał definicję „przebłyszczenia”… Bo jednak wiem na pewno, że wielu uważa, że chodzi o tzw. unikanie przez ryby ataków na przynęty „błyszczące”, ha, ha… To są śmieszne rzeczy, ale niestety, ciągle się spotykam z takimi rewelacjami, nie tylko w/w temacie… „Przebłyszczenie” jest prostą nazwą ciut bardziej skomplikowanego problemu… Żeby w pełni temat zrozumieć, przede wszystkim trzeba się zastanowić, czy ryby posiadają inteligencję, albo w skrócie, czy posiadają zdolności pamięciowe, kojarzeniowe… Hmm, niestety, dla wielu przeciwników „przebłyszczenia”, ten udowodniony już bardzo, bardzo dawno temu fakt, może sprawiać trudność w przeforsowywaniu swoich własnych przemyśleń i wniosków… Bo w tej chwili i w zasadzie, nie potrzebowałbym już nic pisać… Bo po co… Odpowiedź nasuwa się sama. Jednak spróbuję przekazać, jak w ciągu wielu lat praktyki, łowienia „do bólu”, przy jednoczesnym tworzeniu przynęt sztucznych wszelakiej maści, często ekstremalnie skomplikowanych w budowie, o bardzo różnych kształtach, wielkościach i kolorach, dochodziłem do własnych wniosków… Teorie i tezy są tylko początkiem drogi… Póżniej musi być praktyka i dowody… Zwykle jest tak, że ci, którzy mają teorie i tezy, mało wnoszą do dziedziny, są jak romantyczni fantaści, którzy siedząc w barze i popijając piwko, snują plany, albo wyciągają na stół rewelacyjne „uwagi i spostrzeżenia”… Człowiek, aby coś wiedzieć musi ciężko pracować, marzenia zamieniać w czyny. Uwierzcie mi, że od dziecka, wędkarstwo jest moją szajbą i żadnego innego świata poza nim nie widzę, no, może jakieś czasami mam przebłyski, dzięki Manitou, ha, ha, nie mylić z „przebłyszczeniem”, ha, ha… Do tematu byłem zawsze i jestem gruntownie przygotowany, od wiedzy przyrodniczej, po wędkarską praktykę… Kochałem zwierzęta zawsze, długo się im przyglądałem i przyglądam, bardzo dużo o nich się naczytałem i czytam. Sprawa nie jest prosta do zrozumienia, jeśli nie jest oparta na wiedzy o zwierzętach i szacunku do nich… Jeśli ktoś z góry zakłada, że zwierzęta to bezmyślne istoty, automaty, kierujące się jedynie instynktami, to trudno jest w takim wypadku podejmować jakąkolwiek dyskusję… „Jak ma wziąć, to weżmie…”, ha, ha, no i co takiemu powiesz… On i tak swoje wie… No to niech swoje wie, a ja, jako podsuwający całe swoje życie innym ludziom alternatywne rozwiązania, spróbuję młodym wędkarzom uzmysłowić, że nie zawsze wszystko jest proste… To tak w skrócie wygląda, jak napisałem na FB, „Łowienie ryb jest bardzo proste… Trzeba tylko wiedzieć parę rzeczy… No, kilkanaście rzeczy… Zaraz, zaraz, może raczej kilkadziesiąt… Chociaż, jakby się chwilę zastanowić…”, ha, ha… Bawmy się, bawmy, cieszmy się życiem bez nienawiści, w pełnym zrozumieniu sensu istnienia tego świata, nas samych i wszystkiego dookoła…… Kochajmy i szanujmy zwierzęta… Ale nie popadajmy w ekstremy… Kocham czasem kotlet schabowy i filet z pstrąga… I jedząc mam w oczach czasem to zwierzę, któremu zawdzięczam te rozkosze smaku, ha, ha… Ale to nie ja ustalałem naturalne reguły… Kocham to zwierzę, że obdarzyło mnie szczęściem… Ja kiedyś też umrę i inne zwierzęta zjedzą moje śmierdzące ścierwo, ha, ha… I już je za to kocham, za samą, skromną myśl, ale osadzoną w realnej, przyszłej rzeczywistości, ha, ha… Jednak nie muszę i nie chcę uśmiercać ryb… Jednak czasem muszę… Po prostu muszę… Dlatego, żeby zrozumieć cokolwiek, nie wystarczy przyjąć wariantu zerojedynkowego… Bo między zrozumieniem, a najracjonalniejszym postępowaniem istnieje różnica… Często lepiej jest (gdy się już wie), oprzeć się, albo na jedynce, albo na zerze… To się nazywa umiejętnością podejmowania męskich decyzji… Bo mężczyzna musi mieć, oprócz siły i zdrowia, wiedzę, pozwalającą wygrywać z innymi samcami… Ha, ha…
C. d. kazania w tygodniu...
C. d. kazania w tygodniu...
W sprawie „przebłyszczenia” wypada się chwilę zastanowić, dlaczego niektóre środowiska są przeciwnikami tej niby teorii… Czy wynika to tylko z małej wiedzy teoretyczno – praktycznej, czy sens tkwi bardziej głęboko… Otóż, załóżmy, że Pan X, o ustalonym latami wizerunku, klepie ciągle te same blachy, albo struga non – stop jednakowe woblery, o tym samym ciągle kształcie, wielkości, pracy, kolorach itd. Oni nie są zainteresowani słusznością tej filozofii, bo ona im AKTUALNIE szkodzi… Wolą tłumaczyć brak brań ryb w bardzo prosty sposób – albo ni ma, albo chłopie żle prowadzisz… No bo jak to, tyle lat ryby brały na moje cacuszka, a ty tu coś bredzisz… No i może się wydawać, że ja również forsuję pogląd, bo także jest dla mnie w tej chwili wygodny… Nie, nie, nie… Nie jestem wrogiem żadnej rękodzielniczej pracy, która ma znamiona technicznego kunsztu, precyzji, sztuki, obojętnie, czy ktoś tkwi w marazmie, chodzi ciągle jedną ścieżką, czy prze do przodu nowymi ciągle szlakami… To w ogóle nie o to chodzi… Ja tylko chcę dotknąć prawdy, a ona paradoksalnie może pogodzić wszystkich… Wg moich kilkudziesięciu lat obserwacji nie istnieje syndrom ciągłej, przewlekłej niechęci ryb do jakiejś przynęty… Są to pewne cykle, w różny sposób rozłożone na osobnych wodach. Do tego te cykle są wędrujące w czasie, powracające i mijające… Dotyczą pojedynczych ryb, jak i stadnych, ale mogą istnieć również osobno… Nie jestem zwolennikiem żadnego poglądu i bez osobistego sprawdzenia, nigdy nie forsuję żadnej tezy… Przecież pojawiały się na zachodzie poglądy zupełnie kosmiczne, że ryby pokoleniowo uczulają się na pewne przynęty, niejako ta awersja zapisuje się w genach, ha, ha… To dopiero by było, ha, ha… Już tak wysoko nie musimy sięgać… Tak, jak wszyscy starsi wiekiem wędkarze w naszym kraju, zaczynałem od przynęt twardych, typu wahadłówka, wirówka, póżniej były woblery, cykady… W międzyczasie często łowiłem na wiele, wiele innych typów przynęt twardych, aż pojawiły się gumy… Znam zasadniczo wszystkie etapy, aż do obecnych czasów. I nie mają racji ci, którzy na podstawie np. wyciągniętego dwu, trzykrotnie w tym samym dniu np. pstrąga na tą samą przynętę, uważają, że jest to fakt dowodzący bzdurności tej tezy… Nie mają racji, bo ja również w swoim życiu nie raz i nie dwa wyciągałem z różnych gatunków te same ryby w ciągu bardzo krótkich okresów czasowych i na te same przynęty… Tylko z jedną różnicą… Jako człowiek dociekliwy, ha, ha, nie poprzestałem na wyciągnięciu ryby i również, teoretycznie prawidłowego wniosku… Nie podobało mi się to… I miałem rację… Fakty są okrutnie bezlitosne… Dla tych, co szybko myślą… Ha, ha…
Piękny, cichy, słoneczny, pachnący rybami październikowy przedwieczór… Lata osiemdziesiąte… W siatce przy brzegu pływa żywiec. Ponoć w zatoce, w której zamierzam łowić w nocy, pływa ogromny sandacz… Nie chodzi mi tylko o tego „potwora”… Nie mogę się doczekać chwili, gdy sprawdzę świetliki, hit wynalazek, który pojawił się wtedy na wędkarskim rynku… Nagle siatkowy sadzyk, samoróbkę, „coś” ciągnie w głębinę… W ostatniej chwili chwytam sznurek z wyrwaną podpórką, do której był zamocowany i z całej siły jednym szarpnięciem kieruję sadzyk w stronę brzegu… Moje zdumienie nie zna granic… Na brzegu razem z sadzykiem ląduje szczupak… Nie może być inaczej, zaatakował rybki w siatce i zębami zahaczył o jej oczka… Widzę jedną z rybek z ranami broczącymi krwią… Przyglądam się szczupakowi… Bardzo długi i bardzo chudy… Pomyślałem sobie, jak musi być głodny… Ostrożnie wpuszczam go z powrotem do wody… Lekką spławikówką nadal łowię żywca… Historia się powtarza, po kilku minutach szczupak ponownie szarpie siatkę, pomimo mojej można by rzec, bezpośredniej bliskości… Wyciągam siatkę i przenoszę w inne, znacznie oddalone miejsce… Szczupak jakby gdzieś znika… Przed samym wieczorem zwijam spławikówkę i postanawiam dołowić kilka okonków żywcowych spinem… Pierwszy holowany okonek nie dociera do brzegu spokojnie… Nie wiadomo skąd, znów pojawia się szczupak i atakuje… Dublet na wirówkę… Okonek i szczupak… Znów go wypuszczam… Przeprowadzam eksperyment. Skaczę po brzegu, tupię… Ponownie przeprowadzam wirówkę… Atak! Nietrafiony… Znów prowadzę… Atak trafiony! Jasna cholera, ale głupi… Przy odhaczaniu wirówki dostrzegam coś głęboko w pysku, właściwie w przełyku… Błyszczący metal… Próbuję go wygrzebać… Nie da rady… Muszę go zabić… Docieram do metalu… To kawał morskiej wahadłówki z wielką posrebrzaną kotwicą i króciutkim odcinkiem wolframu przywiązanym „na oczko”, bez agrafki… Nieszczęśliwie dla szczupaka utknęło to ustrojstwo w przełyku… Hmm… A już posądzałem biedną rybę o głupotę… Przy długości ponad 90 cm ważył niespełna 4 kg…
Inna historia… Jak wiele razy wcześniej opowiadałem o jednym z moich „stylów” łowienia pstrągów… Wielodniowa wędrówka w dół rzeki i powrót… Zdarzało się, że w czasie „powrotu” łowiłem te same ryby, na te same przynęty… Jednak nigdy z góry, bezkrytycznie niczego nie zakładałem, bo największym wrogiem wędkarza jest niestety, pycha, głupota i lenistwo… Aby coś wiedzieć, nie wystarczy słuchać „autorytetów”, samemu należy szukać prawdy z jednoczesnym dystansem do wszelakich „rewelacji”… Otóż, w epoce no kill, my starsi pstrągarze mamy „malutką” przewagę nad wszystkimi „nowoczesnymi” moczykijami, ha, ha, oczywiście mam na myśli tych „starych”, którzy temat zgłębiali, a i tak, jest ich garstka… Z zamkniętymi oczami i w ciemno mogę z wielką dozą prawdopodobieństwa określać na co ryby powinny brać w określonej wodzie, w określonym czasie… Niestety, nie było innej, lepszej metody od „sekcji zwłok”… Sposób ten pomógł bardzo wiele mi zrozumieć i odkryć prawdziwe przyczyny wielu zachowań ryb, tych racjonalnych, jak i irracjonalnych…
Łowię np. pewnego pstrąga drugi, trzeci raz w ciągu dwóch, trzech dni na tą samą, albo podobną przynętę… I co się okazuje… W żołądku znajduję hak wbity w jego ścianę, albo z odcinkiem żyłki, albo i bez… Często takie chore ryby już w czasie holu wykazują słabą kondycję, nie walczą tak, jak powinny, z właściwą im siłą, determinacją, młynkowaniem… Ot, słabe, zimowe potarłowe rybki opóżnione znacznie w czasie… To już nasuwa podejrzenia, że coś jest nie tak… Takich ryb, nie tylko z w/w gatunku złowiłem w swoim życiu bardzo wiele, a dla ilu oszczędziłem „sekcji”, ha, ha, jest w tej chwili zagadką nie do wyjaśnienia…
Jakie wnioski… Chore, albo ranne ssaki atakują często ludzi… Słabe, będące na skraju śmierci zwierzęta z powodu głodu potrafią przekraczać granice strachu… Jest jeszcze jeden instynkt, który swoją siłą przykrywa instynkt samozachowawczy. To instynkt rozrodu. Bezpośrednio przed, w czasie i po, zwierzęta zachowują się inaczej… To wszystko dotyczy także ryb. Nie jest więc żadnym dowodem na brak „przebłyszczenia” fakt wielokrotnego złowienia ryby na podobne przynęty… Przyczyna takiego nieroztropnego zachowania się zwierzęcia może tkwić znacznie głębiej, np. tam, gdzie tkwi głęboko niestrawiony hak, lub inne żelastwo… Należałoby się także zastanowić, jakie wpływy na zdrowie i kondycję ryb mają np. długotrwałe hole na cieniutkich linkach… Czy po takiej „przejażdżce” ryba nie staje na krawędzi życia i śmierci…
No i na koniec „kazania”… Każdy ma prawo wierzyć, w co tylko chce… Łatwiej jest jednak wierzyć w coś, co się widziało własnymi, a nie cudzymi oczami, ha, ha… I tego Wam wszystkim życzę… Amen.
Inna historia… Jak wiele razy wcześniej opowiadałem o jednym z moich „stylów” łowienia pstrągów… Wielodniowa wędrówka w dół rzeki i powrót… Zdarzało się, że w czasie „powrotu” łowiłem te same ryby, na te same przynęty… Jednak nigdy z góry, bezkrytycznie niczego nie zakładałem, bo największym wrogiem wędkarza jest niestety, pycha, głupota i lenistwo… Aby coś wiedzieć, nie wystarczy słuchać „autorytetów”, samemu należy szukać prawdy z jednoczesnym dystansem do wszelakich „rewelacji”… Otóż, w epoce no kill, my starsi pstrągarze mamy „malutką” przewagę nad wszystkimi „nowoczesnymi” moczykijami, ha, ha, oczywiście mam na myśli tych „starych”, którzy temat zgłębiali, a i tak, jest ich garstka… Z zamkniętymi oczami i w ciemno mogę z wielką dozą prawdopodobieństwa określać na co ryby powinny brać w określonej wodzie, w określonym czasie… Niestety, nie było innej, lepszej metody od „sekcji zwłok”… Sposób ten pomógł bardzo wiele mi zrozumieć i odkryć prawdziwe przyczyny wielu zachowań ryb, tych racjonalnych, jak i irracjonalnych…
Łowię np. pewnego pstrąga drugi, trzeci raz w ciągu dwóch, trzech dni na tą samą, albo podobną przynętę… I co się okazuje… W żołądku znajduję hak wbity w jego ścianę, albo z odcinkiem żyłki, albo i bez… Często takie chore ryby już w czasie holu wykazują słabą kondycję, nie walczą tak, jak powinny, z właściwą im siłą, determinacją, młynkowaniem… Ot, słabe, zimowe potarłowe rybki opóżnione znacznie w czasie… To już nasuwa podejrzenia, że coś jest nie tak… Takich ryb, nie tylko z w/w gatunku złowiłem w swoim życiu bardzo wiele, a dla ilu oszczędziłem „sekcji”, ha, ha, jest w tej chwili zagadką nie do wyjaśnienia…
Jakie wnioski… Chore, albo ranne ssaki atakują często ludzi… Słabe, będące na skraju śmierci zwierzęta z powodu głodu potrafią przekraczać granice strachu… Jest jeszcze jeden instynkt, który swoją siłą przykrywa instynkt samozachowawczy. To instynkt rozrodu. Bezpośrednio przed, w czasie i po, zwierzęta zachowują się inaczej… To wszystko dotyczy także ryb. Nie jest więc żadnym dowodem na brak „przebłyszczenia” fakt wielokrotnego złowienia ryby na podobne przynęty… Przyczyna takiego nieroztropnego zachowania się zwierzęcia może tkwić znacznie głębiej, np. tam, gdzie tkwi głęboko niestrawiony hak, lub inne żelastwo… Należałoby się także zastanowić, jakie wpływy na zdrowie i kondycję ryb mają np. długotrwałe hole na cieniutkich linkach… Czy po takiej „przejażdżce” ryba nie staje na krawędzi życia i śmierci…
No i na koniec „kazania”… Każdy ma prawo wierzyć, w co tylko chce… Łatwiej jest jednak wierzyć w coś, co się widziało własnymi, a nie cudzymi oczami, ha, ha… I tego Wam wszystkim życzę… Amen.
Dlaczego uważam, że reguła przebłyszczenia nie szkodzi żadnej grupie rękodzielników… Spinninguję bardzo wiele lat i obserwuję procesy… Przebłyszczenie dotyczy wielu cech przynęt, od pracy, po kolory… Łowność przynęt mija, ale i …powraca. To zjawisko okresowe, zawarte w doświadczeniu indywidualnym, ale i także w pewnym sensie grupowym, ale określonych stad gatunkowych… Okonie np. uczą się zbiorowo. Zgodnie z regułami prawdopodobieństwa najbardziej dotyczy samotnych ryb okazowych, bo takie osobniki, żyjąc dłużej miały proporcjonalnie więcej okazji, aby zetknąć się z negatywnym doświadczeniem i zapamiętać skutki. Każdy gatunek zwierząt ma tzw. (po mojemu…) stadium młodego kota, w którym jest najbardziej podatne na zagrożenia z powodu okresu eksperymentowania, uczenia się, fantazji… Bardzo łatwo jest złowić setki „zawodniczych” okonków, schody zaczynają się, gdy przychodzi zmierzyć się z samotnymi wilkami, przemierzającymi dostojnie i czujnie wody toń… Do tego nie w okresie przed, w czasie i po tarle… I do tego w typowej polskiej wodzie, oranej każdego dnia tysiącami wszelakich i różnorakich przynęt… Hmm, nie ma takich ryb? Ha, ha, aaa taam…
Witaj drogi Sławku. Fajnie się czyta Twoją wiedzę , przemyślenia i doświadczenia,
Ale pomijając całe przebłyszczenie , ktore ma miejsce to towarzyszy mu niestety coś jak ludzka pazerność , chciwość i brak jakiejkolwiek etyki. W "moim" łowisku tegorocznej zimy pojawiły się w okresie listopad , grudzień ryby , bardzo dużo ryb mowie konkretnie o okoniu. Była to taka ilość ryb w przedziale 30-40 cm że w przeciągu 2h łowiłem do 20 , 30 sztuk bez problemu. odkryła to grupa ludzi którzy przez 2 tygodnei okupowali te miejsce regularnie od switu do zmierzchu pomimo pizdziawy deszczu innych warunkow nie sprzyjających, Napiepszali do siatek po 70 80 takich kabanów , az po okresie 2uch tygodni doszło do tego ze lowilem po 2 , gora 3 ryby, az swiatełko w tunelu zgasło, I teraz zacytoje ow idiotow z ktorymi ani ja ani nikt inny nic nie zrobił. "nie biorą" "nie biorą" ... gdzie wczesniej zacierając w najlepsze ręce zucali hasla typu nalowilem juz dla sasiadów teraz nałowie na rynek , no kur..... zeby nei wyrok w zawieszeniu za podobny paragraf zalatwil bym sprawe sam. I oni dalej sa przekonani ze ryba nie bierze , ale nie sa swiadomi ze stado ktore weszlo bylo prawdopodobnie 80% populacja tej wielkosci ryby na tym odcinku i ze znow takie ryby zobacza za lat xxxxxxx.
Ale pomijając całe przebłyszczenie , ktore ma miejsce to towarzyszy mu niestety coś jak ludzka pazerność , chciwość i brak jakiejkolwiek etyki. W "moim" łowisku tegorocznej zimy pojawiły się w okresie listopad , grudzień ryby , bardzo dużo ryb mowie konkretnie o okoniu. Była to taka ilość ryb w przedziale 30-40 cm że w przeciągu 2h łowiłem do 20 , 30 sztuk bez problemu. odkryła to grupa ludzi którzy przez 2 tygodnei okupowali te miejsce regularnie od switu do zmierzchu pomimo pizdziawy deszczu innych warunkow nie sprzyjających, Napiepszali do siatek po 70 80 takich kabanów , az po okresie 2uch tygodni doszło do tego ze lowilem po 2 , gora 3 ryby, az swiatełko w tunelu zgasło, I teraz zacytoje ow idiotow z ktorymi ani ja ani nikt inny nic nie zrobił. "nie biorą" "nie biorą" ... gdzie wczesniej zacierając w najlepsze ręce zucali hasla typu nalowilem juz dla sasiadów teraz nałowie na rynek , no kur..... zeby nei wyrok w zawieszeniu za podobny paragraf zalatwil bym sprawe sam. I oni dalej sa przekonani ze ryba nie bierze , ale nie sa swiadomi ze stado ktore weszlo bylo prawdopodobnie 80% populacja tej wielkosci ryby na tym odcinku i ze znow takie ryby zobacza za lat xxxxxxx.
O, właśnie, dobrze to nazwałeś, przemyślenia... Na pełnym luziku, ha, ha... Jak zwykle.
Franek, nie zmienisz tego. Trzeba czekać, aż zmieni się samo, pokoleniowo... Ja już nie doczekam, Ty raczej tak, ha, ha... Zawsze trzeba szczerze mówić, pisać, co się myśli. Złodziejstwo i skurwysyństwo nazywać po imieniu... Może ostrzejszy język jest jedyną formą... Bo co innego w dzisiejszych czasach? Przecież nie odstrzelisz palantów, ha, ha...
Franek, nie zmienisz tego. Trzeba czekać, aż zmieni się samo, pokoleniowo... Ja już nie doczekam, Ty raczej tak, ha, ha... Zawsze trzeba szczerze mówić, pisać, co się myśli. Złodziejstwo i skurwysyństwo nazywać po imieniu... Może ostrzejszy język jest jedyną formą... Bo co innego w dzisiejszych czasach? Przecież nie odstrzelisz palantów, ha, ha...
Zwiedziłem kraje w których to ludzie dbają o rybostan i sama natura a nie instytucje. Szkoda , że u nas się to nie sprawdza. Bo to nie bieda skłania "Nas" do tego ...