WARSZTAT SS
Nr. 3. Wiruss + ripper, lub twister.
Rippera, albo twistera (także szereg innych przynęt tego typu…) nawlekamy na odpowiedni hak z oczkiem i doczepiamy do korpusu. Istnieje tu szerokie i długie pole do popisów twórczych miłośników czeburaszki, z tym, że wiruss, to nowa jakość i zupełnie inny styl… Wiruss dyktuje zachowania reszty przynęty, nie jest zwykłą kulką ołowiu z dwoma zaczepami… Korpus staje się latawcem, ciągnącym dodatkowy łańcuch bodżców… Jeśli skomponuje się przedstawienie w odpowiedni sposób, korowód podniet kroczy za uroczo – dziwnym, czyli niezwykłym wodzirejem w jego rytmie, z jego zmysłowością… Żadna gruba samica nie odpuści tego tańca, ha, ha, choćby z czystej, babskiej ciekawości, zapragnie wziąć udział w tym wydarzeniu… Podkomorzy otwiera poloneza, ha, ha… Rytmiczny, miarowy kroczek i dygnięcie, czyli opadzik, który może zatoczyć kółko, bo przecież korpus wirussa można, razem ze skrzydełkami w odpowiedni sposób podginać… To jest przecież taniec i korpus musi się wyginać, ha, ha, rzecz jasna, we wszystkie strony… I znów dygnięcie, i znów drobnym kroczkiem do przodu, dygnięcie, kroczek i poszuranie bucikiem po parkiecie… A muzyka gra i wódka się leje strumieniami… Grubym samicom żrenice się powiększyły, drobny, gęsty pot skrapla się na łbach i pod płetwami, z tłuszczowej śluz kapie na mokre ogony samców, ciała szykują się do ataku, że aż łuski chrzęszczą i adrenalina gejzerami tryska z otworków linii bocznej…
Dobór gumowo – silikonowych przynęt „przywieszkowych”, ich rodzaj, wielkość, kolory itp., to już „przyszłe historie” następnych pokoleń, ha, ha, z powodu wieku jestem zwolniony z wymogu uczestnictwa… Dodaję zdjęcie najmniejszych i największych haków, jakich używam przy montażu tego rodzaju rozwiązania.
Rippera, albo twistera (także szereg innych przynęt tego typu…) nawlekamy na odpowiedni hak z oczkiem i doczepiamy do korpusu. Istnieje tu szerokie i długie pole do popisów twórczych miłośników czeburaszki, z tym, że wiruss, to nowa jakość i zupełnie inny styl… Wiruss dyktuje zachowania reszty przynęty, nie jest zwykłą kulką ołowiu z dwoma zaczepami… Korpus staje się latawcem, ciągnącym dodatkowy łańcuch bodżców… Jeśli skomponuje się przedstawienie w odpowiedni sposób, korowód podniet kroczy za uroczo – dziwnym, czyli niezwykłym wodzirejem w jego rytmie, z jego zmysłowością… Żadna gruba samica nie odpuści tego tańca, ha, ha, choćby z czystej, babskiej ciekawości, zapragnie wziąć udział w tym wydarzeniu… Podkomorzy otwiera poloneza, ha, ha… Rytmiczny, miarowy kroczek i dygnięcie, czyli opadzik, który może zatoczyć kółko, bo przecież korpus wirussa można, razem ze skrzydełkami w odpowiedni sposób podginać… To jest przecież taniec i korpus musi się wyginać, ha, ha, rzecz jasna, we wszystkie strony… I znów dygnięcie, i znów drobnym kroczkiem do przodu, dygnięcie, kroczek i poszuranie bucikiem po parkiecie… A muzyka gra i wódka się leje strumieniami… Grubym samicom żrenice się powiększyły, drobny, gęsty pot skrapla się na łbach i pod płetwami, z tłuszczowej śluz kapie na mokre ogony samców, ciała szykują się do ataku, że aż łuski chrzęszczą i adrenalina gejzerami tryska z otworków linii bocznej…
Dobór gumowo – silikonowych przynęt „przywieszkowych”, ich rodzaj, wielkość, kolory itp., to już „przyszłe historie” następnych pokoleń, ha, ha, z powodu wieku jestem zwolniony z wymogu uczestnictwa… Dodaję zdjęcie najmniejszych i największych haków, jakich używam przy montażu tego rodzaju rozwiązania.
Nr. 4. Wiruss + hak, zamiast paletki.
W tym wypadku korpus pełni już bardziej samodzielną funkcję i jego reakcjami rządzi punkt zaczepienia… Od prostej błystki wahadłowej, albo podlodowej, dojdziemy tu do zachowań cykado podobnych… Otworki w skrzydełkach, oczko przednie i tylne możemy w dowolny sposób interpretować – jako punkty zamocowania agrafki, lub podczepienia haka, albo kotwicy… Każda jedna kombinacja tworzy odmienną w swej funkcji przynętę…
W tym wypadku korpus pełni już bardziej samodzielną funkcję i jego reakcjami rządzi punkt zaczepienia… Od prostej błystki wahadłowej, albo podlodowej, dojdziemy tu do zachowań cykado podobnych… Otworki w skrzydełkach, oczko przednie i tylne możemy w dowolny sposób interpretować – jako punkty zamocowania agrafki, lub podczepienia haka, albo kotwicy… Każda jedna kombinacja tworzy odmienną w swej funkcji przynętę…
Nr. 5. Wiruss jako podlodowa poziomka.
Rozwiązanie, które nieraz mi pomogło poprawić wynik łowienia. Pracuję nad wersją bardziej poziomko podobną, ale braki pokrywy lodowej w ostatnich latach zakłóciły tok tychże wzniosłych czynności twórczo praktycznych, ha, ha… W rozwiązaniu drugim zastosowałem trzy skrzydełka złożone razem, z których rozginam boczne po odlaniu całości z korpusem… W wannach, beczkach, miednicach i basenach prototyp wypada wg mnie bardzo dobrze z plusem, ale brakuje jeszcze ostatecznej oceny, która zamknie temat w 100% - oceny rybek… A więc, czekamy na zimę… W marcu, ha, ha…
Rozwiązanie, które nieraz mi pomogło poprawić wynik łowienia. Pracuję nad wersją bardziej poziomko podobną, ale braki pokrywy lodowej w ostatnich latach zakłóciły tok tychże wzniosłych czynności twórczo praktycznych, ha, ha… W rozwiązaniu drugim zastosowałem trzy skrzydełka złożone razem, z których rozginam boczne po odlaniu całości z korpusem… W wannach, beczkach, miednicach i basenach prototyp wypada wg mnie bardzo dobrze z plusem, ale brakuje jeszcze ostatecznej oceny, która zamknie temat w 100% - oceny rybek… A więc, czekamy na zimę… W marcu, ha, ha…
Nr. 6. Wiruss + wahadłówka(i).
Od kształtu, wielkości i wagi wahadłówki(ek) zależy, jak się korpus zachowa, wiadomo… Tu czasami jazda jest na zupełnie wariackich papierach, do tego dodatkowo na prochach i alkoholu… Tzw. normalne społeczeństwo i drogówka bardzo takich ekstrawagancji nie lubi, ale ryby, czemu nie, same są nieraz zwariowane i lgną do licha… Wędkarze są konformistami z reguły i utracili wiarę w nieobliczalność natury, stąd m. in. biorą się ich wzorce pewnych ideałów… W głowach, na podstawie uległych postaw, zgodnych z „zaleceniami autorytetów” budują się fałszywe obrazy, np. pracy przynęt, ha, ha… Hmm, robię wszystko, aby Wam ten obraz popsuć i wyjść poza jego ramy… Nie narzucając rzecz jasna, obrazu swojego, bo nadal bylibyście konformistami, ha, ha… Mi chodzi tylko o to, żeby nie poprzestawać, żeby powiększać pole widzenia i osądu, eksperymentować, poprawiać i z ufnością, wiarą, witać każdy wymyślony przez siebie prototyp, choćby jego praca, kolory itd. odbiegała od „normalnego wzoru i ideału”… Nigdy nic nie wiadomo, miną lata i wzgardzona szkarada może powrócić do łask… Bo wędkarstwo to „niekończąca się opowieść”, kto straci marzenia i wiarę, wpada w nicość…
P s. Ilość kółek łącznikowych można zwiększyć, co w dobraniu skutkuje często zamierzonym efektem.
Od kształtu, wielkości i wagi wahadłówki(ek) zależy, jak się korpus zachowa, wiadomo… Tu czasami jazda jest na zupełnie wariackich papierach, do tego dodatkowo na prochach i alkoholu… Tzw. normalne społeczeństwo i drogówka bardzo takich ekstrawagancji nie lubi, ale ryby, czemu nie, same są nieraz zwariowane i lgną do licha… Wędkarze są konformistami z reguły i utracili wiarę w nieobliczalność natury, stąd m. in. biorą się ich wzorce pewnych ideałów… W głowach, na podstawie uległych postaw, zgodnych z „zaleceniami autorytetów” budują się fałszywe obrazy, np. pracy przynęt, ha, ha… Hmm, robię wszystko, aby Wam ten obraz popsuć i wyjść poza jego ramy… Nie narzucając rzecz jasna, obrazu swojego, bo nadal bylibyście konformistami, ha, ha… Mi chodzi tylko o to, żeby nie poprzestawać, żeby powiększać pole widzenia i osądu, eksperymentować, poprawiać i z ufnością, wiarą, witać każdy wymyślony przez siebie prototyp, choćby jego praca, kolory itd. odbiegała od „normalnego wzoru i ideału”… Nigdy nic nie wiadomo, miną lata i wzgardzona szkarada może powrócić do łask… Bo wędkarstwo to „niekończąca się opowieść”, kto straci marzenia i wiarę, wpada w nicość…
P s. Ilość kółek łącznikowych można zwiększyć, co w dobraniu skutkuje często zamierzonym efektem.
Za chwilę guzik...
Za chwilę jutro, ha, ha...
Nr. 7. Wiruss + guzik.
Odpowiedź na pytanie, w jaki sposób guzik wywrze wpływ na polskie wędkarstwo, ha, ha, znajdziemy za kilka lat, po przeprowadzeniu kilku analiz, ha, ha… Wiem, że zainteresowanie na razie jest dość spore…
No cóż, kilka wersji pracy wirussa z guzikiem pokazałem na filmikach… Także pokazałem, jak guzik tańczy z cykado woblerem… Wszystko dobrze widać… Tu złudzeń być nie może, to następna nowa jakość i nowy pomysł, który tylko utwierdza moje „odwieczne” nawoływanie, aby wyjść naprzeciw tym wszystkim, którzy narzucają BEZMYŚLNOŚĆ… Oni kreują bezmyślność, rozumiecie? Po co myśleć i kombinować… Polak wg nich nie musi myśleć… Ktoś za niego myśli… Wystarczy kupić zagraniczne rzeczy, albo je kopiować… Japońskie, francuskie, angielskie, niemieckie, amerykańskie itd., w ostateczności chińskie, czyli także „kopiować to, co już skopiowane”… Wg mojej teorii, to z grubsza tak właśnie wygląda…
Kiedyś guzików używałem także przy tworzeniu łamańców o okrągłym przekroju, najpierw jako zwiększenie płaszczyzny natarcia wody na ogonek, póżniej także w innych segmentach, również w takim celu… Poniżej szkic z lat 90 – tych… Uprościło to znacznie sprawę kwestii grania średnicami poszczególnych części… „Guziki” robiłem z cienkiego arkuszu tworzywa sztucznego, także z forniru 1 mm, używanego w meblarstwie, jako okleina… Zasada jest ciągle ta sama – burzenie przepływów i symetrii…
Odpowiedź na pytanie, w jaki sposób guzik wywrze wpływ na polskie wędkarstwo, ha, ha, znajdziemy za kilka lat, po przeprowadzeniu kilku analiz, ha, ha… Wiem, że zainteresowanie na razie jest dość spore…
No cóż, kilka wersji pracy wirussa z guzikiem pokazałem na filmikach… Także pokazałem, jak guzik tańczy z cykado woblerem… Wszystko dobrze widać… Tu złudzeń być nie może, to następna nowa jakość i nowy pomysł, który tylko utwierdza moje „odwieczne” nawoływanie, aby wyjść naprzeciw tym wszystkim, którzy narzucają BEZMYŚLNOŚĆ… Oni kreują bezmyślność, rozumiecie? Po co myśleć i kombinować… Polak wg nich nie musi myśleć… Ktoś za niego myśli… Wystarczy kupić zagraniczne rzeczy, albo je kopiować… Japońskie, francuskie, angielskie, niemieckie, amerykańskie itd., w ostateczności chińskie, czyli także „kopiować to, co już skopiowane”… Wg mojej teorii, to z grubsza tak właśnie wygląda…
Kiedyś guzików używałem także przy tworzeniu łamańców o okrągłym przekroju, najpierw jako zwiększenie płaszczyzny natarcia wody na ogonek, póżniej także w innych segmentach, również w takim celu… Poniżej szkic z lat 90 – tych… Uprościło to znacznie sprawę kwestii grania średnicami poszczególnych części… „Guziki” robiłem z cienkiego arkuszu tworzywa sztucznego, także z forniru 1 mm, używanego w meblarstwie, jako okleina… Zasada jest ciągle ta sama – burzenie przepływów i symetrii…
Akcje-myki były,kolory były, dźwięki coś tam było, a co z zapachem przynęt? Znając Pana skrupulatne podejście do materii jakieś przemyślenia są. Jak Pstrągi reagują na zapachy, krótko smarować, czy nie?
Wszystkie ryby mają dobry węch, ale niektóre wręcz doskonały… Spotykałem różne sprzeczne opinie na temat węchu pstrąga potokowego (nawet naukowe) i zrozumiałem, że nie można na nie liczyć… Uważam, że pstrąg potokowy nie ma tak ekstremalnie mocno rozwiniętego tego zmysłu, aby stanowił jakąś znaczną barierę do pokonania przez nas wędkarzy… Tu tylko zwyciężyć może logika i praktyka… Najpierw logika. Wszystkie zwierzęta mają jakieś zmysły, wiadomo… Ale nie jednakowo rozwinięte… Nie ma omnibusa, który by posiadał każdy jeden zmysł rozwinięty w doskonałym stopniu… Kluczowe do przetrwania rozwinięte są w sposób doskonały, a mniej istotne są w ich cieniu… Dla pstrąga najbardziej potrzebny jest wzrok, słuch i linia boczna… Węch, smak, dotyk nie mają wiodącego znaczenia, choć spełniają swoją rolę informacyjną na pewno w odpowiednim stopniu… W środowisku szybko przemieszczającej się krystalicznej wody wykształcił się u pstrąga specyficzny sposób żerowania na dostępnym w takich warunkach pokarmie, który ma także swoją i osobną specyfikę przetrwania… W takich warunkach nie ma czasu na pierdoły, obwąchiwanie, dotykanie i nie daj Boże, smakowanie… Tu trzeba działać szybko… Ale… To model idealny, naturalny… Jednak śmiem twierdzić, że niektóre osobniki starsze, z powodu doświadczenia, dopuszczają do większego głosu zmysł węchu, smaku i dotyku… Te, które „przewiozły się” na świeżo lakierowanych woblerach, ha, ha, ohydnie śmierdzących, niesmacznych gumach, albo blachach, w kontakcie, z którymi aż iskry szły spod ząbków, ha, ha… Ostatnie zdanie to już praktyka… Rozumiem pstrągi potokowe… Wiem, gdzie są czulsze węchowo, a gdzie mniej… Tego już niestety, nie zdradzę… Mam także pewne i sprawdzone mikstury, które stosuję przy pewnych metodach bardziej zaawansowanych, chyba nieznanych, bo nic do mnie nie dotarło… Ale niestety… Poczekam. Obecnie łowię na luzie, bez stawania na głowie i w zasadzie testuję wyłącznie nowe rzeczy, przeważnie na rozhartowanych hakach… Bawię się. Przecież wiruss to nie ostatnie słowo, ha, ha… Po kolei… Teraz kolej na wahadłówki, ha, ha…
Mam takie pytanie(ostatnie w marcu bo już za dużo męczę bułe, pytam i pytam) czy stworzył Pan kiedyś przynętę co naśladuje ciernika? Raczej znam to co jest na rynku i nic mi nie pasuje...
Ha, ha, dobre… „Naśladuje ciernika”… Mnie także część ludzi naśladuje, ha, ha… Ale się nie da… No dobrze… Pod jakim względem owa przynęta ma naśladować ciernika? Pod względem ubarwienia, kształtu, zapachu, czy ruchu? A może pod każdym względem?
Chodzilo mi o ruch czy wogole takie cos jest mozliwe?
Wiem, wiem, tylko jak zwykle, rżnę głupa, ha, ha… Ale z pożytkiem dla ogółu… Żaden człowiek nie skopiował (do tej pory) wiernie żadnej z naturalnych cech jakiegokolwiek zwierzęcia… I długo to nie nastąpi, a prawdopodobnie nigdy (chyba, że „coś” sklonują i nazwą sztucznym tworem…)… Tu można jedynie (jeśli chodzi o ruch…) w wypadku ciernika tworzyć w odpowiedni sposób jerki, twicze i dodatkowo „uzdatniać” je „pracą własną”, ha, ha… Ale to i tak jest syzyfowym zajęciem, bo będzie brakować istotnego elementu – pracy płetewek, no i przybywa szczegół zupełnie niepożądany „ruchawe” kotwiczki… Można zamocować stały hak w korpusie (niby kolec), ale skutkować to będzie znaczną ilością pustych zacięć… Tak, czy siak, kupa roboty…
(Można na pewno zrobić także jakieś imitacje owych płetewek z piórek, sierści, czy delikatnych tworzyw sztucznych, ale takiego woblera można by było tylko i wyłącznie z przyczyn praktycznych podziwiać jedynie w akwarium, pływającego sobie z naturalnymi braćmi i siostrami...)...
(Można na pewno zrobić także jakieś imitacje owych płetewek z piórek, sierści, czy delikatnych tworzyw sztucznych, ale takiego woblera można by było tylko i wyłącznie z przyczyn praktycznych podziwiać jedynie w akwarium, pływającego sobie z naturalnymi braćmi i siostrami...)...
Mam chwilkę czasu, dodam więc nieco w „sprawie ciernika”… Kiedyś w moich okolicznych rzekach żyło mnóstwo cierników, które sobie w stadkach pływały (jeśli to można nazwać pływaniem, ha, ha…) w każdej zatoczce, mini zatoczce, lub w ciszy każdego zwolnienia nurtu przy brzegu… Ciernik żwawszych ruchów nabiera dopiero przy budowie gniazda, rytuałach seksualnych, albo podczas ucieczki w sytuacji zagrożenia (jak niejeden ludzki samiec, ha, ha…)… Odtworzenie jego ruchu jest bardzo trudne, głównym napędem i sterownikami są płetwy piersiowe, stąd cieniutki ogonek i wieńcząca go anemiczna chorągiewka, bo natura stopniowo likwiduje lub redukuje balasty… Ale te „pływackie niedomagania” w zupełności wystarczą ciernikowi do przetrwania, są w zakresie jego naturalnej osobowości… Zajął on takie miejsca w rzece, że nic mu więcej do szczęścia nie jest potrzebne… Ma tu ciszę, bardzo dobre schronienie przed drapieżnikami, stołówkę ze smakołykami, większość zwierząt może mu tylko pozazdrościć… Może właśnie z nudów i dobrobytu ukształtował swoje życie seksualne w taki nietypowy, odrębny sposób, ha, ha… Tu już o ludziach nie wspomnę, obiecuję, ha, ha… Niemniej jednak cierniki są czasami ofiarami większych ryb… Ale w przyrodzie nie liczy się liczba osobników utraconych, a tylko i wyłącznie równowaga, czyli trwanie gatunku w harmonii z resztą… W moich rzekach jest obecnie mniej cierników, ale jest także innych ryb mniej, a więc jest równowaga, choć nie te „ciężary” rzucone na szalę… Bardzo bym prosił wszelakich „uczonych w mowie i piśmie”, aby zarybiali wody nie tylko dużymi rybami drapieżnymi, ale także ich mniejszymi braćmi… Zresztą, łańcuchy pokarmowe są brutalnie niszczone przez człowieka, tu problem jest o wiele bardziej skomplikowany i zaczyna się od najmniejszych zwierząt, także roślin i planktonu itd. Jest to jednak inna bajka…
Cierniki znajdowały i znajdują się w menu pstrągów potokowych… Są pokarmem okresowym jak i rzekłbym, przypadkowym… Opiszę pewien schemat trochę romantycznie… Dawcą pokarmu jest rzeka i od niej zależy, co zaniesie, lub zaoferuje „biorcy”… Nie jest tak, że pstrągi szukają pokarmu i co się nawinie po drodze, to pałaszują ze smakiem… Nie, nie, nie, to nie wilki na powierzchni nieruchomej ziemi, podobieństwo pewne jest, ale bardzo ograniczone w kwestii nośników… Rzeka niesie pokarm, także zapachy o nim informującym i miejscach jego pobytu… Węgorz ponoć z półtora kilometra może namierzyć kroplę krwi w rzece… Pstrągowi wystarczy sto metrów, bo jako ryba terytorialna nie skłania się do dłuższych wycieczek, bo nie musi, na tych stu metrach swojej rzeczki ma w zasadzie wszystko, tyle, ile ma ciernik w swojej mini zatoczce, czyli minimum potrzebne do przetrwania… Węch informuje go, gdzie się odbywa tarło strzebli, ciernika itd., gdzie jętki, albo chruściki się roją, gdzie woda wymyła z brzegu skąposzczety itd., itd…. Cierpliwie czeka, aż prąd poda mu pokarm, albo samotnie zmierza w kierunku żródła, „pod wiatr”… Czy pstrąg podpłynie 90m do rannego kiełbia? Nie, nie podpłynie, bo w górskiej rzece straciłby więcej energii, niż by zyskał… Ale do stada trących się kiełbi podpłynie? Rzecz jasna, że podpłynie, bo dobrze wie, na podstawie doświadczenia i obserwacji, że trące się ryby są dodatkowo nieostrożne (czyli trące się ryby są „zdrowo trącone”), zdesperowane, inne instynkty mają osłabione, no i na deser do mięsa jest… kawiorek ze śmietankową polewką… Ha, ha…
Przepraszam ale czas mi się skończył, muszę uzbroić woblery, aby je jutro ustawić i nie dokończę swojej „opowieści”, ha, ha, o cierniku… A jutro, to już "kiełbie będą we łbie", nie cierniki...
Cierniki znajdowały i znajdują się w menu pstrągów potokowych… Są pokarmem okresowym jak i rzekłbym, przypadkowym… Opiszę pewien schemat trochę romantycznie… Dawcą pokarmu jest rzeka i od niej zależy, co zaniesie, lub zaoferuje „biorcy”… Nie jest tak, że pstrągi szukają pokarmu i co się nawinie po drodze, to pałaszują ze smakiem… Nie, nie, nie, to nie wilki na powierzchni nieruchomej ziemi, podobieństwo pewne jest, ale bardzo ograniczone w kwestii nośników… Rzeka niesie pokarm, także zapachy o nim informującym i miejscach jego pobytu… Węgorz ponoć z półtora kilometra może namierzyć kroplę krwi w rzece… Pstrągowi wystarczy sto metrów, bo jako ryba terytorialna nie skłania się do dłuższych wycieczek, bo nie musi, na tych stu metrach swojej rzeczki ma w zasadzie wszystko, tyle, ile ma ciernik w swojej mini zatoczce, czyli minimum potrzebne do przetrwania… Węch informuje go, gdzie się odbywa tarło strzebli, ciernika itd., gdzie jętki, albo chruściki się roją, gdzie woda wymyła z brzegu skąposzczety itd., itd…. Cierpliwie czeka, aż prąd poda mu pokarm, albo samotnie zmierza w kierunku żródła, „pod wiatr”… Czy pstrąg podpłynie 90m do rannego kiełbia? Nie, nie podpłynie, bo w górskiej rzece straciłby więcej energii, niż by zyskał… Ale do stada trących się kiełbi podpłynie? Rzecz jasna, że podpłynie, bo dobrze wie, na podstawie doświadczenia i obserwacji, że trące się ryby są dodatkowo nieostrożne (czyli trące się ryby są „zdrowo trącone”), zdesperowane, inne instynkty mają osłabione, no i na deser do mięsa jest… kawiorek ze śmietankową polewką… Ha, ha…
Przepraszam ale czas mi się skończył, muszę uzbroić woblery, aby je jutro ustawić i nie dokończę swojej „opowieści”, ha, ha, o cierniku… A jutro, to już "kiełbie będą we łbie", nie cierniki...
Tak, jak już wcześniej wspomniałem, będę coraz częściej sięgać do historii… Oczywiście o żadnych podbojach miłosnych, ha, ha, ani o karierze edukacyjno – zawodowej, ha, ha, ani o moich innych poza wędkarskich „wyczynach” nie będzie mowy… Tylko temat czystej sztuki wędkowania i pokrewne…
Oto jeden z moich pomysłów, jak wykorzystać niby nie potrzebne teleskopowe anteny radiowe, telewizyjne itp. Nazbierało mi się ich sporo pod koniec lat 80 – tych i jakiś instynkt nakazywał, aby nie wyrzucać… No i kiedyś baczniej się przyjrzałem owemu cudowi i wsłuchałem, jakie wieści i obrazy ściąga, co nadaje, ha, ha… Najpierw były błystki podlodowe, póżniej wahadła, no i póżniej … woblery. Niszczuki moje, jakiś czas ukochane… Oto ostatnia z nich, leżąca w zakamarkach złomu… Kombinacji tu było co niemiara… Nie robię już ich, bo mi się skończyły po prostu anteny, ha, ha… Z talerza co najwyżej jakieś potężne wahadło może dałoby się wymodzić…
Oto jeden z moich pomysłów, jak wykorzystać niby nie potrzebne teleskopowe anteny radiowe, telewizyjne itp. Nazbierało mi się ich sporo pod koniec lat 80 – tych i jakiś instynkt nakazywał, aby nie wyrzucać… No i kiedyś baczniej się przyjrzałem owemu cudowi i wsłuchałem, jakie wieści i obrazy ściąga, co nadaje, ha, ha… Najpierw były błystki podlodowe, póżniej wahadła, no i póżniej … woblery. Niszczuki moje, jakiś czas ukochane… Oto ostatnia z nich, leżąca w zakamarkach złomu… Kombinacji tu było co niemiara… Nie robię już ich, bo mi się skończyły po prostu anteny, ha, ha… Z talerza co najwyżej jakieś potężne wahadło może dałoby się wymodzić…
Ale nawywijałem z tym coronawirussem, jasny gwint, jak to kiedyś często powiadali… „Odkażacza” brać nie mogę, bo szajba bije… A po „szajbie”, to się ląduje w szpitalu z kratami, a więc jeszcze gorzej… Co tu robić, co tu robić… A Manitou się tylko śmieje, śmieje i śmieje… Jeszcze do tego, rąk nie umyłem i kondomów nie założyłem… Ojej, ojej, jakieś duszności mnie łapią, a przecież spaliłem do tej pory tylko jedną paczkę… Ojej, ojej… Aaaaa, psiiiik!!!!!.... Już po mnie. Amen.
Ha, ha...Cóż wędkarze to ludzie lekko zwariowani, a pstrągarze to już świry, W niedzielę wstałem o 4 rano, narzeczona pyta co się stało, co się stało? ja mówię mam "porachunki" z pewnym sześćdziesiątakiem, a ona ty sie człowieku lecz....Cóż chyba trudno być żoną pstrągarza...
Zawsze staram się być najlepszy… Świrować też trzeba umieć, ha, ha… A jeśli chodzi o żonę… Trzech się pozbyłem bez użycia odczepiacza, urwałem raz, dwa, jak nie przynoszącego efektów prototypa, dobrze nie rokującego, bez żalu i łez… „Dobra przynęta” musi mieć duszę… Bardzo otwartą duszę, ha, ha… Dlatego do ładnie umalowanych od dawien dawna podchodzę ze sporym dystansem…
„Człek, gdy nie wie, jaka dusza,
niech lepiej ca(y)cka nie rusza…”…
Ha, ha…
„Człek, gdy nie wie, jaka dusza,
niech lepiej ca(y)cka nie rusza…”…
Ha, ha…
Pokażę teraz jeden z następnych sposobów łączenia części łamańców, w tym wypadku dwuczęściowego, w którym z reguły i najczęściej łączy się korpus z ogonkiem jednopunktowo… Rękodzielnicy najczęściej łączą łamańce na gotowo, jeszcze przed malowaniem i lakierowaniem, a jest to oczywiście wielki i niewybaczalny błąd, ha, ha… Niektórzy „ułatwiają” sobie problem ściekającego lakieru poprzez ścinanie końcówek… Nie, nie, nie, choćby na siłę do tego modelu przykleić filozofię pewnego rodzaju pracy łamańca, to jednak znajomość innego rozwiązania bierze górę nad wyjątkiem od reguły… Bo mi chodzi przede wszystkim na kształtowaniu dróg do pewnych celów, a nie na rozkminianiu sensu bezsensu… Każdy człowiek zawsze może podać jakieś wewnętrzne motywy swojego postępowania. Każdy.
Nie podaję wszystkich, jakie stosuję, tylko te najprostsze, bo chcę niektórym ułatwić pracę… Łamaniec można pomalować i polakierować na gotowo, jeszcze przed złożeniem… To, czy otwory wywierci się przed, czy po, nie ma takiego znaczenia, jak „pigułka po”, ha, ha… No i reszta jest już bardzo prosta, wystarczy trochę kleju i wkręcenie części, wpierw jednej, a po pewnym czasie, drugiej… Ewentualną nadwyżkę kleju ściąga się wilgotną szmateczką, albo kawałkiem zmoczonej gąbki ( w wypadku distalu, najczęściej używanego)… I gotowe… Zanim udacie się na ryby, albo sprezentujecie (ha, ha…) komuś swojego łamańca, klej zdąży załapać optymalną wytrzymałość… Oczywiście, takie łączenie jest wskazane w łączeniu twardszych materiałów od balsy, spróchniałej topoli itp., ale i tu dawało radę, choć nie zawsze… Obecnie już nie ryzykuję, ha, ha…
Nie podaję wszystkich, jakie stosuję, tylko te najprostsze, bo chcę niektórym ułatwić pracę… Łamaniec można pomalować i polakierować na gotowo, jeszcze przed złożeniem… To, czy otwory wywierci się przed, czy po, nie ma takiego znaczenia, jak „pigułka po”, ha, ha… No i reszta jest już bardzo prosta, wystarczy trochę kleju i wkręcenie części, wpierw jednej, a po pewnym czasie, drugiej… Ewentualną nadwyżkę kleju ściąga się wilgotną szmateczką, albo kawałkiem zmoczonej gąbki ( w wypadku distalu, najczęściej używanego)… I gotowe… Zanim udacie się na ryby, albo sprezentujecie (ha, ha…) komuś swojego łamańca, klej zdąży załapać optymalną wytrzymałość… Oczywiście, takie łączenie jest wskazane w łączeniu twardszych materiałów od balsy, spróchniałej topoli itp., ale i tu dawało radę, choć nie zawsze… Obecnie już nie ryzykuję, ha, ha…