WARSZTAT SS
Ta, teraz kazdy chce byc Ojcem Dyrektorem albo Napoleonem z Zoliborza...A tak na powaznie odejscie kazdej bliskiej osoby z naszego otoczenia powoduje pustke i brak mozliwosci pisania dalszego ciagu.Uswiadamiamy sobie ze ta osoba pchnela nasze zycie na zupelnie inne tory.Ja jak to sie teraz mowi "definiuje na nowo" moje pstragowanie. Dopadl mnie jakis taki FETYSZ wlasnych przynet .2 tygodnie zostalo do konca sezonu i hibernacji ,ale to juz bedzie inny sen zimowy niz do tej pory, wypelniony poszukiwaniem ZLOTEGO SRODKA, bo dopoki lamaniec w wodzie to wszystko moze go pobic.
PS co do Pana ustatkowania sie pamietam jak Pan kiedys taka dygresje rzucil cytujaopinie zapewne kobiety: "to sa jeszcze takie, ktore sie daja na te gadki nabrac" chyba po raz 4 Pan glowy do ula nie wsadzi......
PS co do Pana ustatkowania sie pamietam jak Pan kiedys taka dygresje rzucil cytujaopinie zapewne kobiety: "to sa jeszcze takie, ktore sie daja na te gadki nabrac" chyba po raz 4 Pan glowy do ula nie wsadzi......
Przez to „ustatkowanie się”, miałem na myśli pozycję głowy w tym ulu, ha, ha… No dobra… Ludzie umierają, dostają wylewów, udarów itd., a my musimy, niestety, ha, ha, żyć nadal i oby jak najdłużej w dobrym zdrowiu… Mam patent na długowieczność… Chociaż raz w tygodniu okazowa ryba… Ale nie zjedzona, ha, ha… Musi być złowiona. O pozytywnie brzmiących, długofalowych i medycznych skutkach takich wyczynów, wraz z resztą argumentacji chyba pisać nie trzeba…
Ktoś, kto ocenia wartość przynęt, łowiąc w takich warunkach, jest co najmniej śmieszny... Ha, ha...
https://www.youtube.com/watch?v=o1APc74bs6c
https://www.youtube.com/watch?v=o1APc74bs6c
Ta, to raczej takie "lokowanie produktu" , ale chlopakom towarzyszy dobry humor i moze jakis "Olkohol" rzępnięty.Nie dla mnie takie wędkowanie.Komary, pokrzywy, wpadanie do jam wszelakich zwierzakow, kleszcze i co tam jeszcze.....
Rodzimi wędkarze to mutanty, kaprysy ewolucji… To jakieś świry, podobni do średniowiecznych poszukiwaczy Świętego Gralla, albo krainy Eldorado, których póżniej godnie chwilowo zastąpił kapitan Ahab, polujący na Moby Dicka, oraz rybak Santiago w morzu pełnym rekinów samotnie walczący z marlinem życia… Ale my jesteśmy jeszcze bardziej naiwni i bardziej ufni w sukces, bo rzucamy się w prawie puste otchłanie wód z nadzieją, że obecna technologia pomoże wypłynąć nam na powierzchnię w blasku chwały… Z arsenałem obecnie panujących nowoczesnych rozwiązań technicznych, logistycznych, informatycznych itd. walczymy z głupotą, której jesteśmy nierozłącznym składnikiem… Przypominamy coraz bardziej wyglądem zewnętrznym Robocopa… Spryskani, nasmarowani tajemniczymi substancjami, mającymi odganiać, albo zapeszać zło… Odziani w zbroje, mające chronić przed każdym, niesprzyjającym komfortowi poszukiwań czynnikiem zewnętrznym, oraz suszące własny pot, aby nie wabił komarów i kleszczy … Z obłędnym wzrokiem zza polaroidów, albo wpatrzonym w ekrany sond, albo smart-fonów, szukamy… OKAZÓW… Ryb życia… Przemierzamy pieszo w butach siedmiomilowych brzegi rzek, aby w niby rokujących sukces miejscówkach demonstrować swoje wabiki… Inni mkną rakieto-łodziami z jednej zatoki do drugiej, bo ponoć można w nich spotkać potwora z Loch Ness i trzeba to bez zbędnej zwłoki zweryfikować… Tak, tak, ile romantyzmu, determinacji musi mieć polski wędkarz, a przede wszystkim fantazji i dziecięcej naiwności… Hmm, chyba nikt tego nie wie, poza garstką psychologów, psychiatrów i „górnych” działaczy PZW, ha, ha… Hmm… Itd., itd….
Z tymi całymi cykadami to bawię się już bardzo długo i kiedy pierwszy raz została ta przynęta opisana w WP, to miałem już za sobą wiele lat doświadczeń… Pierwsze małpowałem z Heddona, a póżniej poszło już z górki, bo kombinując z nimi, szybko dostrzegłem różnice, jakie wnoszą wszelakie zmiany w tej niby prostej konstrukcji, no i praktycznie przekonałem się, że cykada cykadzie nierówna, jeśli chodzi o traktowanie tematu pod kątem łowienia określonych z góry gatunków… No bo wiecie, najprościej jest chwycić jakąś cykadę, pierwszą z brzegu, machać, machać, ściągać, ściągać i podsumować cykl autorytatywnym stwierdzeniem : nie brało, albo …brało… Zwykle jest to przypadek, dodatni, albo ujemny, nie mający nic wspólnego z fachowym podejściem łowcy z planem i z pełną premedytacją biorącego się poważnie do rzeczy… Bo w wędkarstwie, oprócz specjalizacji w łowieniu odrębnych gatunków należy także mówić o doskonaleniu się w łowieniu określonymi metodami, przynętami itd. Np.: można łowić z pewnym powodzeniem w sposób ciągły i nieprzerwany pstrągi woblerami lub wirówkami i nigdy nie zmieniać przynęt na żadne inne… Można także nigdy nie założyć na okonia innej przynęty z poza arsenału gum, dlaczego nie… Itd. Pół biedy, gdy wśród jednego rodzaju przynęt wędkarz jednak szuka innych rozwiązań, kombinuje… Gorzej, gdy nic nie zmienia… Kiedyś często się zdarzało, że gdy przebywałem nad Odrą, Wartą itd., to zastani wędkarze najczęściej łowili na srebrne lub złote wirówki, wahadłówki, póżniej gumy i zgodnie twierdzili, że jeśli na to nie bierze, to bezsensem są inne kombinacje… Oczywiście, bardzo się mylili, ale taka była często ówczesna niestety prawda… W wyobrażni tychże wędkarzy jedynym pokarmem drapieżników była wszędobylska i występująca w wielkich ilościach drobnica, czyli młode osobniki płoci, leszczy, kleni, krąpi itd. Przynęty srebrne i złote miały za zadanie imitować ten pokarm, a więc każde odosobnione myślenie mijało się z prawdą i było herezją… Wtedy, w tamtych latach formułowało się nieśmiało pojęcie „przebłyszczenia”, które nawet do dziś w wielu kręgach wędkarskich napotyka na niedowierzanie i ironiczne uśmieszki… W takim wypadku, odpłacam pięknym za nadobne, ha, ha, no bo cóż innego można uczynić… „Przebłyszczenie” to bardzo szerokie pojęcie i być może postaram się kiedyś wypunktować z uzasadnieniem poszczególne jego składniki. Na razie są inne i niecierpiące zwłoki sprawy… Mam zadanie. Wyodrębnić z bardzo wielu wzorów, cykady pod kątem pstrąga… Jest to trudne zadanie, bo nie może być tych wzorów wiele… Do tego łowienie pstrąga potokowego skutecznie na cykady napotyka wiele przeszkód, bo pstrąg to nie tylko sama wyłącznie przynęta… Temat należy rozumieć we wszystkich jego aspektach, a szczególnie z wyrozumieniem przyjąć konieczność wyboru kompromisów u każdego twórcy – praktyka. Nie mogę robić wszystkich typów cykad do wszystkich metod łowienia nimi, jakie znam… Podobnie jest z woblerami itd…. Nawet w kompromisie istnieje wymóg wyjaśnienia co, jak, gdzie, w jaki sposób, kiedy itp. A łowiłem z powodzeniem pstrągi potokowe np. na cykadki 1g, jak i na 15g, nie pisząc już nic o kształtach, kolorach, pracy itp. I w tym jest ten największy problem… Co wybrać, co wybrać, oto jest pytanie…
Cykada to zawsze była dla mnie tajemnica, pamiętam jak kiedyś w akcie desperacji użyłem jej na j.Bledzewskim i się zdziwiłem. Z pozoru nic skomplikowanego blaszka i pecyna, a jednak .Zacytuje pewnego mistrza :" pstrągi od cykady uciekały"wiem, że on nie rozumiał tej przynęty, ja z resztą też.Tam minimalnie inny kąt ołowiu lub rozkład masy i można machać....aż do łokcia tenisisty.Druga sprawa to "odpowiednia populacja testowa", którą też nie dysponuję, a tak macać na ślepo. W skrócie tu trzeba dużego doświadczenia.Ale jak dostanę w Coronie cykadę i będzie jak wół ''' to jest synek na pstrągi" patrz i się ucz....to trzeba będzie spróbować i przeciągnąć parę razy po Boberku.Szkoda tylko , że 4 dni zostały .Jak żyć od września do stycznia jak żyć...
Taaak, pstrągi uciekały od cykady... No też... Wtopa totalna. Chyba, że miała 200g i nie została dostatecznie "miękko" położona, do tego w wodzie do kosteczek, ha, ha... Istnieje w obiegu wiele podobnych "uogólnień" samozwańczych miszczów, które sieją ferment w świadomości młodych wędkarzy, którzy poszukując autorytetów błądzą po omacku...
Pytanie za dwa grosze... Po co ten lirogon w cykadzie z ostatniego zdjęcia? Co chciał "stwórca" (tzn. ja, ha, ha...) osiągnąć (i osiągnął...)...
Wg mnie stawia wiekszu opor i bardziej podatna jest na MYKi....
Noo, grosik się należy, bo została jeszcze jedna i do tego bardzo ważna funkcja… Wracając do odpowiedzi, ha, ha… Jest trochę ogólnikowa, ale w zarysie w części dotyczącej pracy mniej więcej o to chodzi, choć wymagałoby to sprecyzowania, a więc rozszerzenia w stronę pojęć fizycznych… Dodam tylko, że np. piórka ogonka można rzecz jasna dowolnie wyginać, także osobno, a więc regulować opór i napór wody, co ma np. znaczenie przy prowadzeniach po łuku, albo pod prąd, czy na większych odległościach itp., itd. Tu mógłbym z przekąsem, igrając z inteligencją podawać inne zastosowania, tworzyć obrazy w wyobrażni, ale nie mam dziś ochoty, ha, ha… Poza tym, jest to tylko jeden ze wzorów „lirogonowych”, bo powstało ich wiele, te akurat zawieruszyły się w starych pudełkach i tak niechcąco wpadły mi w łapki, ha, ha… Wczoraj sprawdziłem, czy lirogon nadal działa… Działa. Ale za to ja słabo działam, bo zaparowała mi kamerka w obudowie wodoszczelnej i tylko jedno zdjęcie znalazłem, w którym widać jako tako lirogona w pysku u jednej z licznych ryb, ha, ha…
No to został jeden grosik… Kto chętny? Dla ułatwienia dodam, że w podczas połowów „wzrokowców” ma to czasami wielkie znaczenie…
No to został jeden grosik… Kto chętny? Dla ułatwienia dodam, że w podczas połowów „wzrokowców” ma to czasami wielkie znaczenie…
To ja sprobuje grosz do grosza....lira moze pelnic dodatkowo role chwosta, pomalowac i celownik jak znalazl.....Ps owady maja cechy widziane w roznych zakresach widm, mozna pociagnac UV lub inna luminescenją, a nie zaraz regulamin....
Panie Slawku moze cos z tematow sandaczowych....tak niesmialo zaczepie..
Panie Slawku moze cos z tematow sandaczowych....tak niesmialo zaczepie..
No to dwa grosze ubyło mi z portfela… Tak jest, lira jest nadajnikiem koloru, bo zwykła cykada zbyt ubogi ma zadek, patrząc z tyłu, no i z przodu… Biksując lirą dodatkowo może wabić drapieżniki nacierające en face, jak i te, będące w pościgu… Przelotne, boczne obrazy to nieraz zbyt mało…
Co sandacz, jaki znów sandacz… A taka była miła pogawędka, ha, ha… Nie chce mi się pisać, bo zamrażarki zapełnią…
Co sandacz, jaki znów sandacz… A taka była miła pogawędka, ha, ha… Nie chce mi się pisać, bo zamrażarki zapełnią…
Ha, ha. Lowmy poki mozna i cieszmy, cieszmy sie tym ze my mozemy lowic, a sa tacy co juz tego robic nie moga.....2 dni Panowie 2 dni
Wrócę jeszcze do cykady lirogonowej… Jest to jedna z moich cykad, zbudowana celowo do łowienia z prądem, a więc chodziło głównie o pstrąga, chociaż z czasem okazało się, że zastosowanie rozszerzyło się… „Normalne” cykady mają zwykle kilka otworków do podczepienia agrafki (jeden otworek w obojętnie jakim typie tej przynęty, to moim skromnym zdaniem kompletne nieporozumienie w kwestii praktyki i logiki…). Jak wiadomo punkt zaczepienia, a więc wybór dziurki, ha, ha, decyduje o kącie położenia w czasie ruchu, a co za tym idzie – stwarza to możliwość nadania tej przynęcie pracy o zmiennej częstotliwości i szerokości… Mniejszy kąt – drobniejsza częstotliwość i węższa praca, no i odwrotnie… Z tym, że opór wody jest czynnikiem, który określa finalnie te parametry, a więc w tej samej cykadzie, jej zachowanie będzie zmienne, pomimo niezmienianego punktu zamocowania, bo zależy czy będziemy ją prowadzić z prądem, czy pod prąd… Ratunkiem jest szybkość prowadzenia… Jest ona technicznym zabiegiem zwiększającym, lub zmniejszającym parametry pracy tj. częstotliwość i szerokość… No i dlatego wymyśliłem „lirogon”… Aby nie zwiększać prędkości w celu osiągnięcia odpowiedniej jakości ruchu… Ma to czasem wielkie znaczenie przy połowie pstrąga, który ma nieraz ułamki sekundy na podjęcie decyzji o ataku i nie zawsze ma ochotę na uganianie się za bardzo szybko mknącą z prądem wody przynętę… Producenci i wyrafinowani praktycy w sferze np. wirówek na pewno w mig zrozumieli o co mi chodzi, bo podobne relacje i dylematy istnieją w różnicowaniu np. alg i cometów… Ale oni nie mają chociaż problemu ze spadami ryb, bo wirówka z kotwiczką montowaną w osi przynęty czyni ją bardziej chwytną od cykady… Musiałem także maksymalnie rozwiązać i ten problem… W cykadzie im kąt pochylenia cykady większy – spadów ryb więcej z powodów oczywistych… Dlatego w cykadach „pstrągowych” wolę montować jedną kotwiczkę, w odpowiednim punkcie i większą, niż nakazuje intuicyjny zmysł wzrokowej proporcji…
Zostaje wielkość, waga, kolory… Tej jednej z wielu, jakie mam specjalnie przeznaczone do łowienia w górskich rzekach… Ale to nie jest już mój problem, bo to jest bardzo błahy problem… Ha, ha…
Zostaje wielkość, waga, kolory… Tej jednej z wielu, jakie mam specjalnie przeznaczone do łowienia w górskich rzekach… Ale to nie jest już mój problem, bo to jest bardzo błahy problem… Ha, ha…
W suchych latach nie chciało mi się robić zwykłych woblerów głębiej schodzących, bo po co, jak na moich rzeczkach wody po kostki… W razie co, to sprawę zwykle załatwiały cykady, albo co inszego, ha, ha… No, ale w tym roku popadało i być może w następnym roku będzie podobnie – więc przezorny, zawsze zabezpieczony… Na wszelki wypadek trza było wydrukować sobie jeszcze nie wiem co, czy będą to deery, czy esdeery z czterema oczkami, czas jak zwykle, pokaże… Na pierwszy ogień – łamańce… Niech przepadną w otchłaniach, bo się patrzeć na nie nie mogę, ha, ha…
Kółka łącznikowe 3.5mm Rings Kamatsu, krętliki nr. 22 Mikado... Nieopatrzny ruch grozi śmiercią, lub kalectwem...
https://youtu.be/XFcjoj9Ze58
https://youtu.be/XFcjoj9Ze58
Jest kilka świętych reguł w tworzeniu woblerów głęboko nurkujących i bezwzględnie należy ich przestrzegać, jeśli chce się osiągnąć zamierzone efekty… Ten łamaniec nie będzie doskonały, bo ma braki w kształcie (wyłącznie w stosunku do pewnego teoretycznego założenia…), ale to tylko prototypy i z czasem odpowiednio go „rozciągnę”… Na razie kilkanaście sztuk do testów, aby na ich bazie zastanowić się, co zrobić, zmienić w następnej kolejności…