WARSZTAT SS
Tak, tak… Kleszczoza, bolenioza, klenioza, salmoza, czasem kobietoza, czasem alkoholoza, lub „inszejsza narkoza”, aż wreszcie jakaś psychoza i na samym końcu skleroza… No i gitara, bo rachunek w ostatecznym rozliczeniu powinien się zgadzać, a zawsze musi wyjść na zero, jak to ludzie kiedyś powiadali…
Tak tu pszczelarski albo moskitierowy na militariach pl
Zamówiłem sobie taki : https://www.militaria.pl/care_plus/moskitiera_care_plus_pop-up_p1003572.xml?gclid=EAIaIQobChMI8_HhgpuZ8gIVGoXVCh3xJAfiEAQYASABEgKnsfD_BwE
Bardzo podobny zresztą do tych, które kiedyś posiadałem, ale gdzieś je po drodze rozdałem, zgubiłem, albo wiatr ukradł i rzucił rzece... Tu chodzi o pomysł z dwiema szybkami i jest on skierowany w stronę producentów odzieży i galanterii wędkarskiej...
Bardzo podobny zresztą do tych, które kiedyś posiadałem, ale gdzieś je po drodze rozdałem, zgubiłem, albo wiatr ukradł i rzucił rzece... Tu chodzi o pomysł z dwiema szybkami i jest on skierowany w stronę producentów odzieży i galanterii wędkarskiej...
Kiedyś stosowałem do WO inne paletki... Z grubszej, a więc i solidniejszej blachy... Niestety, ale oferta rynku nie jest zadowalająca, brałem i biorę po prostu to, co było lub jest i kształtem, wielkością, oraz formą spełnia pewne wymogi... Jestem zmuszony do dodania jednego kółka łącznikowego, bo rozcinanie paletki nie zdaje egzaminu... Paletki, które zaklinują się między kamieniami czasem odpadają... Zlutować można jedynie paletki mosiężne, miedziane... Stalowe należałoby zgrzać, lub zespawać... Gra nie warta świeczki, bo elementy są bardzo małe... Trudno, niech będzie dodatkowe kółko, choć zakłóca mój styl... Piąte koło u wozu, ha, ha...
Jak zapewne zauważyliście, ha, ha, kombinowanie z przynętami jest moją pasją i chyba większą od łowienia ryb… Ryby są tylko podpisami wieńczącymi dzieło, ha, ha… Metodą prób i błędów szukam takich rozwiązań w przynętach, aby czynić je skuteczniejszymi. Dlatego skierowałem się w woblerach w stronę druku 3d, bo daje on wiele unikalnych możliwości w sferze eksperymentowania… Drewno, piana i żywica nie mogą konkurować z drukiem 3d, bo są w technologicznym tempie zbyt wolne i niestety, nigdy nie nadążą za moim indywidualnym rytmem zmian i poprawek, które jeszcze do tego na złość, natarczywie tego oczekują, bo każde jedno rozwiązanie natychmiast wymaga innego i dodatkowego uzupełnienia… Nie jest moją ambicją klepanie przynęt wg ogólnego szablonu w celu zdobycia pieniędzy i sławy, ha, ha… Robię to wszystko w celu zdobycia wewnętrznego zadowolenia, czyli osobistej satysfakcji…
Na foto pokażę, co chcę m. in. zbudować (albo odbudować w nowocześniejszej wersji…) w pierwszej serii odnowionych, ale wciąż starych pomysłów… Przerabiałem to kiedyś, ale bardzo nieporadnie, bo była to żmudna, czasochłonna papranina i jeszcze do tego, bezczelne szczupaki (których było w bród wszędzie…) bardzo często niweczyły trud, odpływając z już dogranym, prototypowym woblerem w nieznanym bliżej kierunku… To tak, jakby Stradivariemu, albo Amatim, zagorzały przeciwnik instrumentów smyczkowych rozwalił siekierą udany prototyp jakiejś wersji skrzypiec, ha, ha… Zasady słuszności kierunku dopilnowało wędkarstwo podlodowe… Tu nie chodzi głównie o zapach i światło, bo to dwa pikusie… Chodzi tu głównie o dźwięk… Mam te melodie w uszach, jak niemowlęcy śmiech mojego pierwszego synka i odróżniłbym je pośród wszystkich melodii tego świata, ha, ha… Dźwięk, który ponadprzeciętnie wabi sandacze… Inne melodie, w których rytmie zatańczą okonie… Usypiające czujność kołysanki dla pstrągów i sumów… Mocne werble, budzące z letargu szczupaki… Heavy-metal z kopem dla kleni… Itd., itd. Nie śmiejcie się… Kiedyś, gdy pisałem o nowej metodzie połówkowej i „mykach”, to przecież także z początku się śmiano, ha, ha… A przecież wszyscy wiemy od tysiącleci, że tak naprawdę śmieje się ten ostatni…
Aby zrealizować swój zamiar musiałem czekać na odpowiedni filament… No i pojawiło się wreszcie światełko w tunelu… “T-glase” firmy Taulman 3D. Na foto przedstawiam jak zamierzam to zrobić… Pierwsza komora od lewej to zbiornik zapachu z wąskim ujściem na zewnątrz… Druga komora to kanalik na świetlik, albo zabudowane diody z własnym źródłem zasilania… No i trzecia komora to kanał na odpowiednie grzechotki, albo… Ale o tym kiedyś w przyszłości napiszę, gdy cel zrealizuję… Warunkiem jest filament przezroczysty jak szkło, twardy i sprężysty, bo cały wobler musi działać jak pudło rezonansowe, maksymalnie intensyfikujące dźwięk „nadajnika”… Wymóg przezroczystości materiału ma związek jedynie z możliwością dodania etapu malowania woblerów od wewnętrznej strony i sterowania stopniem widoczności źródeł światła…
Na foto pokażę, co chcę m. in. zbudować (albo odbudować w nowocześniejszej wersji…) w pierwszej serii odnowionych, ale wciąż starych pomysłów… Przerabiałem to kiedyś, ale bardzo nieporadnie, bo była to żmudna, czasochłonna papranina i jeszcze do tego, bezczelne szczupaki (których było w bród wszędzie…) bardzo często niweczyły trud, odpływając z już dogranym, prototypowym woblerem w nieznanym bliżej kierunku… To tak, jakby Stradivariemu, albo Amatim, zagorzały przeciwnik instrumentów smyczkowych rozwalił siekierą udany prototyp jakiejś wersji skrzypiec, ha, ha… Zasady słuszności kierunku dopilnowało wędkarstwo podlodowe… Tu nie chodzi głównie o zapach i światło, bo to dwa pikusie… Chodzi tu głównie o dźwięk… Mam te melodie w uszach, jak niemowlęcy śmiech mojego pierwszego synka i odróżniłbym je pośród wszystkich melodii tego świata, ha, ha… Dźwięk, który ponadprzeciętnie wabi sandacze… Inne melodie, w których rytmie zatańczą okonie… Usypiające czujność kołysanki dla pstrągów i sumów… Mocne werble, budzące z letargu szczupaki… Heavy-metal z kopem dla kleni… Itd., itd. Nie śmiejcie się… Kiedyś, gdy pisałem o nowej metodzie połówkowej i „mykach”, to przecież także z początku się śmiano, ha, ha… A przecież wszyscy wiemy od tysiącleci, że tak naprawdę śmieje się ten ostatni…
Aby zrealizować swój zamiar musiałem czekać na odpowiedni filament… No i pojawiło się wreszcie światełko w tunelu… “T-glase” firmy Taulman 3D. Na foto przedstawiam jak zamierzam to zrobić… Pierwsza komora od lewej to zbiornik zapachu z wąskim ujściem na zewnątrz… Druga komora to kanalik na świetlik, albo zabudowane diody z własnym źródłem zasilania… No i trzecia komora to kanał na odpowiednie grzechotki, albo… Ale o tym kiedyś w przyszłości napiszę, gdy cel zrealizuję… Warunkiem jest filament przezroczysty jak szkło, twardy i sprężysty, bo cały wobler musi działać jak pudło rezonansowe, maksymalnie intensyfikujące dźwięk „nadajnika”… Wymóg przezroczystości materiału ma związek jedynie z możliwością dodania etapu malowania woblerów od wewnętrznej strony i sterowania stopniem widoczności źródeł światła…
Oj tak tak i cos "lotnego" ze swietliczkiem poslac w ciemnosc nocy. Pod paszcze sandacza tylko zeby nadgorliwy straznik nie pruł sie pod cela o zapalone swiatło....
„Stosowanie sztucznego światła do lokalizacji, bądż wabienia ryb…” to o wiele szersze i „jaśniej oświecone pojęcie”, niż wsadzanie w dupę woblerowi, leczącego hemoroidy, połyskującego intensywną barwą czopka… Odradzam ciskanie w nieprzeniknioną otchłań nocy czegokolwiek, a tym bardziej „świecidełek” o umownie sporej masie, a więc i tej tzw. „lotności”… Wędkujący z łódki, pogrążony w myślach i ciszy, samotny wędkarz nocny mógłby w ostatniej chwili przed śmiercią nabrać błędnego wrażenia, że trafiła go kometa, albo meteoryt, ha, ha…
Z ostatniej chwili na rzece Odrze znaleziono wedkarza z wbitym swiecacym woblerem SS. Policja nadala sprawie kryptonim "Jednorozec" poszukiwany jest wedkarz zamachowiec oraz producent broni. Znak towarowy sugeruje ze w sprawe mogo byc zamieszane obce wywiady. Starosta obiecal pomoc rodzinie oraz zorganizowanie Memorialu wedkarzowi , prezydent przyznal odznaczenie...
Chcialem jeszcze dopytac jakiej Pan farby podkladowej uzywa. Powloka na rattlinie i tak zaskoczyla mnie trwaloscia ale na olowiu cudow sie nie nalezy spodziewac. Kupie taki sam podklad jak Pan uzywa i podmaluje. I czy te uzebrowanie w rattlinie spełnia jakąś szczególną funkcję Z gory dzieki za odpowiedz.
Wpierw należy listki zmatowić mechanicznie... Używałem kiedyś do tego papieru ściernego (przed procesem wycinania...). Obecnie wycięte już listki wrzucam do betoniarki z potłuczonym szkłem. Pół godziny mieszania wystarczy. Następnie chemia, czyli odtłuszczenie i pokrycie podkładem wytrawiającym. Jeśli chodzi o przody cykad (szczególnie tych stosunkowo ciężkich) to stawałem na głowie (jak cykada wśród kamieni) i wszelakie wzmocnienia (albo amortyzatory z domieszką gumy, m.in. lateksu...), wielokrotne lakierowanie specjalnymi lakierami mało pomogły... Pomalować zbity łeb lakierem do paznokci i można dalej jechać...
Można by powiedzieć, że rynek cykad obserwuję od …zawsze, bo zacząłem łowić nimi w latach 70 – tych, a samodzielnie wykonuję od początku lat 80 – tych… Wątpię, aby coś umknęło mojej uwadze, albo było w stanie mnie zaskoczyć… Żal mi trochę, ha, ha, tych wędkarzy, którzy myślą, że już obgryżli do białej kości tą przynętę i utknęli w tym zaklętym, błędnym, ale zadowalającym próżność mniemaniu… Większość dostępnych na rynku cykad jest wynikiem powielania istniejących już wzorów… Posiadają wiele wad konstrukcyjnych, zupełnie dla mnie niezrozumiałych… Twórcy szukają w nich raczej piękna, rzadziej charakteru pracy i kroczącej za nią łowności… Temat znany, dotyczący wielu innych przynęt, rzucający światło na główne motywacje… Niestety, miłość od pierwszego wejrzenia zwykle tak samo się szybko kończy, jak się zaczęła – tak ponoć mówią statystyki, choć znam wyjątki, ha, ha… A jest tak, jak to zawsze powtarzam i uparcie przypominam : najpierw trzeba poznać rybę i jej środowisko, a dopiero póżniej tworzyć odpowiednie przynęty pod kątem jej zmiennych okresowo zwyczajów bytowych… Tu żonglerka kolorami, wielkością, kształtami, charakterem pracy itp. nie ma końca… A zwykle bywa tak (niestety…), że każdy gatunek jest inny i wymaga osobnego podejścia… Nawet w obrębie jednego gatunku w zależności m. in. od wielkości osobnika reakcje na te same przynęty przebiegają inaczej… A więc… do roboty koledzy, ciągle trzeba łowić, obserwować, zmieniać, poprawiać, czyli po prostu kombinować… Innego wyjścia nie ma, ha, ha… I nie będzie…
Jestem, czytam, jak coś. Mój Ty Vesimirze haha.
Ja tez codziennie zachodze....
Dzień dobry. Panie Sławku przeczytałem cały wątek uff... Naprawdę genialna rzecz ten pana warsztat ss.
Znalazłem coś co was wszystkich koledzy mocno zainteresuje.
https://youtu.be/n80XOrwLHi0
Macie tu farby które same zmieniają kolory w zależności od temperatury wody.
Pozdrawiam.
Znalazłem coś co was wszystkich koledzy mocno zainteresuje.
https://youtu.be/n80XOrwLHi0
Macie tu farby które same zmieniają kolory w zależności od temperatury wody.
Pozdrawiam.
Witam po dłuższej przerwie... Migałem się, migałem... No i wreszcie dopadły mnie... Chodzi nie o jakieś tam kleszcze, komary i inne reumatyzmy, ale o poważniejsze sprawy... Od covida na początku listopada się zaczęło, no i... trwa ta "nowa przygoda"... Dlatego przepraszam, że się nie odzywałem, ale jest to tak dla mnie niespodziewane zdarzenie, że otworzyłem gębę ze zdziwienia i słowa wydobyć nie mogłem, ha, ha - to tak, jakby wziął mi na Czerwonej Wodzie rekin, albo krokodyl... No cóż, trzeba się z tym pogodzić i podjąć walkę... Ha, ha...
Najwazniejsze, ze Pan wrócił ....
Przepraszam za falstart w ostatnim poście… Ale to nic, Manitou dał mi widocznie ósme życie, jak kotu… A więc do rzeczy, wytłumacz się cwaniacki Szuszkiewiczu… Czynię to z pokorą i szczerą ochotą : „najsamwpierw” w listopadzie ubiegłego roku Covid się zemścił (chyba za Wirussa), znienacka, podstępnie i skrycie zaatakował me chude ciałko… Gorączka okrutna przez tydzień dosuszała moje liche członki, jakby była w zmowie z kierownikiem krematorium… Ale dałem radę… Osiem kotów, które co noc tuliły się do mnie + kilka tabletek na grypę + system odpornościowy, przegoniły wspólnym wysiłkiem intruza… Ale zostawił na odchodnym zapalenie jądra, też niezbyt wesołą historię… Trzy tygodnie chodziłem w maseczce (ale nie, nie na twarzy oczywiście…)… Z maseczki utworzyłem „pomoc medyczną” w postaci „temblaka” podtrzymującego mosznę i z dodatkową rolą „zbierającej” obfitą wydzielinę sączącą się z cewki moczowej… Zawsze na pocieszenie był fakt, że to tylko jedno jądro, a nie oba, ha, ha… Ale to nic, pikuś normalny… Najgorsze dopiero było przede mną… W połowie stycznia, gdy już dochodziłem do siebie, zrobiłem badanie tomograficzne… Okazało się, że mam guza na płucach… Ożesz w mordę jeża… Jak tu teraz żyć, jak tu teraz robić przynęty, jeździć na ryby… Co z Synem, kotami, kto się Nimi zaopiekuje, gdy mnie zabraknie? Szok trwał bardzo krótko, bo już tak mam…
Podświadomie czułem, że dobrzy LUDZIE mnie nie opuszczą… I nie opuścili… W połowie maja, w Olsztynie wycięli skorupiaka… Okazało się, że nowotwór jest złośliwy i zostawił, jak dotknięta niechcąco dojrzała purchawka trochę komórek w wężle chłonnym… A więc chemia. Nie wiedziałem, co to jest (poza alkoholem, oczywiście, ha, ha…)… No to się dowiedziałem… Całe lato upłynęło pod jej znakiem… Cztery „sesje” po trzy dni, co trzy tygodnie… Już myślałem, że to nie rak mnie zabije, ale ta cała chemia… Gdy się wreszcie sesje skończyły, czas oczekiwania na końcowe wyniki i werdykt, czy leczenie przyniosło jakiś skutek trochę się dłużył, ha, ha… Dziękuję Ci Manitou i również serdecznie, z równą mocą dziękuję wszystkim, którzy mnie wspieraliście w tych trudnych dla mnie dniach mijającego roku… Dzięki temu poza kawałkiem płuca i włosami nic więcej nie zgubiłem… Nie zgubiłem przede wszystkim nadziei, woli przetrwania i wiary w ludzi… Jeszcze raz, dzięki!!!
Podświadomie czułem, że dobrzy LUDZIE mnie nie opuszczą… I nie opuścili… W połowie maja, w Olsztynie wycięli skorupiaka… Okazało się, że nowotwór jest złośliwy i zostawił, jak dotknięta niechcąco dojrzała purchawka trochę komórek w wężle chłonnym… A więc chemia. Nie wiedziałem, co to jest (poza alkoholem, oczywiście, ha, ha…)… No to się dowiedziałem… Całe lato upłynęło pod jej znakiem… Cztery „sesje” po trzy dni, co trzy tygodnie… Już myślałem, że to nie rak mnie zabije, ale ta cała chemia… Gdy się wreszcie sesje skończyły, czas oczekiwania na końcowe wyniki i werdykt, czy leczenie przyniosło jakiś skutek trochę się dłużył, ha, ha… Dziękuję Ci Manitou i również serdecznie, z równą mocą dziękuję wszystkim, którzy mnie wspieraliście w tych trudnych dla mnie dniach mijającego roku… Dzięki temu poza kawałkiem płuca i włosami nic więcej nie zgubiłem… Nie zgubiłem przede wszystkim nadziei, woli przetrwania i wiary w ludzi… Jeszcze raz, dzięki!!!