WARSZTAT SS
No to świetnie, mili jesteście... Rozumiem, że absencja wybaczona...
Z okazji Nowego Roku 2023 życzę wszystkim jak najwięcej zdrowia i zero zatrutych dni i rzek!!!
Z okazji Nowego Roku 2023 życzę wszystkim jak najwięcej zdrowia i zero zatrutych dni i rzek!!!
Jak Femix z popiołów. Strasznie się cieszę. Zdrówka...
Tak się zastanawiam, co dalej robić… Piórka przybladły, skrzydełka podcięte, lot chaotyczny siłą rzeczy się stał… Słońce jakby straciło blask, rzeka nie szumi kusząco jak niegdyś… Muszę jak najszybciej strzepać z siebie odgłosy konających ludzi, jak zimną rosę przed świtem ciepłego poranka… Tak, jak wielokrotnie to już w życiu robiłem… Wstać z kolan, oblizać rany, przeciągnąć się, aż kości zazgrzytają i wrócić z powrotem na starą i dobrą drogę, którą obrałem… Jak samochód, który wypadł z trasy, ale wstawiony na tor, poobijany, porysowany, ale ze sprawnym silnikiem, może mknąć nadal… Bo nie zwycięstwo liczy się najbardziej, gdyż ze śmiercią zawsze kiedyś przegramy… Liczy się morale i styl w jakim ku porażce zmierzamy…
Napiszę książkę… Bo co mam robić… Ha, ha…
Napiszę książkę… Bo co mam robić… Ha, ha…
,,Żyj aby żyć upadać wstawać i iść
Do puki starczy Ci sił żyj aby żyć
Do puki jeszcze sie tli rozdrapuj życie do krwi
A potem śmiej sie przez łzy żyj aby żyć"
,,Napiszę książkę… Bo co mam robić… Ha, ha…" ...
Do puki starczy Ci sił żyj aby żyć
Do puki jeszcze sie tli rozdrapuj życie do krwi
A potem śmiej sie przez łzy żyj aby żyć"
,,Napiszę książkę… Bo co mam robić… Ha, ha…" ...
Nigdy nie miałem dość tzw. wolnego czasu, aby się należycie skupić, przemyśleć w sposób wyrafinowany każdy następny krok… Wszystko robiłem tylko dostatecznie, tak, aby jak najmniejszym nakładem sił, innych środków, oraz czasu, osiągnąć zamierzony skutek… Bo tylko w łowieniu starałem się być perfekcyjny, jakbym przeczuwał, że ludzie są w stanie dużo wybaczyć, ale ryby najmniejszego błędu nigdy nie wybaczają… Może i tak jest, ha, ha… Teraz siła wyższa mnie zmienia, neuropatia obwodowa zaatakowała dłonie i stopy… Nie mam więc wyjścia… Nuda zabija człowieka najbardziej, muszę próbować pracować w sposób inny – po prostu muszę, bo bezczynność jest stanem, który wyobrażam sobie tylko w momencie, no nie wiem.., w ciągu ostatnich pięciu minut pobytu duszy na Ziemi przed ostatecznym odlotem w Kosmos?, ha, ha… Na razie Manitou mnie nie chce, a On wie co robi…
No dobrze… Pora na ułożenie sobie jakiegoś planu, jeśli chodzi o tą „książkę”… Moja koncepcja jest prosta, bo to mój styl… Nie należy robić rzeczy nie pasujących do autora, nie należy udawać i na siłę czynić prób przypodobania się iksom i igrekom… Codziennie widzę stare baby i starych chłopów, którzy grają w mediach role tzw. trendy i ośmieszają się na oczach świata i wszechświata, choć prawdopodobnie nie zdają sobie z tego faktu cienia sprawy… Zamierzam uczynić coś absolutnie nowego w dziejach literatury (uha, ha, ha…)… Po co mam się wysilać i kombinować, skoro mam „materiał” prawie gotowy… Naczytałem się zresztą już w swoim życiu różnych książek typowo wędkarskich i powiem krótko – jeden, oklepany styl i sporo, sporo nudy (są oczywiście wyjątki…)… To jakieś poradniki wędkarskie, w których roi się zwykle od subiektywnie odczuwanych przez autorów prawd, nakazów i zakazów… Przeplatane jest to wszystko opisami przyrody (a jakże!) i szeregami zerżniętych z literatury naukowej opisów z życia ryb, ich anatomii i zwyczajów przynależnych jakimś tam gatunkom itp. Zawsze brakowało mi odważnych i głębszych refleksji, wynikających z wieloletniej praktyki bólowej, popieranych próbami logicznego udowodnienia racji, czułem często czający się strach, jakby autorzy bali się nacierającej z tyłu orkiestry, która może pobić, wręcz zabić, ha, ha…
Spróbuję zredagować swój Warsztat… Jestem już spokojny, już nigdzie mi się nie spieszy, czas się zatrzymał… Już nie piszę na gorąco, bez chwil zastanowienia… Nie ma oparów rozpuszczalników, lakierów, farb i denaturatu… Nie ma już panicznego pośpiechu, aby zarobić pieniądze, utrzymać siebie, żonę i syna… Nie ma pragnienia, aby odwalić jak najszybciej robotę i zarobić pieniążki, bo tam PRZYRODA, RZEKA i RYBY czekają na mnie… To już koniec… Zostanie to wszystko jedynie romantycznym wspomnieniem… Nowy Warsztat przybierze formę mieszaną, jak Wiruss… Będzie wszystkiego po trochu, ale z zachowaną chronologią… Pamiętnik, reportaż, felieton, do tego wplotę krótkie opowiadania i jakieś wierszyki, które w chemicznej chmurze same się stworzyły… Tytuł ? Może : „ 14 lat z życia wędkarza…”… Jeszcze nie wiem, to w tej chwili jest nieważne.
Spróbuję zredagować swój Warsztat… Jestem już spokojny, już nigdzie mi się nie spieszy, czas się zatrzymał… Już nie piszę na gorąco, bez chwil zastanowienia… Nie ma oparów rozpuszczalników, lakierów, farb i denaturatu… Nie ma już panicznego pośpiechu, aby zarobić pieniądze, utrzymać siebie, żonę i syna… Nie ma pragnienia, aby odwalić jak najszybciej robotę i zarobić pieniążki, bo tam PRZYRODA, RZEKA i RYBY czekają na mnie… To już koniec… Zostanie to wszystko jedynie romantycznym wspomnieniem… Nowy Warsztat przybierze formę mieszaną, jak Wiruss… Będzie wszystkiego po trochu, ale z zachowaną chronologią… Pamiętnik, reportaż, felieton, do tego wplotę krótkie opowiadania i jakieś wierszyki, które w chemicznej chmurze same się stworzyły… Tytuł ? Może : „ 14 lat z życia wędkarza…”… Jeszcze nie wiem, to w tej chwili jest nieważne.
Większość wędkarzy jest głucha, jak zmurszałe pnie w Puszczy Białowieskiej… Możesz człowieku gadać, gadać, a oni i tak swoje zrobią… Tu Stradivarius posłuchu nie znajdzie… Za skromny i za cichy instrument… Co to za muzyka, jak dupką poruszać nie można i decybele łbem nie łomotają, ha, ha… Przemówię przy pomocy blaszanych beczek, pokryw garnków i dzwonu w sulikowskim kościele… Tym, co jest akurat pod ręką, po co używać wyszukanych instrumentów, skoro zadaniem jest dotrzeć do skóry, a nie do serc…
No, dobrze, trudno jest zupełnie poważnie rozmawiać samemu z sobą, ha, ha… Pierwsze skrzypce w wędkarstwie i tak należą do tych, którzy mają najwięcej pieniędzy i gęb zwolenników tez przez nich lansowanych, a więc cokolwiek byśmy tu nie twierdzili, czy stwierdzili – to i tak bardzo niewielka tego część ma szanse przebić się dalej… Dlatego być może książka, którą zamierzam stworzyć, i w której zamierzam uporządkować w sposób „umiarkowanie spokojny” pewne fakty i własne przemyślenia, doświadczenie itp., będzie przykładem nowego spojrzenia na nasze hobby i da pojęcie rozmiaru namiętności… A wszystko w atmosferze totalnej szczerości aż do bólu i bez cieni jakichkolwiek postaci w tle… Łowiłem zwykle sam… Swoje przynęty także sam tworzyłem, realizując własne pomysły… Kształtowałem sam siebie… I do końca będę sobą…
Sławku,
tak podejrzewałem, że pójdziesz w tym kierunku. Życzę powodzenia,.
Jakby co to wiesz :-)
Duuużo zdrówka życzę :-)
tak podejrzewałem, że pójdziesz w tym kierunku. Życzę powodzenia,.
Jakby co to wiesz :-)
Duuużo zdrówka życzę :-)
Chcialbym poczytac o rzekach, ludziach i rybach ktorych juz nie ma. W klimatach absurdow tamtych lat....
Banjo: |
Sławku, tak podejrzewałem, że pójdziesz w tym kierunku. Życzę powodzenia,. Jakby co to wiesz :-) Duuużo zdrówka życzę :-) |
Drogi Imienniku, dziękuję za życzenia zdrowia, bo na pewno się przyda, ha, ha… Tą „książkę” mam w zasadzie „na brudno” napisaną, jednak wymaga to wszystko sporo poprawek, aby końcowa forma nabrała rumieńców cywilizacji i dała się czytać bez podejrzeń, czy autor nie jest czasem w stanie nieważkości… Niestety, niekiedy tak było, że pisałem pod wpływem różnych impulsów, a między oparami chemii i oparami absurdów nie ma w zasadzie chyba wyraźnej granicy?, ha, ha… Trzeba pisać skromnie, bez prowokacyjnych zachowań, zgrywania cwaniaka i szukania guza w stylu julianowskim… Akurat GO znalazłem, ale nie na głowie, a jedynie na płucach, ha, ha… Z agresywnego samca alfa zamieniam się powoli w wykastrowanego dyplomatę… Pora wyluzować, już nic nie mam do stracenia… Niech to będzie mój ostatni sierpniowy wypad na pstrągi w kończącym się sezonie… Jest już wieczór i pora zasnąć niedługo na wieki… Strumień cichutko szepcze ostatnie słowa pożegnania… Pasikoniki zielone na zmianę wplatają swoją tysiącami lat niezmienną melodię w nuty zapisane na zaorywanych polach… Gdy zajdzie słońce, nie będę łowić w przepisowej godzinie, bo tchu już braknie i oczy nie te… Niebo ściemnieje i pojawią się na nim pierwsze zwiastuny nocy, przecinające ciemniejący granat świetliste smugi meteorytów… Manitou skieruje jednego z nich prosto we mnie, pierdyk i po ptokach… Jedynie wzburzone fale na powierzchni wody pobudzonych ryb uświadomią mi w ostatniej chwili, że do końca nie byłem sam, że warto dzielić się i kochać…
Może uda mi się zrealizować ten ostatni cel, jakim jest napisanie książki… A może nie… Natura to nie tylko zwierzątka i kwiatki… Starałem się, aby żyć naturalnie, tzn. myśleć, czuć i mówić w sposób naturalny, bez podlizywania się, przesadnych grzeczności, wymuszonych popisów, szedłem za głosami instynktów, które kreśliły granice dumy i męskiego honoru… Może żle na tym wyszedłem, a może nie… Nigdy niczego się nie dowiemy, jeśli nie spróbujemy… Zawsze kombinowałem, zawsze ryzykowałem, nawet ten post jest formą kombinacji psychotechnicznej i próbą elastyczności przekazu…
Jesteś Sławku wg mnie jednym z tych nielicznych, którzy w swojej książce dotykają tematów najtrudniejszych w wędkarskim rękodziele… Zdaje się, że to jedyny w świecie taki „traktat” o woblerach, wręcz od A do Z… Co prawda, przekaz jest bardzo ścisły, techniczny, ale to i bardzo dobrze, bo otwiera wiedzę, że wobler to nie tylko to, co widzimy na zewnątrz, a w zasadzie jego piękno kryje się głębiej, skryte pod warstwami farb i lakierów…
Ale się rozpisałem… Siedzę w tym swoim warsztacie dniami, tygodniami, miesiącami, latami zwykle sam i mam tendencję do gadulstwa… Normalka, ha, ha… Koty jedynie w Wigilię nieco gadały, znów swoje miauczą, prawdopodobnie narzekają na zimny i mokry śnieg, bo przyszła odwilż…
Chory na Lorbaski: |
Chcialbym poczytac o rzekach, ludziach i rybach ktorych juz nie ma. W klimatach absurdow tamtych lat.... |
Będzie WSZYSTKIEGO po trochu... Najtrudniej zacząć, póżniej poleci...
Sławku,
zacznę od końca Twojej wypowiedzi.
Dziękuję, za dobre słowo o książce :-).
Jednak, pierwsza część mnie zasmuca. Jest mniej optymistyczna od tych, do których nas przyzwyczaiłeś.
Wierzę, że książkę napiszesz i będzie o wiele lepsza niż moje wypociny .
Trzymam mocno kciuki za Ciebie oraz za Twoje zdrowie.
zacznę od końca Twojej wypowiedzi.
Dziękuję, za dobre słowo o książce :-).
Jednak, pierwsza część mnie zasmuca. Jest mniej optymistyczna od tych, do których nas przyzwyczaiłeś.
Wierzę, że książkę napiszesz i będzie o wiele lepsza niż moje wypociny .
Trzymam mocno kciuki za Ciebie oraz za Twoje zdrowie.
Sławku, ze mną to teraz jest tak, że muszę przyzwyczaić się do nowych okoliczności, ale jeszcze się bronię i nie chcę, a więc tworzą się okresowe zwątpienia… Walczę z tym, ale jednak ostro nieraz po mordzie obrywam silne ciosy – a w związku z tym, że zachowania naturalne traktuję priorytetowo, więc informuję w miarę na bieżąco grono kibiców warsztatu, aby wiedzieli, co jest grane… Wypić nie można, zapalić nie można, zaru… nie można, na ryby nie da rady, rękodzieło odpada… I co ja mam robić do jasnej cholery… Siedzieć z babciami i dziadkami na ławeczce i pierdzielić farmazony o urokach jesieni życia? No nie, muszę coś wymyślić i swój potencjał kreatywności odsunąć od wędkarstwa i postawić go w innym miejscu, bo sama wizja ławeczki tworzy mi chyba komórki i przerzuty nowotworowe…
Spróbuję pisać, ale znam swoje ego i trudno będzie mi się przestawić na styl "ogólnie zalecany"... Mam tylko kilka dni, aby wymyślić coś absolutnie oryginalnego, nie być kalką i z nową formą zaskoczyć czymś zupełnie odosobnionym i dającym się porównywać...
Spróbuję pisać, ale znam swoje ego i trudno będzie mi się przestawić na styl "ogólnie zalecany"... Mam tylko kilka dni, aby wymyślić coś absolutnie oryginalnego, nie być kalką i z nową formą zaskoczyć czymś zupełnie odosobnionym i dającym się porównywać...
Cykadass: |
Sławku, ze mną to teraz jest tak, że muszę przyzwyczaić się do nowych okoliczności, ale jeszcze się bronię i nie chcę, a więc tworzą się okresowe zwątpienia… Walczę z tym, ale jednak ostro nieraz po mordzie obrywam silne ciosy – a w związku z tym, że zachowania naturalne traktuję priorytetowo, więc informuję w miarę na bieżąco grono kibiców warsztatu, aby wiedzieli, co jest grane… Wypić nie można, zapalić nie można, zaru… nie można, na ryby nie da rady, rękodzieło odpada… I co ja mam robić do jasnej cholery… Siedzieć z babciami i dziadkami na ławeczce i pierdzielić farmazony o urokach jesieni życia? No nie, muszę coś wymyślić i swój potencjał kreatywności odsunąć od wędkarstwa i postawić go w innym miejscu, bo sama wizja ławeczki tworzy mi chyba komórki i przerzuty nowotworowe… Spróbuję pisać, ale znam swoje ego i trudno będzie mi się przestawić na styl "ogólnie zalecany"... Mam tylko kilka dni, aby wymyślić coś absolutnie oryginalnego, nie być kalką i z nową formą zaskoczyć czymś zupełnie odosobnionym i dającym się porównywać... |
Sławku, cieszą mnie słowa z pierwszego zdania Twojej ostatniej wypowiedzi :-)
Wiem, że trudno jest, ale nie poddawaj się.
Pozdrawiam serdecznie
Myślę, że dam radę, czyli na południowym zachodzie bez zmian… Przybyło obowiązków. Ćwiczenia fizyczne, zmiana diety, przyzwyczajenie się do regularnego brania lekarstw itp., itd. Absolutna zmiana stylu życia… To nie dołuje, ale wnerwia, ha, ha, stąd złudzenie pierwszej możliwości… Powoli się przyzwyczajam i zamieniam wodery na cieplutkie kapcie… No cóż…Widocznie swoje kilometry wychodziłem, „Pora na Telesfora”, ha, ha…
Idą mrozy, może co nieco zamarznie i kiwoki pójdą w ruch… Cóż byłby to za warsztat, jeśli nie pokazałbym i nie udostępnił co jakiś pewien czas swojego „patentu”, albo pomysłu… Marką tego warsztatu jest pokazywanie własnego dorobku, własnych przemyśleń, a nie komentowanie kreatywności innych rękodzielników… Lada dzień pokażę Wam mój kiwok (ha, ha, proszę obejść się bez skojarzeń...)... Kiwok w stanie spoczynku, ha, ha...
Idą mrozy, może co nieco zamarznie i kiwoki pójdą w ruch… Cóż byłby to za warsztat, jeśli nie pokazałbym i nie udostępnił co jakiś pewien czas swojego „patentu”, albo pomysłu… Marką tego warsztatu jest pokazywanie własnego dorobku, własnych przemyśleń, a nie komentowanie kreatywności innych rękodzielników… Lada dzień pokażę Wam mój kiwok (ha, ha, proszę obejść się bez skojarzeń...)... Kiwok w stanie spoczynku, ha, ha...
Kiwoki, które tu pokażę to wspaniała przeszłość, sentymentalny odruch wspominania zim, gdy lodu prawie nigdy nie było za mało, jak w zamrażarce amatorki drinków… Bawiłem się wtedy w różnorakie sposoby łowienia, a wędkarstwo podlodowe było jakby darem niebios dla nas, wędkarzy strefy umiarkowanej… Nie pozwalało nam zawiesić aktywności, uśpić czujności naszych łowieckich instynktów… Po listopadowych szczupakach i sandaczach łapaliśmy za pierzchnie i w wykutych otworach szukaliśmy widoku wielkich pysków okoni, płoci, leszczy… Potem natlenieni ożywczym powietrzem, zahartowani zimnym, górskim wiatrem lecieliśmy na skrzydłach marzeń dalej i dalej, wpierw nad marcowe rzeczki szukać pstrągów, a gdy duże wody schowały się w morzu, mogliśmy już w nadmiarze obfitości gatunków ryb gotowych do współpracy wybierać „w czym chata bogata i rada…”…
Na swój prywatny użytek nazywałem te kiwoki „teleskopowymi”, bo jakby odzwierciedlały zasadę… Nikt nigdy nie miał wstępu do pewnej puli moich „wynalazków”, zachowywałem się (i zachowuję…) po prostu, jak rasowy pstrągarz… „Co mogę, to mogę, a czego nie mogę, to nie, i już…”, ha, ha… Niech każdy ma szansę, bo dochodzenie do pewnej wiedzy jest o wiele lepsze, niż bezmyślne i łatwe korzystanie z wiedzy i praktyki innych…
Na zdj. poniżej przykładowy egzemplarz prawie ekstremalnej wielkości, aby zobaczyć wyrażniej o co chodzi…
Na zdj. poniżej przykładowy egzemplarz prawie ekstremalnej wielkości, aby zobaczyć wyrażniej o co chodzi…