WARSZTAT SS
Dopracowane te kiwoczki. Szkoda że na Dolnym Śląsku pokrywa lodowa nawet "na nartach licha". Trzeba byłoby się wyprowadzić do Skandynawii lub do tych na wschód, a jak wiadomo z stamtąd nie wszyscy wracają.
PS coś dużo tych gałązek swierkowych na zdjeciu, czyżby przebranzowienie i stroiki świąteczne? Pozdrawiam z całych sił.
PS coś dużo tych gałązek swierkowych na zdjeciu, czyżby przebranzowienie i stroiki świąteczne? Pozdrawiam z całych sił.
Zwykle wszystko u mnie było (i jest, ha, ha…) robione szybko, z pozoru niedbale… Bo nie lubię tracić czasu na pierdoły… Każda rzecz zrobiona przeze mnie musi działać w warunkach, które jestem w stanie przewidzieć, bo wieloletnia praktyka zbudowała pewność, nie intuicję… Gdybym bawił się w estetyczne detale, to traciłbym czas na praktykę i w sumie odejmował sobie walory wiedzy… Wolałem zawsze trampki, stare spodnie i takąż kurtałkę od szpanu w najnowocześniejszych ciuchach, bo bez zastanowienia mogłem wchodzić w gąszcze jeżyn, powalonych świerków wzdłuż rzek i czołgać się w podchodach… Taka jest moja dewiza – jak najtaniej, najszybciej i najprościej do celu… Co wymaga dokładności i więcej uwagi, to wymaga… A co nie, to nie, ha, ha…
A więc wracamy do kiwoczków… Zima, jak zwykle w ostatnich latach istnieje tylko w kalendarzu, a więc zostanie prawdopodobnie z osiem miesięcy na wytworzenie zapasów tych mini drgających szczytówek… Tu w zasadzie można byłoby stworzyć jakiś mały biznesik, a kiedy widzę badziewiaste kiwoki ze szczeciny padniętych dzików za kwotę np. 5 PLN, to i zwierzęcia mi szkoda, bo jego zwłoki razem z sierścią zostały zbezczeszczone, ale i szkoda mi przykurczonych kieszeni zmarzniętych podlodowców, bo takich rzeczy honor nie powinien brać nawet za darmo… Może to i kiedyś musiało działać, bo wybór dostępnej materii był nader skromny, a i ryb nieskłutych było multum (stąd niekonieczność stosowania wyszukanych technik i metod), ale obecnie mamy takie zasoby odpowiednich sztucznych tworzyw, nadających się do tego celu, że po prostu głowa boli… Od światłowodów po np. PET, ale powstają ciągle nowe… Dochodzą jeszcze cieniutkie paski z blaszek metali w tajemniczych stopach… W te kiwoki powstające w kosmicznej próżni, to wierzę w sposób oględnie umiarkowany i raczej skłaniam się ku wnioskowi, że ich związek z Kosmosem istnieje jedynie poprzez astronomiczne ceny powodujące tą właśnie słynną próżnię w kieszeni naiwniaków...
Ogólnie można powiedzieć, że na kiwoki nadają się materiały o przynajmniej dwóch cechach : Grupa pierwsza – miękkie, wiotkie i bardzo elastyczne (np. klisze filmowe…). Grupa druga : twarde, sztywne i sprężyste (np. tworzywo PET stosowane m.in. do produkcji butelek…)… Reszta to w zasadzie materiały przejściowe, mające związki pośrednie z tymi dwoma grupami, jednak mające czasem swoje miejsce w zastosowaniach… Zwykle sedno działania dobrze używanego kiwoka to relacja pomiędzy długością pracującego ramienia, a wagą przynęty… Ale to oczywiście nie wszystko, bo sprawa nie jest wcale taka prosta, jak z pozoru może się wydawać… Wędkarstwo jest sztuką, w której wyobrażnia łowiącego musi dominować… Nigdy nie możemy poddać się i uznać, że ryby po prostu nie żerują, albo ich nie ma… Nigdy! Takie podejście świadczy o zupełnej amatorszczyźnie i braku jakiegokolwiek talentu, ha, ha… Wędkarz musi być uparty… Wędkarz musi być cierpliwy i walczyć do końca… ha, ha… Im bardziej zna zwyczaje i „kaprysy” ryb – tym jego męki holowniczej bezczynności krótsze… C. d. n.
Ogólnie można powiedzieć, że na kiwoki nadają się materiały o przynajmniej dwóch cechach : Grupa pierwsza – miękkie, wiotkie i bardzo elastyczne (np. klisze filmowe…). Grupa druga : twarde, sztywne i sprężyste (np. tworzywo PET stosowane m.in. do produkcji butelek…)… Reszta to w zasadzie materiały przejściowe, mające związki pośrednie z tymi dwoma grupami, jednak mające czasem swoje miejsce w zastosowaniach… Zwykle sedno działania dobrze używanego kiwoka to relacja pomiędzy długością pracującego ramienia, a wagą przynęty… Ale to oczywiście nie wszystko, bo sprawa nie jest wcale taka prosta, jak z pozoru może się wydawać… Wędkarstwo jest sztuką, w której wyobrażnia łowiącego musi dominować… Nigdy nie możemy poddać się i uznać, że ryby po prostu nie żerują, albo ich nie ma… Nigdy! Takie podejście świadczy o zupełnej amatorszczyźnie i braku jakiegokolwiek talentu, ha, ha… Wędkarz musi być uparty… Wędkarz musi być cierpliwy i walczyć do końca… ha, ha… Im bardziej zna zwyczaje i „kaprysy” ryb – tym jego męki holowniczej bezczynności krótsze… C. d. n.
Kiedyś napisałem, że miałem to niesamowite szczęście, bo urodziłem się, mieszkam w podgórskim rejonie, a więc ciągle łowiłem i łowię w przezroczystych górskich rzeczkach i zbiornikach… Od samego więc początku wędkarskiej przygody mam możliwość obserwacji ryb bezpośrednio w naturalnym środowisku… Zanim stworzono okulary polaryzacyjne i zanim powstały miliony podwodnych filmików, my wędkarze z gór już to wcześniej widzieliśmy… Bardzo często próbowałem złowić ryby wstępnie „namierzone”, czyli wypatrzone na żywo, albo dzień, lub kilka dni wcześniej… Od samych początków mojego łowienia najbardziej mnie „wnerwiały” te wszystkie wyjścia, pogonie, obwąchiwania, bardzo delikatne potrącania itd., itp. różnorakich przynęt bez najmniejszego sygnału przekazanego wędzisku, lub lince, a więc gdyby woda byłaby pozbawiona czystości – nigdy bym o tym fakcie nie wiedział i błędnie wnioskował, że ryby są w absolutnym letargu… W ten sposób rodziło się moje obsesyjne kombinowanie, ale zarazem miłość i szacunek do przeciwnika. Nie jesteście moje rybki takie głupiutkie, jak mówi „mój dziadek, wujek, tata, sąsiad i starszy kolega jego brata” i wcale tak nie jest, jak powtarzają miliony wędkarskich istnień, że „ryba jak ma wziąć, to weżmie…”, albo że „będzie żerować dopiero wtedy, gdy poczuje głód…”… Nie, nie, nie… Istnieje bardzo dużo czynników, które w ostatniej chwili wstrzymują ryby przed ostatecznym i pewnym pobraniem przynęty, a więc już w dzieciństwie zrozumiałem, że muszę poznać mechanizm tego hamulca…
Dziecko rzuca na powierzchnię wody kilkanaście jętek, które spływają razem z tą „najważniejszą”, uzbrojoną w haczyk… Pstrągi, klenie i płocie zbierają po kolei wszystkie, ale ta najważniejsza jest pominięta, czasem jedynie trącona zamkniętym pyskiem…
Dziecko wrzuca najpierw do wykutej dziury w przezroczystym jak szyba lodzie garstkę robaków i trzęsącymi się z emocji rączkami posyła za nimi swojego, uzbrojonego w haczyk lidera… I widzi arenę jak na dłoni, jak w akwarium… Wszystkie, wolne od haczyka robaczki szybko znikają w pyszczkach płoci i okoni, a osamotniony lider czuje się chyba tak, jak niezwykłej wielkości i urody brylant za szybą pancerną z najnowocześniejszym systemem alarmowym – wszyscy się z podziwem gapią, ale nikt nie proponuje kupna… Kręcą się wokół niego grube ryby, patrzą, ale żadna nie ma odwagi go połknąć…
A więc… Co zrobić, aby zniwelować niechęć… Co zrobić, aby wywołać pragnienie… Bo „być, albo nie być” w porównaniu z tymi zagadnieniami to pikuś, nie pytanie… C. d. n.
Dziecko rzuca na powierzchnię wody kilkanaście jętek, które spływają razem z tą „najważniejszą”, uzbrojoną w haczyk… Pstrągi, klenie i płocie zbierają po kolei wszystkie, ale ta najważniejsza jest pominięta, czasem jedynie trącona zamkniętym pyskiem…
Dziecko wrzuca najpierw do wykutej dziury w przezroczystym jak szyba lodzie garstkę robaków i trzęsącymi się z emocji rączkami posyła za nimi swojego, uzbrojonego w haczyk lidera… I widzi arenę jak na dłoni, jak w akwarium… Wszystkie, wolne od haczyka robaczki szybko znikają w pyszczkach płoci i okoni, a osamotniony lider czuje się chyba tak, jak niezwykłej wielkości i urody brylant za szybą pancerną z najnowocześniejszym systemem alarmowym – wszyscy się z podziwem gapią, ale nikt nie proponuje kupna… Kręcą się wokół niego grube ryby, patrzą, ale żadna nie ma odwagi go połknąć…
A więc… Co zrobić, aby zniwelować niechęć… Co zrobić, aby wywołać pragnienie… Bo „być, albo nie być” w porównaniu z tymi zagadnieniami to pikuś, nie pytanie… C. d. n.
Kiwok musi być perwersyjnie zgranym z całością elementem każdej wędki… Celowo napisałem „wędki”, bo nie chodzi tu o wędzisko, ale o całość zestawu, biorącego udział w przechytrzeniu ryby… To nie jakiś wiecheć dyndający na czubku wędziska, ale bardzo istotna i czuła struna, subtelnie nadająca ton i rytm całej melodii… Trzeba sobie uzmysłowić, że prawidłowo skonstruowana wędka podlodowa jest najdoskonalszym amatorskim narzędziem połowu. Nie ma takiej drugiej metody wędkowania , w której wędkujący osiąga tak bliski, bezpośredni i czuły kontakt z przynętą, oraz rybą… Jestem chyba pierwszym wędkarzem, który to napisał, ale przede wszystkim podkreślił, będąc zupełnie szczerze przekonanym słuszności tego poglądu… Odpowiednio zgrane elementy podlodowej układanki, zawarte i zwarte w całości wędki czynią zeń najbardziej wyrafinowany zestaw, z którym nie można niczego innego nawet ośmielić się porównywać… Jeśli każdy element zestawu jest kompatybilny i odpowiednio podporządkowany reszcie – cały mechanizm pracuje lepiej od najlepszego szwajcarskiego zegarka… Sygnał brania najkrótszą trasą, błyskawicznie zostaje przekazany w stronę zmysłów łowiącego… Kiwok pełni jakby rolę anteny wychwytującej niejednokrotnie bardzo ciche impulsy. Wystarczy dodać bystre oko, pewną dawkę regulowanego (bo nie nerwowego…) refleksu i mamy natychmiastową okazję rozgrzewania zziębniętego niejednokrotnie sporym mrozem ciała… Bo hol sporej ryby na delikatnym zestawie, finezyjnym mikro wędziskiem, do tego z głębokości np. kilkunastu metrów to stan, w którym wszystkie zmysły się gotują, każda komórka naszego ciała rozgrzewa się do czerwoności, a atawistyczny gen łowiectwa ryczy, jak żubr w prastarej puszczy… Ha, ha… C. d. n.
Na razie kończę temat „kiwoka” i łowienia podlodowego… C. d. n. nie będzie… Odechciało mi się pisać… Na razie… Bo poczułem się, jak „kiwok”, czyli czlowiek „kiwany”… Co najmniej trzy osoby wiedzą o co chodzi… Ha, ha…
Tak sobie czytam, wychodzi ze byłem na tym forum bardzo aktywny w wieku 14-16 lat a pierwszego woblera zrobiłem na 11 wiosen. Po latach śmieje się do ekranu co to się pisało w tym wieku. Do dziś robię robię woblery, głównie pod bolenie. Mam tez oczywiście foremki na cykady, dawny prezent, jak i pare kawałków topoli sklejonych w samym warsztacie SS. Kawał czasu i doświadczeń Panie Sławku, za co bardzo dziękuje. Nieco uciekłem z internetu, ale bardzo lubię tu zaglądać, jakby nie było to forum i Pana osoba dużo mnie nauczyły, a godziny przegadane przez telefon z 15 latkiem musiały być męczące haha. Zdrówka życzę, i wciąż frajdy z tworzenia, ja sobie poobserwuje!
Tak sobie czytam, wychodzi ze byłem na tym forum bardzo aktywny w wieku 14-16 lat a pierwszego woblera zrobiłem na 11 wiosen. Po latach śmieje się do ekranu co to się pisało w tym wieku. Do dziś robię robię woblery, głównie pod bolenie. Mam tez oczywiście foremki na cykady, dawny prezent, jak i pare kawałków topoli sklejonych w samym warsztacie SS. Kawał czasu i doświadczeń Panie Sławku, za co bardzo dziękuje. Nieco uciekłem z internetu, ale bardzo lubię tu zaglądać, jakby nie było to forum i Pana osoba dużo mnie nauczyły, a godziny przegadane przez telefon z 15 latkiem musiały być męczące haha. Zdrówka życzę, i wciąż frajdy z tworzenia, ja sobie poobserwuje!
Tak sobie czytam, wychodzi ze byłem na tym forum bardzo aktywny w wieku 14-16 lat a pierwszego woblera zrobiłem na 11 wiosen. Po latach śmieje się do ekranu co to się pisało w tym wieku. Do dziś robię robię woblery, głównie pod bolenie. Mam tez oczywiście foremki na cykady, dawny prezent, jak i pare kawałków topoli sklejonych w samym warsztacie SS. Kawał czasu i doświadczeń Panie Sławku, za co bardzo dziękuje. Nieco uciekłem z internetu, ale bardzo lubię tu zaglądać, jakby nie było to forum i Pana osoba dużo mnie nauczyły, a godziny przegadane przez telefon z 15 latkiem musiały być męczące haha. Zdrówka życzę, i wciąż frajdy z tworzenia, ja sobie poobserwuje!
Gdyby nie Pan Sławek już pewnie bym nie spiningowal. A tak zrobiłem swoje przynęty i łowiąc ryby na nie odzyskałem swoje hobby...
wobler130: |
Tak sobie czytam, wychodzi ze byłem na tym forum bardzo aktywny w wieku 14-16 lat a pierwszego woblera zrobiłem na 11 wiosen. Po latach śmieje się do ekranu co to się pisało w tym wieku. Do dziś robię robię woblery, głównie pod bolenie. Mam tez oczywiście foremki na cykady, dawny prezent, jak i pare kawałków topoli sklejonych w samym warsztacie SS. Kawał czasu i doświadczeń Panie Sławku, za co bardzo dziękuje. Nieco uciekłem z internetu, ale bardzo lubię tu zaglądać, jakby nie było to forum i Pana osoba dużo mnie nauczyły, a godziny przegadane przez telefon z 15 latkiem musiały być męczące haha. Zdrówka życzę, i wciąż frajdy z tworzenia, ja sobie poobserwuje! |
Ha, ha, lata lecą, niestety... Dzięki za ciągłą pamięć... Często o wiele bardziej męczące były ( i nieraz są...) dla mnie rozmowy z pełni dorosłymi ludżmi, ha, ha... Mało słuchają, bo swoje wiedzą... Przynajmniej tak im się wydaje...
Chory na Lorbaski: |
Gdyby nie Pan Sławek już pewnie bym nie spiningowal. A tak zrobiłem swoje przynęty i łowiąc ryby na nie odzyskałem swoje hobby... |
Nic tak mnie nie cieszy, jak świadomość, że jednak dotarłem do wyobrażni wielu młodych ludzi... Po to jest ten Warsztat... Aby pokazać pasję... Prawdziwą. Bez popisywania się, bez "mów wzniosłych, elokwentnych...", pisany na żywo, w ferworze czynu... Cieszę się, że w czymś pomogłem...
No to więc przedstawię swój plan… Na moją „głęboką prośbę” Remik i Darek wywalili mnie do kąta, czyli utworzyli „kącik emeryta”, tzw. „Blog Sławomir”, ha, ha..., gdzie będę mógł się do woli produkować, a więc wypisywać najprzeróżniejsze zdania, dotyczące naszego hobby… Aaa, że lubię rzeczy oryginalne, prawdopodobnie (?) nie będzie to ble, ble, lecz w zamiarze musi i powinno powstać COŚ na wskroś nowego i wykraczającego poza ramy tzw. konwenansów… Chcę, aby to była wspólna opowieść – Wasza i moja … Rozumiecie? Pragnę, abyście byli recenzentami, strażnikami logiki, polszczyzny, historii itd., a więc tego, co tworzy odpowiednio dobrej jakości harmonię przekazu… Nie mam zamiaru pisać książki w schematach znanych od lat – musi to być absolutne novum, mieszanina czysto technicznych zagadnień, sposobów łowienia, opowiastek, relacji itp. Proszę Was, abyście zgłaszali wszelkie wątpliwości, niejasności, wnioski i pytania do „starego” Warsztatu SS, gdzie powstanie być może „forum dyskusyjne”… Po zapoznaniu się z nimi, albo zmienię treść, albo i nie… Zależy to od siły argumentów, które miałyby mnie przekonać do podjęcia uwstecznionego działania… Brak komentarzy będę traktować, jako zaaprobowanie stylu pisania, charakteru akcji, oraz uznanie treści merytorycznej za zgodną z Waszym przeświadczeniem, no i doświadczeniem rzeczywistym… Wolałbym jednak, aby były jakieś wątpliwości, bo czasem lubię się posprzeczać, ha, ha…
P. s. Na razie walczę z doprowadzeniem do Warsztatu „normalnego” (czyli darmowego, ha, ha…) internetu, bo dawki tego, co mam w telefonie na pewno okazałyby się zbyt skromne… Bo to będzie epopeja, no powiedzmy, że dość obszerna opowiastka… Ha, ha…
P. s. Na razie walczę z doprowadzeniem do Warsztatu „normalnego” (czyli darmowego, ha, ha…) internetu, bo dawki tego, co mam w telefonie na pewno okazałyby się zbyt skromne… Bo to będzie epopeja, no powiedzmy, że dość obszerna opowiastka… Ha, ha…
No i proszę, jeszcze nic nie napisałem, a już mamy pierwszą recenzję... Tak trzymać, ha, ha...
W taki sposób, być może z pogranicza bufonady i królestwa Juliana zamierzam utworzyć wstęp do mojej opowieści o wędkarstwie... Proszę o opinie...
„Każdy, kto chce lub chciał napisać książkę, prawdopodobnie stawał przed odwiecznym dylematem – jak rozpocząć pisanie… Od czego zacząć i w jaki sposób już na samym początku wzbudzić zainteresowanie… Krążą wokół przeciwstawne, ale wszędobylskie opinie, że z jednej strony start jest najważniejszy, ale zaraz pojawia się inna opinia, ze nie jest ważne jak się zaczyna, ale jak się kończy… Przezornie uważam, że we wszystkich spornych kwestiach, prawda tkwi zwykle pośrodku, a więc nie przejmując się zbytnio początkiem, ani tym bardziej końcem, który jeszcze nawet nie majaczy w odległej mgle – postaram się rozbudzić Wasze zainteresowanie wnętrzem mojej opowieści i tam szukajcie najsmaczniejszych kąsków, bo może być ona podobna do kuli zanętowej dla ryb – z wierzchu niepozorna, ale uwalniając powoli kuszące aromaty, wraz z resztą składników, będzie Was stopniowo zniewalać, tłumić ostrożność, wyzwalać uczucie głodu, aż wreszcie będzie za póżno na odwrót - połkniecie haczyk z przynętą, gorączkowo przewracając powoli zapisane przeze mnie strony…
W mojej opowieści o wędkarstwie będzie wszystkiego po trochu – będą artykuły o technice i metodach łowienia, o przynętach ( a więc m. in. o najszybszych sposobach zrobienia skutecznych sztucznych przynęt, o celowości pozyskania wielu przynęt naturalnych i praktycznego ich wykorzystania itp. ), o najważniejszych cechach przynęt, mających wpływ na ich łowność, o.., o… itd., itp. Znajdzie się także miejsce na kilka opowiastek o nas, wędkarzach… Wygospodaruję miejsce na moje refleksje, opinie itp. czyli postaram się, aby było „dla każdego coś miłego…”…
Zapraszam do lektury. Wręcz nalegam. To doświadczenia 60 lat łowienia ryb w jednej pigułce. Średnio po 200 dni rocznie… To pisze fanatyk, a nie normalny człowiek.”
„Każdy, kto chce lub chciał napisać książkę, prawdopodobnie stawał przed odwiecznym dylematem – jak rozpocząć pisanie… Od czego zacząć i w jaki sposób już na samym początku wzbudzić zainteresowanie… Krążą wokół przeciwstawne, ale wszędobylskie opinie, że z jednej strony start jest najważniejszy, ale zaraz pojawia się inna opinia, ze nie jest ważne jak się zaczyna, ale jak się kończy… Przezornie uważam, że we wszystkich spornych kwestiach, prawda tkwi zwykle pośrodku, a więc nie przejmując się zbytnio początkiem, ani tym bardziej końcem, który jeszcze nawet nie majaczy w odległej mgle – postaram się rozbudzić Wasze zainteresowanie wnętrzem mojej opowieści i tam szukajcie najsmaczniejszych kąsków, bo może być ona podobna do kuli zanętowej dla ryb – z wierzchu niepozorna, ale uwalniając powoli kuszące aromaty, wraz z resztą składników, będzie Was stopniowo zniewalać, tłumić ostrożność, wyzwalać uczucie głodu, aż wreszcie będzie za póżno na odwrót - połkniecie haczyk z przynętą, gorączkowo przewracając powoli zapisane przeze mnie strony…
W mojej opowieści o wędkarstwie będzie wszystkiego po trochu – będą artykuły o technice i metodach łowienia, o przynętach ( a więc m. in. o najszybszych sposobach zrobienia skutecznych sztucznych przynęt, o celowości pozyskania wielu przynęt naturalnych i praktycznego ich wykorzystania itp. ), o najważniejszych cechach przynęt, mających wpływ na ich łowność, o.., o… itd., itp. Znajdzie się także miejsce na kilka opowiastek o nas, wędkarzach… Wygospodaruję miejsce na moje refleksje, opinie itp. czyli postaram się, aby było „dla każdego coś miłego…”…
Zapraszam do lektury. Wręcz nalegam. To doświadczenia 60 lat łowienia ryb w jednej pigułce. Średnio po 200 dni rocznie… To pisze fanatyk, a nie normalny człowiek.”
W taki sposób zamierzam rozpoczynać każdy artykuł dotyczący technicznych zagadnień łowienia... Ha, ha, chyba dość oryginalnie, ale o to mi chodzi... Póżniej już będą konkrety...
„Łowienie ryb na cykady.
Pewnego pięknego dnia początku kwietniowej wiosny 1975 roku, Ojciec kupił dwie butelki żytniej „z kłoskiem” za dwa dolary i sześć centów w zgorzeleckim Pewexie, „dorzucił” do tego zakupu jeszcze mnie i następnie zabrał cały „towar” do Prezesa koła PZW w Zawidowie. Wymachując butelkami w krótkich słowach przedstawił „Jego Wysokości” o co chodzi. A chodziło o odznakę tzw. „Aktywisty młodzieżowego”, która uprawniała mnie m. in. do wcześniejszej o dwa lata możliwości łowienia ryb na spinning… Pamiętam, jak Prezes także machał górnymi kończynami, ale od kiedy uzbroił je w szkło, to machanie stawało się coraz spokojniejsze i rzadsze w miarę wolnego upływu czasu… Siedziałem skromnie z boku na krzesełku i pierwszy raz w życiu stałem się świadkiem tzw. poważnej, spontanicznej męskiej rozmowy, czyli byłem pozornie postronnym uczestnikiem negocjacji, nie będącym „fizycznie” zaangażowanym, czyli istniałem jako obserwator, a zarazem niby słuchacz treści werbalnych i niewerbalnych sprawy mnie dotyczącej… W wyniku tychże około dwugodzinnych, burzliwych, ale owocnych negocjacji ustalono : Punkt pierwszy i jedyny : 1. Nadać Sławomirowi Szuszkiewiczowi, lat szesnaście, honorowy tytuł i odznakę „Młodzieżowego Aktywisty Wędkarskiego”, ale pod określonymi warunkami : a) musi posprzątać łowisko B ; b) musi być uczestnikiem „czynu społecznego” dnia takiego i takiego..., c) musi naprawić pomost Prezesa na łowisku C.
Skosiłem (prawdziwą kosą…)około jednego ara trawy (1a), uzbierałem worek butelek po alkoholu, słoikach po ogórkach kiszonych i drugi worek puszek po konserwach typu „Turystyczna”, albo „Tyrolska”, wbiłem kilkanaście gwoździ w kilka desek - taki był rzeczywisty koszt znaczka uprawniającego mnie do rozpoczęcia serii wielkich doznań i przygód w tej wspaniałej odmianie wędkarstwa, jaką jest spinning i co było najważniejsze, owe zdarzenia mogły nastąpić o dwa lata wcześniej, niż u moich rówieśników… No, nie powiem, czułem dumę, podniecenie i satysfakcję. Dreszczyk emocji zdominował przez pewien czas wszystkie myśli i uczucia… Wreszcie będę łowić sam, wolny od tych marudzących i ciągle łażących wzdłuż brzegu wody zgredów i cuchnących , jeden Bóg wie czym, ale na pewno nie wanilią, cynamonem i gożdzikami…
Po sumiennym wykonaniu wszystkich ciężkich prac, zleconych przez Prezesa, pod koniec miesiąca udałem się do Koła PZW, już sam, bez ojca… Wręczono mi nowiutką legitymację w chyba granatowej okładce z uprawnieniami do spinningu… Jak znalazł, 1 maja był tuż, tuż, a więc szczupaki bójcie się… Ale nie to wyłącznie było najważniejsze w tej historyjce… Po powrocie do domu ojciec wręczył mi prezent, chyba najwspanialszy prezent jaki kiedykolwiek otrzymałem… Pudełeczko, a w nim trzy Cykady (Invadery) firmy Heddon i trzy woblery Oryginal Rapala… Nie lubiłem gęby staruszka, zarośniętej zwykle twardą szczeciną i śmierdzącej dymem papierochów… Wtedy pierwszy raz i zarazem ostatni, rzuciłem Mu się na szyję i obcałowałem, dobrze pamiętam te łzy wzruszenia, które siłowo cisnęły mi się do oczu… Mój los został przypieczętowany podwójnie w tym dniu - mogłem już spinningować legalnie, a te dwa rodzaje przynęt okazały się tak cholernie skuteczne, że straciłem zupełnie głowę dla wędkarstwa…”…
„Łowienie ryb na cykady.
Pewnego pięknego dnia początku kwietniowej wiosny 1975 roku, Ojciec kupił dwie butelki żytniej „z kłoskiem” za dwa dolary i sześć centów w zgorzeleckim Pewexie, „dorzucił” do tego zakupu jeszcze mnie i następnie zabrał cały „towar” do Prezesa koła PZW w Zawidowie. Wymachując butelkami w krótkich słowach przedstawił „Jego Wysokości” o co chodzi. A chodziło o odznakę tzw. „Aktywisty młodzieżowego”, która uprawniała mnie m. in. do wcześniejszej o dwa lata możliwości łowienia ryb na spinning… Pamiętam, jak Prezes także machał górnymi kończynami, ale od kiedy uzbroił je w szkło, to machanie stawało się coraz spokojniejsze i rzadsze w miarę wolnego upływu czasu… Siedziałem skromnie z boku na krzesełku i pierwszy raz w życiu stałem się świadkiem tzw. poważnej, spontanicznej męskiej rozmowy, czyli byłem pozornie postronnym uczestnikiem negocjacji, nie będącym „fizycznie” zaangażowanym, czyli istniałem jako obserwator, a zarazem niby słuchacz treści werbalnych i niewerbalnych sprawy mnie dotyczącej… W wyniku tychże około dwugodzinnych, burzliwych, ale owocnych negocjacji ustalono : Punkt pierwszy i jedyny : 1. Nadać Sławomirowi Szuszkiewiczowi, lat szesnaście, honorowy tytuł i odznakę „Młodzieżowego Aktywisty Wędkarskiego”, ale pod określonymi warunkami : a) musi posprzątać łowisko B ; b) musi być uczestnikiem „czynu społecznego” dnia takiego i takiego..., c) musi naprawić pomost Prezesa na łowisku C.
Skosiłem (prawdziwą kosą…)około jednego ara trawy (1a), uzbierałem worek butelek po alkoholu, słoikach po ogórkach kiszonych i drugi worek puszek po konserwach typu „Turystyczna”, albo „Tyrolska”, wbiłem kilkanaście gwoździ w kilka desek - taki był rzeczywisty koszt znaczka uprawniającego mnie do rozpoczęcia serii wielkich doznań i przygód w tej wspaniałej odmianie wędkarstwa, jaką jest spinning i co było najważniejsze, owe zdarzenia mogły nastąpić o dwa lata wcześniej, niż u moich rówieśników… No, nie powiem, czułem dumę, podniecenie i satysfakcję. Dreszczyk emocji zdominował przez pewien czas wszystkie myśli i uczucia… Wreszcie będę łowić sam, wolny od tych marudzących i ciągle łażących wzdłuż brzegu wody zgredów i cuchnących , jeden Bóg wie czym, ale na pewno nie wanilią, cynamonem i gożdzikami…
Po sumiennym wykonaniu wszystkich ciężkich prac, zleconych przez Prezesa, pod koniec miesiąca udałem się do Koła PZW, już sam, bez ojca… Wręczono mi nowiutką legitymację w chyba granatowej okładce z uprawnieniami do spinningu… Jak znalazł, 1 maja był tuż, tuż, a więc szczupaki bójcie się… Ale nie to wyłącznie było najważniejsze w tej historyjce… Po powrocie do domu ojciec wręczył mi prezent, chyba najwspanialszy prezent jaki kiedykolwiek otrzymałem… Pudełeczko, a w nim trzy Cykady (Invadery) firmy Heddon i trzy woblery Oryginal Rapala… Nie lubiłem gęby staruszka, zarośniętej zwykle twardą szczeciną i śmierdzącej dymem papierochów… Wtedy pierwszy raz i zarazem ostatni, rzuciłem Mu się na szyję i obcałowałem, dobrze pamiętam te łzy wzruszenia, które siłowo cisnęły mi się do oczu… Mój los został przypieczętowany podwójnie w tym dniu - mogłem już spinningować legalnie, a te dwa rodzaje przynęt okazały się tak cholernie skuteczne, że straciłem zupełnie głowę dla wędkarstwa…”…
I o to chodzi, chore czasy, ale normalni ludzie...i ryby ryby ryby .Cos czuje ze bedzie ciekawie .... Boso na ostrogach... i czasami jezorem krowim... Grzesiuk, Halik w jednym...
„1. Dźwięk, 2. kolor, 3. praca, 4. rodzaj, 5. waga, 6. wielkość, 7. zapach – to siedem podstawowych cech przynęt.
Celowo zestawiłem je w kolejności alfabetycznej, gdyż nie faworyzuję żadnej z nich. Każda z tych cech w pewnych warunkach może być najważniejszą, albo wespół z inną (innymi) w bardzo jasny sposób dominować i wykluczać znaczenie pozostałych.
Z wędkarskiego, spinningowego punktu widzenia zmysły ryb najbardziej obecnie nas interesujące to takie cztery, jak : a) linia boczna, b) słuch, c) węch, d) wzrok i wg mojego poglądu także zmysł piąty, wywodzący się ze sfery zachowań instynktownych, jeden z wielu : e) instynkt samozachowawczy, który może mieć ogromne znaczenie i cechy zmysłu - podobnie u człowieka mówi się o siódmym zmyśle, czyli o nadprzeciętnie rozwiniętej intuicji, którą posiada wielu ludzi, prawdopodobnie wykorzystujących w analizie zdarzeń (także podświadomej…) m. in. niektóre specyficzne doznania doświadczenia życiowego…
To właśnie intuicja podpowiada mi, że być może w takie umiejętności niektórych zwierząt, jak elektrorecepcja i magnetorecepcja wyposażonych jest wiele gatunków ryb… Do 2014 roku uważano, że ryby pasma ultrafioletu nie widzą, jednak niektórzy wędkarze zwrócili uwagę, że pewne kolory wydające się identycznymi, są jednak zagadkowo zupełnie innymi, a ta niewidoczna gołym okiem różnica istnieje i ma wpływ w określonych warunkach na intensywność brań. Dopiero, gdy latarki UV stały się ogólnie dostępne, frapujący szkopuł sam się rozwiązał…
A więc mamy zmysły ryb, biorące bezpośredni (czasem pośredni…) udział w analizie oceny przynęty sztucznej (wraz z jej cechami), którą zamierzamy oszukać zwierzę i wymusić „połknięcie haczyka”… Zachodzi tu interakcja – każdy z wymienionych zmysłów służy do oceny różnych cech naszej przynęty, można je wzajemnie „przypiąć” do siebie i posegregować…
Co odbiera zmysł pierwszy a) linia boczna… Odbiera ona bodżce wysyłane przez (3) pracę przynęty, (5) wagę, (6) wielkość, oraz (4) rodzaj… A więc wzór interakcji mamy taki : a) 3, 4, 5, 6. Dodatkowo linia boczna może także wskazywać np. obecność linki dołączonej do przynęty, szczególnie przesadnie grubej…
Następnie mamy b) słuch. Ryby niejednokrotnie doskonale słyszą dźwięki „własne” przynęt, a także odgłosy które dobiegają podczas ocierania się o podwodne przeszkody, czy w wyniku uderzania w dno itp., także np. gwałtownie szarpana linka, tnąc ze świstem powierzchnię płytszej wody może być bodźcem wyzwalającym poczucie zagrożenia… Wzór – b) 1, 3, 4, 5, 6.
Jeśli chodzi o c) węch, to sprawa nie jest tak prosta i oczywista, jak z pozoru może się wydawać, bo to nie musi być tylko kwestia zapachu „własnego” użytej przynęty i ewentualnie atraktantów, którymi jest pokryta, ale mogą dochodzić inne bodżce, które podrażnią ten bardzo czuły narząd jednego z rybich zmysłów… Są trzy typy zapachów w wędkarskim nazewnictwie : neutralne, wabiące i odpychające.
Podam wybrany przykład, jakby trzy w jednym, 3w1 : np. lakier poliuretanowy, którym często pokryte są woblery, cykady itp., gdy wędkarz jest niecierpliwy, nie poczeka na zupełne jego wyschnięcie i kompletne odparowanie „zapachodajnych”, lotnych składników, może się spotkać z przeciwną reakcją ryb do tej zamierzonej w trakcie tworzenia przynęty… Zapach jest „odpychający”… Po kilku dniach staje się „neutralny”, bo np. cykada straciła w tym czasie szkodliwe aromaty, ulotniły się i także (teoretycznie…) już nie posiada na swojej powierzchni innych woni… Ale możemy „dokonać cudu” i ową przynętę pokryć w sposób zupełnie niewidoczny (albo i bardzo widoczny…) np. przezroczystym lakierem do paznokci z zawartością acetonu… W taki sposób możemy zmienić funkcję zapachu na „wabiącą”… Aceton jest wytworem organicznym, często występującym w warunkach naturalnych, np. może być pobocznym produktem w procesach gnilnych zachodzących w dnie zbiorników, rzek i do tego doskonale rozpuszcza się w wodzie... Prawie wszystkie organizmy żywe, żyjące w tej strefie i będące często pokarmem ryb są zdominowane (mniej, lub więcej…) obecnością ostrej, charakterystycznej woni acetonu na zewnątrz swoich ciał, ale także wewnątrz… Wszyscy znają skuteczność np. larw ochotkowatych jako przynęty, a także w postaci rozdrobnionej w zanętach… Przynęta wleczona po dnie może wyzwalać i potęgować woń acetonu. Ryby mają zaufanie do tego zapachu, gdyż jest często przez nie spotykanym, naturalnym towarzyszem całego ich życia. Wzór interakcyjny węchu – c) 4, 7.”
Powoli się rozkręcam, ale dość na dzisiaj… Czy są jakieś uwagi?
Celowo zestawiłem je w kolejności alfabetycznej, gdyż nie faworyzuję żadnej z nich. Każda z tych cech w pewnych warunkach może być najważniejszą, albo wespół z inną (innymi) w bardzo jasny sposób dominować i wykluczać znaczenie pozostałych.
Z wędkarskiego, spinningowego punktu widzenia zmysły ryb najbardziej obecnie nas interesujące to takie cztery, jak : a) linia boczna, b) słuch, c) węch, d) wzrok i wg mojego poglądu także zmysł piąty, wywodzący się ze sfery zachowań instynktownych, jeden z wielu : e) instynkt samozachowawczy, który może mieć ogromne znaczenie i cechy zmysłu - podobnie u człowieka mówi się o siódmym zmyśle, czyli o nadprzeciętnie rozwiniętej intuicji, którą posiada wielu ludzi, prawdopodobnie wykorzystujących w analizie zdarzeń (także podświadomej…) m. in. niektóre specyficzne doznania doświadczenia życiowego…
To właśnie intuicja podpowiada mi, że być może w takie umiejętności niektórych zwierząt, jak elektrorecepcja i magnetorecepcja wyposażonych jest wiele gatunków ryb… Do 2014 roku uważano, że ryby pasma ultrafioletu nie widzą, jednak niektórzy wędkarze zwrócili uwagę, że pewne kolory wydające się identycznymi, są jednak zagadkowo zupełnie innymi, a ta niewidoczna gołym okiem różnica istnieje i ma wpływ w określonych warunkach na intensywność brań. Dopiero, gdy latarki UV stały się ogólnie dostępne, frapujący szkopuł sam się rozwiązał…
A więc mamy zmysły ryb, biorące bezpośredni (czasem pośredni…) udział w analizie oceny przynęty sztucznej (wraz z jej cechami), którą zamierzamy oszukać zwierzę i wymusić „połknięcie haczyka”… Zachodzi tu interakcja – każdy z wymienionych zmysłów służy do oceny różnych cech naszej przynęty, można je wzajemnie „przypiąć” do siebie i posegregować…
Co odbiera zmysł pierwszy a) linia boczna… Odbiera ona bodżce wysyłane przez (3) pracę przynęty, (5) wagę, (6) wielkość, oraz (4) rodzaj… A więc wzór interakcji mamy taki : a) 3, 4, 5, 6. Dodatkowo linia boczna może także wskazywać np. obecność linki dołączonej do przynęty, szczególnie przesadnie grubej…
Następnie mamy b) słuch. Ryby niejednokrotnie doskonale słyszą dźwięki „własne” przynęt, a także odgłosy które dobiegają podczas ocierania się o podwodne przeszkody, czy w wyniku uderzania w dno itp., także np. gwałtownie szarpana linka, tnąc ze świstem powierzchnię płytszej wody może być bodźcem wyzwalającym poczucie zagrożenia… Wzór – b) 1, 3, 4, 5, 6.
Jeśli chodzi o c) węch, to sprawa nie jest tak prosta i oczywista, jak z pozoru może się wydawać, bo to nie musi być tylko kwestia zapachu „własnego” użytej przynęty i ewentualnie atraktantów, którymi jest pokryta, ale mogą dochodzić inne bodżce, które podrażnią ten bardzo czuły narząd jednego z rybich zmysłów… Są trzy typy zapachów w wędkarskim nazewnictwie : neutralne, wabiące i odpychające.
Podam wybrany przykład, jakby trzy w jednym, 3w1 : np. lakier poliuretanowy, którym często pokryte są woblery, cykady itp., gdy wędkarz jest niecierpliwy, nie poczeka na zupełne jego wyschnięcie i kompletne odparowanie „zapachodajnych”, lotnych składników, może się spotkać z przeciwną reakcją ryb do tej zamierzonej w trakcie tworzenia przynęty… Zapach jest „odpychający”… Po kilku dniach staje się „neutralny”, bo np. cykada straciła w tym czasie szkodliwe aromaty, ulotniły się i także (teoretycznie…) już nie posiada na swojej powierzchni innych woni… Ale możemy „dokonać cudu” i ową przynętę pokryć w sposób zupełnie niewidoczny (albo i bardzo widoczny…) np. przezroczystym lakierem do paznokci z zawartością acetonu… W taki sposób możemy zmienić funkcję zapachu na „wabiącą”… Aceton jest wytworem organicznym, często występującym w warunkach naturalnych, np. może być pobocznym produktem w procesach gnilnych zachodzących w dnie zbiorników, rzek i do tego doskonale rozpuszcza się w wodzie... Prawie wszystkie organizmy żywe, żyjące w tej strefie i będące często pokarmem ryb są zdominowane (mniej, lub więcej…) obecnością ostrej, charakterystycznej woni acetonu na zewnątrz swoich ciał, ale także wewnątrz… Wszyscy znają skuteczność np. larw ochotkowatych jako przynęty, a także w postaci rozdrobnionej w zanętach… Przynęta wleczona po dnie może wyzwalać i potęgować woń acetonu. Ryby mają zaufanie do tego zapachu, gdyż jest często przez nie spotykanym, naturalnym towarzyszem całego ich życia. Wzór interakcyjny węchu – c) 4, 7.”
Powoli się rozkręcam, ale dość na dzisiaj… Czy są jakieś uwagi?