WARSZTAT SS
Mój wobler ma tendencję do zataczania się, ale to chyba nie powód, bym zaczął nadużywać atraktora?
Mój portfel także ma tendencję do pękania w szwach... Dziś akurat świeci pustką... Czy to jest powód, abym napadł na bank?, ha, ha...
No dobra, myślę, że pora zabrać się za robotę, bo gadu, gadu, a "czas leci i piter pustką świeci", ha, ha... Chyba wezmę się za kończenie kilkunastu woblerów, a jutro poszperam w cykadach. Dziś miałem jechać na ryby, ale lało, leje i lać ma, kurcza twa...
No dobra, myślę, że pora zabrać się za robotę, bo gadu, gadu, a "czas leci i piter pustką świeci", ha, ha... Chyba wezmę się za kończenie kilkunastu woblerów, a jutro poszperam w cykadach. Dziś miałem jechać na ryby, ale lało, leje i lać ma, kurcza twa...
Jak wyschnie, piękny łamaniec będzie...
Wczoraj syn przytargał do domu malutkiego kotka. Zgarnął go mokrego, trzęsącego się z zimna i głodu ze skraju szosy. Bardzo lubię koty i one mnie. Nakarmiłem, wysuszyłem… Spał ze mną, mrucząc od czasu do czasu, zimnym noskiem dotykając mi ucho. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze spałem… Jest nas teraz trzech; ja, Kacper i… Imię otrzyma póżniej, na razie jest kici, kici, ha, ha…
Sławku jeśli to Ona to może Cykadka, jeśli On to Cykuś ?
Ściskam ANdrzej
Skoro wykluczamy budowę wewnętrzną, a więc rozmieszczenie obciążenia oraz kształt wobka, to pozostaje ster i manipulacja przednim oczkiem. Ach, ta asymetria!
Roman, sądzę że Sławkowi nie o to chodziło.
Zrozumiałem, że niezależnie od tego jak się zrobi woblera, czyli jaka będzie jego praca, to Sławek wpadł na pomysł jak dodatkowo uzyskać w każdym lusterkowanie.
Teraz On musi się wypowiedzieć
Pozdrawiam
Zrozumiałem, że niezależnie od tego jak się zrobi woblera, czyli jaka będzie jego praca, to Sławek wpadł na pomysł jak dodatkowo uzyskać w każdym lusterkowanie.
Teraz On musi się wypowiedzieć
Pozdrawiam
papaja: |
Roman, sądzę że Sławkowi nie o to chodziło. Zrozumiałem, że niezależnie od tego jak się zrobi woblera, czyli jaka będzie jego praca, to Sławek wpadł na pomysł jak dodatkowo uzyskać w każdym lusterkowanie. Teraz On musi się wypowiedzieć Pozdrawiam |
O, o, o... O to mi właśnie chodziło... Ale o co chodzi temu bezimiennemu kotu, nie mam pojęcia, ha, ha... Dziś spróbuję "opowiedzieć" o Kuciapce i "przebłyszczeniu"...
Aaa, teraz jasne. Zbyt wczytuję się w treść, na gwałt szukając rozwiązania.
Z chęcią przygarnę tego ananasa. Uwielbiam takie futrzaki
Ten kot to może jakiś znak ? Ha ha dziś na rybki jutro koza.
Pod koniec lat 80 - tych dolna Kwisa była już zadeptywanym łowiskiem. Z powodu zgłaszania przez niektórych dużych ryb do tabel rekordów, cała Polska, kto żyw, ruszał do Świętoszowa, Łozów, Ławszowej… Paradoksalnie, było to mi na rękę i dzięki temu zrozumiałem wiele rzeczy… Reszta Kwisy była “moja”… Bo łowiłem praktycznie sam na ogromnie długim odcinku od Leśnej do Tomisławia. Spotykałem rzadko pojedynczych wędkarzy, jedynie w okolicach Zebrzydowej. W tym samym czasie “odkryłem” Bóbr od Bolesławca do zapory w Pilchowicach… W ciągu 10 lat spotkałem może z kilku wędkarzy… A więc znałem już wtedy wody “kompletnie” dzikie, jak i poddane dużej presji… Np.. różne odcinki tych samych rzek. Teorię przebłyszczenia znałem już w tamtych latach bardzo dobrze, ale tylko ją szanowałem… Podczas następnych lat wędkowania teoria zmieniła oblicze i stała się “świętą prawdą”… Moim podstawowym atutem była pewna rzadka wtedy cecha - sam “przyrządzałem” sobie przynęty, ale także nie stroniłem od “kupnych”… Miałem więc możliwość weryfikacji, porównań, wniosków itd.. Poligonem doświadczalnym był cały kraj, bo jeździłem praktycznie “wszędzie” i łowiłem nie tylko na spinning… Uparłem się rozgryźć pewną rzecz… Straciłem kupę zębów, ale język ocalał… Dlatego wybaczcie, jak nieraz mnie ponosi i się mądrzę…
KUCIAPKA.
Szedłem, swoim letnim zwyczajem, bez woderów, w trampkach pod prąd Bobru… Był upalny sierpień 1993. W plecaku foliowy, zgrzewany żelazkiem “namiot”, jakiś paczek, bułka, konserwa, zagęszczony sok… No i mnóstwo przynęt… Trzeci, albo czwarty dzień wędrówki… Słońce niemiłosiernie przygrzewało i co jakiś czas siadałem w wodzie, aby się ochłodzić… Dochodziłem do bardzo ciekawej rynny, gdzieś koło Soboty, tam, gdzie rzeka na zewnętrznym łuku dociera prawie do samej drogi… W tamtych latach stany wód były zwykle bardzo niskie i woda przezroczystością bardzo grzeszyła… Ostrożnie, powoli wyważałem każdy krok… W takich rynnach pstrąg był zawsze pewny, chodziło tylko o to, jakiej miał być wielkości… Sposób podejścia, podania i rodzaj, wielkość, oraz kolory przynęty jedynie miały na to wpływ… Podchodziłem od strony wewnętrznego łuku i Słońce mocno świeciło mi w twarz… Drogą przejechał samochód… Trudno, postoję parę minut, niech drgania gruntu się uspokoją… W ten, z przodu, od strony dużego, płaskiego kamienia dobiegł mnie dziwny dźwięk, jakieś piszczenie… Zmrużyłem oczy i dopiero pojąłem, co się dzieje… Kamień był cały brunatny od skrzepniętej krwi… Po środku piszczał i ledwo się ruszał mały kotek… Wkoło niego, na kamieniu i w płytkiej wodzie leżały jego bracia i siostry, może kuzyni i kuzynki, bo wyglądało to na masową “egzekucję”, zbyt dużo było tych kotków, jak na jeden miot… Błyskawicznie oceniłem, co się tu wydarzyło… Skurwiel żałował worka i rzucał kotkami z murku przy drodze próbując roztrzaskać je na kamieniu… Ostrożnie odkleiłem kotka od “podłoża”… Był zupełnie ślepy i bezradnie przebierał nóżkami… Z nosa wystawał mu kikut zaschniętej krwi… Poczułem się bardziej bezradny od niego… Co tu robić… Kątem oka widziałem rynnę i potężne lorbasy… Wycofałem się i wyszedłem na suchy brzeg… Położyłem go na ścierce i nabrałem wody do butelki. Kiedy dorwał mi się do zmoczonego palca, zrozumiałem, że przeżyje… Kiedy zaczął po kilku minutach mruczeć, zrozumiałem, że jestem jego przyjacielem… Kiedy zrobił mi kupę w kieszeni plecaka i nawet nie przekląłem, zrozumiałem, że to także mój przyjaciel… Kiedy póżniej razem się topiliśmy, zrozumiałem, że to miłość, ha, ha… Cdn...
KUCIAPKA.
Szedłem, swoim letnim zwyczajem, bez woderów, w trampkach pod prąd Bobru… Był upalny sierpień 1993. W plecaku foliowy, zgrzewany żelazkiem “namiot”, jakiś paczek, bułka, konserwa, zagęszczony sok… No i mnóstwo przynęt… Trzeci, albo czwarty dzień wędrówki… Słońce niemiłosiernie przygrzewało i co jakiś czas siadałem w wodzie, aby się ochłodzić… Dochodziłem do bardzo ciekawej rynny, gdzieś koło Soboty, tam, gdzie rzeka na zewnętrznym łuku dociera prawie do samej drogi… W tamtych latach stany wód były zwykle bardzo niskie i woda przezroczystością bardzo grzeszyła… Ostrożnie, powoli wyważałem każdy krok… W takich rynnach pstrąg był zawsze pewny, chodziło tylko o to, jakiej miał być wielkości… Sposób podejścia, podania i rodzaj, wielkość, oraz kolory przynęty jedynie miały na to wpływ… Podchodziłem od strony wewnętrznego łuku i Słońce mocno świeciło mi w twarz… Drogą przejechał samochód… Trudno, postoję parę minut, niech drgania gruntu się uspokoją… W ten, z przodu, od strony dużego, płaskiego kamienia dobiegł mnie dziwny dźwięk, jakieś piszczenie… Zmrużyłem oczy i dopiero pojąłem, co się dzieje… Kamień był cały brunatny od skrzepniętej krwi… Po środku piszczał i ledwo się ruszał mały kotek… Wkoło niego, na kamieniu i w płytkiej wodzie leżały jego bracia i siostry, może kuzyni i kuzynki, bo wyglądało to na masową “egzekucję”, zbyt dużo było tych kotków, jak na jeden miot… Błyskawicznie oceniłem, co się tu wydarzyło… Skurwiel żałował worka i rzucał kotkami z murku przy drodze próbując roztrzaskać je na kamieniu… Ostrożnie odkleiłem kotka od “podłoża”… Był zupełnie ślepy i bezradnie przebierał nóżkami… Z nosa wystawał mu kikut zaschniętej krwi… Poczułem się bardziej bezradny od niego… Co tu robić… Kątem oka widziałem rynnę i potężne lorbasy… Wycofałem się i wyszedłem na suchy brzeg… Położyłem go na ścierce i nabrałem wody do butelki. Kiedy dorwał mi się do zmoczonego palca, zrozumiałem, że przeżyje… Kiedy zaczął po kilku minutach mruczeć, zrozumiałem, że jestem jego przyjacielem… Kiedy zrobił mi kupę w kieszeni plecaka i nawet nie przekląłem, zrozumiałem, że to także mój przyjaciel… Kiedy póżniej razem się topiliśmy, zrozumiałem, że to miłość, ha, ha… Cdn...
nooo....wykapany Slawomir Szuszkiewicz....ta mina ...jak to los potrafi zrzadzic....