WARSZTAT SS
Po pięciu latach robiłem porządki na strychu w swoich wędkarskich klamotach. W dłonie wpadło mi prawie zapomniane pudełko z “kuciapkowymi” mormyszkami. Złapałem je kurczowo, zostawiłem wszystko inne i na skrzydłach zleciałem do mieszkania. Kuciapka, jak zwykle na mój widok powyginała się w różne kabłąki, jednocześnie bacznie mnie obserwując, czy czegoś nie kombinuję… A jak… Była już poważną kotką w średnim wieku, a więc, jeśli chodzi o zabawę, “byle co” nie ruszało z miejsca jej kociej pupy… Najpierw zawiesiłem na nitce sporej wielkości biały koralik, aby ją rozruszać… Powoli, powoli, kotka wpadała w trans zabawy i gonitwy… Zmieniałem koraliki i następnie zawiesiłem “imitację mormyszki”… Ale nie tą “właściwą” fluo zieloną… Inną… Odniosłem wrażenie chwil niepewności i spowolnienia kocich ruchów… Odczułem, jakby sztuczność jej zachowania… Szybko zamieniłem mormyszkę na fluo zieloną… Kotka natychmiast uciekła i dłuższy czas furczała na mnie zza kanapy…
No cóż, w tej “sprawie” mógłbym już nic nie dodawać… Ale ktoś może powiedzieć, że to kręgowiec, ssak… Odpowiem do rymu… No tak… Tylko że… Krowa to piękny ptak, ale skrzydeł jej brak…
Złapcie muchę plujkę, gdy wleci do mieszkania… Potrzymajcie ją chwilę w dłoni i… spróbujcie złapać następny raz… Ha, ha… Albo pewne “zjawisko” znane “nocnym zbieraczom rosówek”.(także nim byłem nie raz, nie dwa…)… Otóż, w miejscach często odwiedzanych przez zbieraczy, rosówki są coraz trudniejsze do złapania… Najbardziej sprytne i płochliwe są te, które były wcześniej przerwane… Są krótsze i grubsze… Jak wiadomo dżdżownice posiadają zdolność regeneracji. Wcześniej okaleczone robaki niezmiernie są czułe na każdy błysk światła i drżenie gruntu…
Kot stoi wyżej w hierarchii zwierząt od ryb, ale owady i skąposzczety są pod nim… Teraz niech ten, co stoi najwyżej wyciąga wnioski… Ha, ha…
Hmm, "teoria przebłyszczenia" nie wszystkim się podoba... Zawsze wygodniej jest trzymać "tłum" w pewnym stadium nieświadomości... Nie bierze? Bo nie ma... Albo "żle prowadzisz"... Albo "jak ma wziążć, to weżmie" itd., ha, ha...
Na tym polega "mój ubaw"...
Na tym polega "mój ubaw"...
Dziwne... bardzo często słyszałem i słyszę takie określenia nad wodą...
Cykadass: |
Hmm, "teoria przebłyszczenia" nie wszystkim się podoba... Zawsze wygodniej jest trzymać "tłum" w pewnym stadium nieświadomości... Nie bierze? Bo nie ma... Albo "żle prowadzisz"... Albo "jak ma wziążć, to weżmie" itd., ha, ha... Na tym polega "mój ubaw"... |
Teoria Przebłyszczenia naszych rzek nizinnych,najbardziej jest widoczna wtenczas,kiedy w naszej rzece jest mało drapieżnika a dużo ryb małych , narybku. Wtenczas drapieżniki mają gdzieś nasze cudowne przynęty .Przes wiosnę i lato zjedzą część narybku i na jesieni znów często udaje się nam dobrze połowić.
Nie, nie o to biega... Chodzi o indywidualny bagaż doświadczeń każdego osobnika, ha, ha...
"Teoria przebłyszczenia" to jedna z tych "spraw", która bardzo podnieca niektóre wędkarskie umysły. Wiara w "przebłyszczenie", lub jej brak, ma wpływ na obraz rękodzieła i kształtuje osobowość twórcy sztucznych przynęt. Jest to rzecz bardzo delikatna, bo nie dotyczy w jaskrawo widocznym zakresie wszystkich wód bez wyjątku z bardzo prostego powodu... Są jeszcze na szczęście wody o bogatym rybostanie i poddane niskiej wędkarskiej presji... Jednak ten, kto potrafi wyciągać właściwe wnioski i "w porę" zareaguje, dojdzie szybciej do bardzo potrzebnej elastyczności w dziedzinie rękodzielnictwa... Bo niestety, "przyszła historia" nie napawa optymizmem... Dużych ryb coraz mniej, bo i presja coraz większa, a wędkarze bardziej "mobilni", doinformowani i uzbrojeni po zęby... Poza tym trend ku C&R powoduje, że wypuszczane są ryby z nabytym pewnym doświadczeniem, ha, ha...
Tam gdzie łowię już chyba wszystkie przynęty pływały w wodzie.Okonie odprowadzają do brzegu ale nie biorą do pyska. Czasem jakiś szczupak wystartuje do blachy... . Ale na Nysie było inaczej tam wystarczyły 3 obroty korbką. Co prawda inne ryby, ale okonie tez tam łowiłem. Presja była trochę mniejsza od tej na stawach. Ryb full więcej. Chodzę teraz po Dunajcu bo chce żeby było tak jak na Nysie... Moje stawy są przebłyszczone i to jest pewne, tylko jak teraz złowić te grubsze sztuki?
Pozwolicie że wtrące swoje 5groszy ,moim skromnym zdaniem przebłyszczenie to nie teoria a fakt że w wodach o dużej presji prawdopodobnie ryby odrużniają rapalle od innych producentów i tylko wszczelenie się w przynęte której ryba nie zna lub nie była nią skuta może dać jakiś efekt co i tak nie jest pewne bo takie ryby boją się nawet swojego cienia.Łowienie w zupełnie dzikich wodach i dzikich ryb po części potwierdza tą teorie jednak jak by ją odwrócić w drugą strone.Łowiłem pierwszy raz tak na północy Szwecji gdzie szczupaka najpierw namierzałem idąc brzegiem jak zaczął uciekać wystarczył rzut przed niego i nawracał za każdym razem.Rodzaj gumy nie miał żadnego znaczenia brał nawet na gume bez ogona.Obecnie łowie u siebie na kilku jeziorach gdzie ryba nie wie co to wędkarz w związku z czym raz że się nie boi brać metr ode mnie a dwa że można ją złowić na więkrzość przynęt różnica jest tylko taka że albo masz przynęte gdzie jest 9 brań na 10 rzutów lub 3-5 jęśli przynęta jest gorzej trafiona. Cykadass wie o czym mówie a tobie Woblerku polecam ten filmik żebyś zobaczył jak atakuje okoń zupełnie dziki nie znający się na firmowych woblerach czy innych przynętach-http://www.youtube.com/watch?v=_QOtsxpXl1U
Dzięki @mazikrzych za ten film... Może niektórzy nie uwierzą, ale są starsi wiekiem wędkarze w Polsce, którzy takie "tematy" przerabiali i w ich "opowieściach" przy browarze nie wszystko jest ściemą, ha, ha... Był czas, że np., gdy pozrywałem i potopiłem wszystkie przynęty, to "zastosowałem" jako sztuczną przynętę znalezioną przypadkiem łyżkę do butów... Szczupak za szczupakiem, okoń za okoniem... Było to w latach 80 - tych na rozlewiskach Warty, na terenach obecnego PN...
Cykadass: |
Dzięki @mazikrzych za ten film... Może niektórzy nie uwierzą, ale są starsi wiekiem wędkarze w Polsce, którzy takie "tematy" przerabiali i w ich "opowieściach" przy browarze nie wszystko jest ściemą, ha, ha... Był czas, że np., gdy pozrywałem i potopiłem wszystkie przynęty, to "zastosowałem" jako sztuczną przynętę znalezioną przypadkiem łyżkę do butów... Szczupak za szczupakiem, okoń za okoniem... Było to w latach 80 - tych na rozlewiskach Warty, na terenach obecnego PN... |
Nie ma za co, fajnie że się podobał mam nadzieje że uda się jeszcze nagrać jakieś dziwne sytuacje...jak na te czasy,starsi wędkarze pewnie jeszcze pamiętają czasy podobne do tych z moich filmików gdzie ryby było dyżo a melioranci meliorowali rowy a nie pstrągowe rzeki...szkoda tylko że trzeba wyjeżdżać do Skandynawi żeby połowić tak jak kiedyś na pobliskich jeziorach,ja też pamiętam te czasy jako dzieciak gdzie duże leszcze łowiło się 5m od brzegu a każdego ranka szczupak buszował przy brzegu i to sztuki za jakimi dzisiaj ludzie jadą kupe kilometrów i żadko je spotykają...to były czasy .Mam to szczęście że mieszkam dzisiaj na terenach że ryby ciągle jest dużo ale to zasługa małego zaludnienia Finnmark ma 1 os. na kilometr i około 60 000 jezior to tyle co ludzi a wiadomo że nawet nie połowa z tego to czynni wędkarze,inny świat i realia.
Moim zdaniem, nie wszyscy rozumieją “problem przebłyszczenia” w sposób prawidłowy… Jest to proces ewolucyjny, zachodzący w wodach poddanych stałej wędkarskiej presji. W swoim czasie powstało dużo artykułów wędkarskich, w których niektórzy autorzy (i aktorzy, ha, ha…) podjęli próby zmierzenia się z tym zagadnieniem. Niestety, ale nie dostrzegłem w wielu z nich “praktycznych mocy”, a jedynie czysto teoretyczno - naukowe rozważania. Wydaje mi się, że jest to temat nie tylko delikatny, ale i “niebezpieczny”… Jak kobieta, ha, ha…
Spróbuję postarać się o krótką definicję “przebłyszczenia”… A więc wg mnie jest to : “Postępujący w czasie proces uczenia się ryb. Jest to proces naturalny, którego podłożem jest zdobywanie pożywienia metodą prób i błędów, a tłem uwarunkowania instynktu samozachowawczego. Ostrożność i podejrzliwość ryb rośnie wprost proporcjonalnie do wędkarskiej presji i jest współzależna od rodzajów przynęt, metod, a nawet takich czynników, jak mentalność wędkujących, ich zachowania, pory łowienia itd.“…”. I tyle… Hmm, Dziwnie to brzmi… Ale taka jest prawda… A ona często dziwnie brzmi, ha, ha… Oczywiście, moim skromnym zdaniem…
Fajne rzeczy Pan ,,pokazuje" haha...
Nigdy nic nie robiłem po to, aby miało się komuś podobać… No, “dziewuchy” są wyjątkiem, ale je od przynęt wędkarskich trzymałem w sporym oddaleniu, ha, ha… Zawsze byłem “za stary”, jeśli chodzi o pojmowanie “piękna”… Dla mnie piękno ma oblicze bardzo wielowymiarowe i jest usystematyzowane na różnych płaszczyznach. Piękno jest niezdefiniowane do końca i każdy je inaczej odbiera. Jednak można je na dowolną modłę “wmówić” słabszym jednostkom, ha, ha… Wiedzą o tym politycy, korporacje, kreatorzy mody, specjaliści od wizerunku, producenci itd. O tym “porozmawiamy” w swoim czasie… W każdym bądź razie i krótko mówiąc, przynęta wędkarska wg mnie jest “fajna”, lub “piękna” tylko i wyłącznie wtedy, gdy jest ponad przeciętnie łowna… Robię je w pewien sposób, podporządkowany nadrzędnym celom, wśród których nie ma “nic ponad“. Pewne rzeczy należy oddzielać… Podobnie “fajna”, lub “piękna” jest żona wędkarza tylko i wyłącznie wtedy, gdy jest wierna, tolerancyjna, cierpliwa, potrafi zawiązać haczyk i łapać rosówki (ha, ha…) itp. Sprawa designu jest “drugoplanowa”, ha, ha… Tak, jak mówiła moja ś. p. prababcia, popierając słowa charakterystyczną miną ze zmarszczonym starym, kulfoniastym nosem i nigdy nie kończąc zdania : “Bo co z tego, jak…”…
Maciej,
piękne i prawdziwe to co wkleiłeś...
tylko najbardziej boli to, że tych prawdziwych "Indian" zaczyna brakować. Dziś to co szybkie, ładne i kolorowe ma największa wartość. Nie liczy się historia, kultura czy tradycja. Nie dbamy o przyrodę o wartości, ideały czy zasady.
Przykre to ale niestety ....
piękne i prawdziwe to co wkleiłeś...
tylko najbardziej boli to, że tych prawdziwych "Indian" zaczyna brakować. Dziś to co szybkie, ładne i kolorowe ma największa wartość. Nie liczy się historia, kultura czy tradycja. Nie dbamy o przyrodę o wartości, ideały czy zasady.
Przykre to ale niestety ....
Tak to mniej więcej wygląda... Teraz rządzą inne filozofie... Na szczycie siedzi komercja. Reszta jest podporządkowana...
Stary Lew pierwszy pokazał innym to źródło. Zagubione wśród suchych gąszczy i piasków bezkresnej sawanny - w niespodziewanym miejscu, które inne zwierzęta omijały z daleka. Zawiodło go tam niegdyś, pielęgnowane latami doświadczenie, upór i determinacja.
Bezlitosne Słońce wypaliło ziemię nie zostawiając nawet kropli wody. W kurzu, którego od miesięcy nie musnął najmniejszy choćby powiew wiatru, powoli bielały szkielety antylop, gepardów i innych padniętych z pragnienia zwierząt. Jedyny wodopój w promieniu wielu kilometrów był zajęty przez “towarzystwa wzajemnej adoracji”… Tam dla niego nie było miejsca… Wodę rozdzielały brutalne hipopotamy i trąbiące ciągle słonie, które wespół z sępami, wyjącymi śmiercią hienami i szakalami, za każdą kroplę kazały sobie słono płacić… Lojalnością i oddaniem… Wazeliniarskim łaszeniem się do śmierdzących padliną piór i sierści…
Tego dumny Lew nie mógł znieść i poszedł swoją ścieżką, ryzykując życiem… Kierując się instynktem i ponad przeciętnym węchem znalazł nowe źródło. Bo taka jest cena honoru i dumy… Wg niego…
Ale sam nie mógł pić… Jeszcze tak nisko się nie stoczył… Wszedł więc na skalną półkę, nad życiodajnym płynem i zaryczał swym zachrypniętym już, ale nadal potężnym głosem na całą okolicę. Wołał wszystkie zwierzęta dobrej woli do siebie, do zimnej i czystej wody…
Najpierw przybiegły szybkie, rącze gazele, będące w pobliżu… Póżniej gepardy, zebry i likaony… Lamparty i reszta zwierząt po każdym łyku kierowała swoje, coraz bardziej błyszczące oczy do góry, w jego stronę… W wielkich i szczerych źrenicach nie było śladu fałszu, jedynie uznanie… Nikt nie deptał i nie zamazywał śladów, odcisków łap, które zostawił tu pierwszy na miękkiej od wilgoci glebie… Taki trochę dziwny, bo “zwierzęcy” sposób na okazanie szacunku… Wszyscy zgodnie, bez agresji, zaspokoić chcieli wspólne pragnienie… O nic więcej Lwu nie chodziło… Spełnił swój obowiązek wobec reszty, ale docenienie tego, jednak trochę i przyjemnie drażniło jego ciągle kudłatą grzywę… Rozłożył się błogo na skale i zasnął…
W ten ciszę przerwał trzask łamanych gałęzi i trzepot skrzydeł spłoszonych ptaków… Do nozdrzy Lwa wdarła się agresywna woń zgnilizny i ekskrementów… Wieść o nowym źródle szybko się rozniosła po okolicy… W przerażonych oczach najpierw pojawiły się podłużne kreski, a póżniej to, co początkowo uznał za zły sen… Depcząc jego ślady, niezdarnie gramoląc się w gąszczu suchej akacji, do źródła zmierzał orszak “inaczej spragnionych”… Lew ich rozpoznał… To byli ci, “mącący”, z drugiego wodopoju… Prawdopodobnie tam już nie było czym dzielić… Wypili wszystko, a to, co zostało, nie nadawało się już do niczego, sam gnój… Pierwszy słoń z orszaku, brudny i śmierdzący, z siedzącą mu na kle zdrajczynią papugą, wpierw rozpędził i odgonił zwierzęta dobrej woli, następnie zanurzył trąbę, a póżniej, rozpychając się między swoimi, zatrąbił triumfalnym głosem na struchlałą ze strachu okolicę, że źródło jest jego, bo on przybył tu pierwszy… Papuga, jak ciche echo, poparła tą tezę…
I nikt nie widział śladów Lwich łap… Bo ich już nie było… Zniknęły pod tarzającymi się z uciechy cielskami hipopotamów, hien, szakali i sępów… I znów kropla będzie mieć swoją cenę… I znów władzę nad wodą przejęli uzurpatorzy…
Stary Lew był już za słaby, aby z nimi walczyć… Leniwie przeciągnął się na swojej niedostępnej i bezpiecznej skale, aż zatrzeszczały nie naoliwione kości… Usłyszały to wszech wiedzące, wszech widzące i wszech słyszące hieny… “A co ty tu szukasz? Spierdalaj, albo płać, jak chcesz się napić… Hi, hi, hi…”… I Stary Lew powoli, cicho, i ostrożnie zszedł ze swojej półki… Teraz zaprosi tylko zaufane zwierzaki… W swoich przekrwionych oczach widział już wiele starych i nowych źródeł… Widział także wiele różnych zwierząt w czasie walki o przetrwanie… Ciągle składał także sobie obietnice… Że już nigdy… Że już do stołu zaprosi tylko najbardziej zaufanych… Nadal idąc i patrząc się przed siebie, w bezkres sawanny i życia, pomimo to czuje, że okłamuje sam siebie… Jest wszak królem zwierząt… Wszystkich zwierząt… Dobrych, ale i tych złych także… Musi dbać o wszystkie… Od bakterii po płetwala błękitnego… Takie zadanie jest króla…
Bezlitosne Słońce wypaliło ziemię nie zostawiając nawet kropli wody. W kurzu, którego od miesięcy nie musnął najmniejszy choćby powiew wiatru, powoli bielały szkielety antylop, gepardów i innych padniętych z pragnienia zwierząt. Jedyny wodopój w promieniu wielu kilometrów był zajęty przez “towarzystwa wzajemnej adoracji”… Tam dla niego nie było miejsca… Wodę rozdzielały brutalne hipopotamy i trąbiące ciągle słonie, które wespół z sępami, wyjącymi śmiercią hienami i szakalami, za każdą kroplę kazały sobie słono płacić… Lojalnością i oddaniem… Wazeliniarskim łaszeniem się do śmierdzących padliną piór i sierści…
Tego dumny Lew nie mógł znieść i poszedł swoją ścieżką, ryzykując życiem… Kierując się instynktem i ponad przeciętnym węchem znalazł nowe źródło. Bo taka jest cena honoru i dumy… Wg niego…
Ale sam nie mógł pić… Jeszcze tak nisko się nie stoczył… Wszedł więc na skalną półkę, nad życiodajnym płynem i zaryczał swym zachrypniętym już, ale nadal potężnym głosem na całą okolicę. Wołał wszystkie zwierzęta dobrej woli do siebie, do zimnej i czystej wody…
Najpierw przybiegły szybkie, rącze gazele, będące w pobliżu… Póżniej gepardy, zebry i likaony… Lamparty i reszta zwierząt po każdym łyku kierowała swoje, coraz bardziej błyszczące oczy do góry, w jego stronę… W wielkich i szczerych źrenicach nie było śladu fałszu, jedynie uznanie… Nikt nie deptał i nie zamazywał śladów, odcisków łap, które zostawił tu pierwszy na miękkiej od wilgoci glebie… Taki trochę dziwny, bo “zwierzęcy” sposób na okazanie szacunku… Wszyscy zgodnie, bez agresji, zaspokoić chcieli wspólne pragnienie… O nic więcej Lwu nie chodziło… Spełnił swój obowiązek wobec reszty, ale docenienie tego, jednak trochę i przyjemnie drażniło jego ciągle kudłatą grzywę… Rozłożył się błogo na skale i zasnął…
W ten ciszę przerwał trzask łamanych gałęzi i trzepot skrzydeł spłoszonych ptaków… Do nozdrzy Lwa wdarła się agresywna woń zgnilizny i ekskrementów… Wieść o nowym źródle szybko się rozniosła po okolicy… W przerażonych oczach najpierw pojawiły się podłużne kreski, a póżniej to, co początkowo uznał za zły sen… Depcząc jego ślady, niezdarnie gramoląc się w gąszczu suchej akacji, do źródła zmierzał orszak “inaczej spragnionych”… Lew ich rozpoznał… To byli ci, “mącący”, z drugiego wodopoju… Prawdopodobnie tam już nie było czym dzielić… Wypili wszystko, a to, co zostało, nie nadawało się już do niczego, sam gnój… Pierwszy słoń z orszaku, brudny i śmierdzący, z siedzącą mu na kle zdrajczynią papugą, wpierw rozpędził i odgonił zwierzęta dobrej woli, następnie zanurzył trąbę, a póżniej, rozpychając się między swoimi, zatrąbił triumfalnym głosem na struchlałą ze strachu okolicę, że źródło jest jego, bo on przybył tu pierwszy… Papuga, jak ciche echo, poparła tą tezę…
I nikt nie widział śladów Lwich łap… Bo ich już nie było… Zniknęły pod tarzającymi się z uciechy cielskami hipopotamów, hien, szakali i sępów… I znów kropla będzie mieć swoją cenę… I znów władzę nad wodą przejęli uzurpatorzy…
Stary Lew był już za słaby, aby z nimi walczyć… Leniwie przeciągnął się na swojej niedostępnej i bezpiecznej skale, aż zatrzeszczały nie naoliwione kości… Usłyszały to wszech wiedzące, wszech widzące i wszech słyszące hieny… “A co ty tu szukasz? Spierdalaj, albo płać, jak chcesz się napić… Hi, hi, hi…”… I Stary Lew powoli, cicho, i ostrożnie zszedł ze swojej półki… Teraz zaprosi tylko zaufane zwierzaki… W swoich przekrwionych oczach widział już wiele starych i nowych źródeł… Widział także wiele różnych zwierząt w czasie walki o przetrwanie… Ciągle składał także sobie obietnice… Że już nigdy… Że już do stołu zaprosi tylko najbardziej zaufanych… Nadal idąc i patrząc się przed siebie, w bezkres sawanny i życia, pomimo to czuje, że okłamuje sam siebie… Jest wszak królem zwierząt… Wszystkich zwierząt… Dobrych, ale i tych złych także… Musi dbać o wszystkie… Od bakterii po płetwala błękitnego… Takie zadanie jest króla…