WARSZTAT SS
motorhead1983: |
Panie Sławku mam do Pana pytanie. "Szemranym kanałem" dystrybucji hehe wpadły mi w ręce dwa pańskie woblery. Pomijając wiele innych aspektów, zauważalna jest różnica w lakierze, który na tych przynętach nie błyszczy się jak przysłowiowe psie jajca. Nie wiem czy zmatowienie jest skutkiem czasu (woblery dostałem używane), czy jest to świadomy i zamierzony efekt. Jeżeli tak jest a nie jest to tajemnicą, to czy mógłby Pan zdradzić w jaki sposób Pan to uzyskuje, czy jest to specjalny lakier? jakaś dziwna domieszka? tajemny sposób utrwalania? czy zwykły przypadek? Nie ukrywam, ze chciałbym uzyskać coś podobnego. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego... hehe |
Każdy zabieg ma swój cel. Zależy, co chcemy osiągnąć… Różne mogą być motywy np. praktyczne, albo komercyjne. Wielokrotne lakierowanie woblerów narażonych na ekstremalne warunki jest uzasadnione. Jednak wielu producentów, nastawionych na sprzedaż robi to celowo, bo takie „błyszczące, jak psie jajca” przynęty mają większe branie, niekoniecznie ze strony ryb, ha, ha. Kiedy pracowałem w gospodarce uspołecznionej w systemie 8 godzinnym nauczyłem się robić tzw. szybkie woblery. 5 sztuk miałem gotowych do łowienia następnego dnia. Kilka z nich mam do tej pory i nadal łowią ryby…
Zwykle dla siebie lakieruję woblery 3 razy, na sprzedaż co najmniej 5. Te z „szemranego” kanału to na pewno jakieś z mojego pudełka. Czas robi swoje… Także lubię pokrywać woblery różnymi lakierami z brokatem. Na jednym woblerze zmieniam nieraz kolor brokatu wielokrotnie. Stary zmywam zmywaczem do paznokci i w ten sposób powierzchnia coraz bardziej matowieje. W systemie łowienia ryb sztucznymi przynętami w zależności od warunków potrzebne są przynęty matowe i błyszczące, jaskrawe fluo, jak i malowane w sposób bardziej stonowany, bez jaskrawych kontrastów itp.
Dzięki za odpowiedź!
Pokażę teraz serię bardzo starych , ponad 25 letnich woblerów (tych "szybkich"), które zrobiłem w czasach, gdy jedyną dostępną farbą w sklepach była olejna tzw. jasny orzech. Żeby skombinować inne farby, trzeba było mocno się natrudzić... Te woblery nadal są bardzo łowne i to jest koronny dowód na tezę, że nie bajeranckie malowanie się liczy, ale jedynie intrygująca akcja ma decydujące znaczenie w kwestii atrakcyjności sztucznej przynęty...
Super woblery, z pewnością są łowne. Z tym malowaniem to prawda, ogólnie malowanie i wszystkie inne zbędne elementy w woblerach typu skrzela, które mi się bardzo podobają, pyszczek i inne mają na celu nie tylko zwrócić uwage z tym że ryba jest w tym wypadku na drugim miejscu a wędkarza. Który pośród setek a nawet tysięcy modeli dostępnych wybierze ten który mu się podoba. A ryba w tym wypadku oceni czy "ślicznie- wręcz wychuchany "wobler imituje w jakim kolwiek swój deser.
Tak jak Panie Sławku kiedyś stwierdziłeś, że nasz wobler ma być ofiarą a nie drapieżnikiem.
Pozdrawiam
Tak jak Panie Sławku kiedyś stwierdziłeś, że nasz wobler ma być ofiarą a nie drapieżnikiem.
Pozdrawiam
Ja Panie Sylwku zawsze lubiłem skróty, nieraz bardzo dziwaczne i stąd moje przynęty są takie jakie są.., ha, ha...Wierzę w przebłyszczenie i robię wszystko, aby były w największym stopniu nietypowe. Stąd dziwne skrzela, kształty, kolory, akcje...Staram się patrzeć na przynęty oczami ryb, a nie ludzi...
Listopad jest miesiącem, w którym większość wędkarzy prawdopodobnie odkłada kije i w “wolnym” czasie zajmuje się Bóg jeden wie czym… Jeśli jest to czas poświęcony rodzinie, to normalka, żona i dzieciaki się cieszą… Podobnie, gdy taki czas zostanie przeznaczony na jakieś intratne zajęcie… Gorzej, gdy wędkarz zmienia jedną szajbę na drugą i w wolnych chwilach od wędkarstwa zajmuje się … wędkarstwem… Byle do wiosny, niektórzy powiadają… Ale czym jest wielokrotne przeglądanie tych samych pudełek, smarowanie nasmarowanych kołowrotków, głaskanie rozpieszczonych wędek… Albo gapienie się na fotografie z “okazami”, jakby z nadzieją, że za którymś razem trochę urosną…
Jednak, moim zdaniem, największą szajbą jest produkcja sztucznych przynęt. Ktoś, kto nigdy tego nie powąchał, powinien się cieszyć… Mam na myśli “poważne” tworzenie przynęt, łownych przynęt… Takich, którym poświęca się serce i rozum, tzn. bardzo wiele pracy, myśli i uporu… To hektolitry kawy, nieprzespane noce, tysiące kombinacji i testów. Aby być w tym dobrym, nie wystarczy chcieć… Między chcieć, a móc jest przepaść, której nie przekroczy się jednym kroczkiem. Jest wiele cech, które należy posiadać, ale najważniejszą wg mnie jest cecha świadomości, która zawsze musi podpowiadać w czasie tworzenia jakiejkolwiek przynęty, że zwierzęta nie są w “pełni zupełnie” nieświadomymi istotami i oprócz szacunku należy im się wdzięczność za zmuszanie do intelektualnego wysiłku nas, lokatorów z najwyższych gałęzi… Kto nie wie, nie wierzy, albo zapomniał, że zwierzęta pamiętają - ten niech lepiej zajmie się czymś innym, być może bardziej pożytecznym… W świecie sztucznych przynęt jest magia, na zrozumienie której brakuje kart do opisania… Chcesz dłużej żyć? M. in. nie pal papierosów, nie pij alkoholu, nie objadaj się i… z nadmierną ambicją nie bierz się do np. strugania woblerów, ha, ha…
Lada chwila, ruszę z pewnymi radami w temacie j. w. i mam nadzieję, że pomogę niektórym z Was zaoszczędzić czasu, pieniędzy i nerwów… Spokojnie, najważniejszą wędkarską cechą jest cierpliwość i tego trzeba się trzymać, jak koła ratunkowego. Jest listopad, póżniej przyjdzie grudzień itd., aż do marca… Co będziemy robić, gdy dzień tak krótki i leje, albo coś innego pada? Jak, to co… Będziemy robić woblery. Wsadzimy sobie zatyczki do uszu, aby nie słyszeć biadolenia, że kurz, że trociny, że śmierdzi lakier… A póżniej, wiosną, albo latem w blasku słońca, słysząc jedynie śpiew ptaków, szum bystrej wody i liści krzewów, przeżyjemy tą niezwykłą chwilę, gdy wielka ryba chwyci w pysk naszą, własnoręcznie wykonaną przynętę … Dla takich chwil warto się poświęcać… Po to żyje wędkarz.
Jednak, moim zdaniem, największą szajbą jest produkcja sztucznych przynęt. Ktoś, kto nigdy tego nie powąchał, powinien się cieszyć… Mam na myśli “poważne” tworzenie przynęt, łownych przynęt… Takich, którym poświęca się serce i rozum, tzn. bardzo wiele pracy, myśli i uporu… To hektolitry kawy, nieprzespane noce, tysiące kombinacji i testów. Aby być w tym dobrym, nie wystarczy chcieć… Między chcieć, a móc jest przepaść, której nie przekroczy się jednym kroczkiem. Jest wiele cech, które należy posiadać, ale najważniejszą wg mnie jest cecha świadomości, która zawsze musi podpowiadać w czasie tworzenia jakiejkolwiek przynęty, że zwierzęta nie są w “pełni zupełnie” nieświadomymi istotami i oprócz szacunku należy im się wdzięczność za zmuszanie do intelektualnego wysiłku nas, lokatorów z najwyższych gałęzi… Kto nie wie, nie wierzy, albo zapomniał, że zwierzęta pamiętają - ten niech lepiej zajmie się czymś innym, być może bardziej pożytecznym… W świecie sztucznych przynęt jest magia, na zrozumienie której brakuje kart do opisania… Chcesz dłużej żyć? M. in. nie pal papierosów, nie pij alkoholu, nie objadaj się i… z nadmierną ambicją nie bierz się do np. strugania woblerów, ha, ha…
Lada chwila, ruszę z pewnymi radami w temacie j. w. i mam nadzieję, że pomogę niektórym z Was zaoszczędzić czasu, pieniędzy i nerwów… Spokojnie, najważniejszą wędkarską cechą jest cierpliwość i tego trzeba się trzymać, jak koła ratunkowego. Jest listopad, póżniej przyjdzie grudzień itd., aż do marca… Co będziemy robić, gdy dzień tak krótki i leje, albo coś innego pada? Jak, to co… Będziemy robić woblery. Wsadzimy sobie zatyczki do uszu, aby nie słyszeć biadolenia, że kurz, że trociny, że śmierdzi lakier… A póżniej, wiosną, albo latem w blasku słońca, słysząc jedynie śpiew ptaków, szum bystrej wody i liści krzewów, przeżyjemy tą niezwykłą chwilę, gdy wielka ryba chwyci w pysk naszą, własnoręcznie wykonaną przynętę … Dla takich chwil warto się poświęcać… Po to żyje wędkarz.
WOBLER A - Z.
Pierwszy wobler zacząłem strugać, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Szczupak łyknął mi przedostatnią Rapalę Oryginal. Miałem dwa wyjścia - albo czekać w nieskończoność na paczkę od wujka, albo … spróbować samemu zrobić podobną przynętę. Zaryzykowałem. Odrysowałem na kartce papieru kontury i suwmiarką pobrałem wszystkie możliwe zewnętrzne wymiary. Najbardziej intrygowało mnie wnętrze przynęty. Z bólem serca pokroiłem wobler wzdłuż i wszerz. Poczułem się, jakbym znalazł się w innym nieznanym świecie. I tak to się zaczęło… Bardzo ważnym faktem było to, że na pierwszy w życiu wobler złowiłem kilka ryb. To dało mi siły i nie zraziłem się, że drugi, trzeci itd. były do niczego. Siódmy, czy ósmy “zadziałał”. Nie miałem wtedy żadnych wzorców, ani nauczycieli. Do wszystkiego trzeba było dochodzić krocząc samotnie. Najpierw “małpowałem” kształty, kolory i sposób obciążania wzorując się na firmowych oryginałach, ale szybko odszedłem od tej “metody”, bo dostrzegłem inne zależności rządzące łownością przynęt, tym bardziej, że w międzyczasie robiłem także inne typy przynęt m. in. wahadłówki i cykady. Szybko zrozumiałem, że należy przynęty podzielić na dwa rodzaje : przeznaczone do łowienia w wodach dzikich, poddanych niskiej presji i na przynęty “odwrotne”, przeznaczone na wody z wydeptanymi przez wędkarzy brzegami, z rybami wielokrotnie mającymi kontakt z haczykami, czy kotwicami…
MATERIAŁ.
Uważam, że najlepszym drewnem jest spróchniała topola. Jest doskonała w obróbce, można nawet obejść się bez noża, posługując się jedynie papierem ściernym. Po nadaniu woblerowi pożądanego kształtu należy oczywiście korpus wzmocnić przez nasączenie go lakierem. Uzyskujemy ( w zależności od ilości kąpieli i stopnia rozcieńczenia lakieru) odpowiednio twardy materiał, który można już bezpiecznie poddawać kolejnym etapom obróbki.
Robię także niektóre małe woblerki, albo żuczki z balsy, ale przyczyną jest raczej sentyment, a nie względy praktyczne… Poza tym mam tego drewna spory zapas, a więc trzeba go zużyć, bo do rozpalania w piecu raczej się nie nadaje, ha, ha…
Pierwszy wobler zacząłem strugać, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Szczupak łyknął mi przedostatnią Rapalę Oryginal. Miałem dwa wyjścia - albo czekać w nieskończoność na paczkę od wujka, albo … spróbować samemu zrobić podobną przynętę. Zaryzykowałem. Odrysowałem na kartce papieru kontury i suwmiarką pobrałem wszystkie możliwe zewnętrzne wymiary. Najbardziej intrygowało mnie wnętrze przynęty. Z bólem serca pokroiłem wobler wzdłuż i wszerz. Poczułem się, jakbym znalazł się w innym nieznanym świecie. I tak to się zaczęło… Bardzo ważnym faktem było to, że na pierwszy w życiu wobler złowiłem kilka ryb. To dało mi siły i nie zraziłem się, że drugi, trzeci itd. były do niczego. Siódmy, czy ósmy “zadziałał”. Nie miałem wtedy żadnych wzorców, ani nauczycieli. Do wszystkiego trzeba było dochodzić krocząc samotnie. Najpierw “małpowałem” kształty, kolory i sposób obciążania wzorując się na firmowych oryginałach, ale szybko odszedłem od tej “metody”, bo dostrzegłem inne zależności rządzące łownością przynęt, tym bardziej, że w międzyczasie robiłem także inne typy przynęt m. in. wahadłówki i cykady. Szybko zrozumiałem, że należy przynęty podzielić na dwa rodzaje : przeznaczone do łowienia w wodach dzikich, poddanych niskiej presji i na przynęty “odwrotne”, przeznaczone na wody z wydeptanymi przez wędkarzy brzegami, z rybami wielokrotnie mającymi kontakt z haczykami, czy kotwicami…
MATERIAŁ.
Uważam, że najlepszym drewnem jest spróchniała topola. Jest doskonała w obróbce, można nawet obejść się bez noża, posługując się jedynie papierem ściernym. Po nadaniu woblerowi pożądanego kształtu należy oczywiście korpus wzmocnić przez nasączenie go lakierem. Uzyskujemy ( w zależności od ilości kąpieli i stopnia rozcieńczenia lakieru) odpowiednio twardy materiał, który można już bezpiecznie poddawać kolejnym etapom obróbki.
Robię także niektóre małe woblerki, albo żuczki z balsy, ale przyczyną jest raczej sentyment, a nie względy praktyczne… Poza tym mam tego drewna spory zapas, a więc trzeba go zużyć, bo do rozpalania w piecu raczej się nie nadaje, ha, ha…
KSZTAŁTOWANIE WOBLERÓW.
Kształt przynęty jest ważny. Ryby reagują na kształt. Jednak w zależności od stopnia “przyzwyczajenia”, czyli ilości bezpośrednich kontaktów, konkretny kształt, pierwotnie akceptowany, z czasem staje się odpychający, budzący podejrzenia. Kształty przynęt często idą w parze z “modnymi” wielkościami, kolorami i po pewnym czasie ryby nabierają podejrzeń. Dlatego należy “grać” tymi cechami przynęt i próbować robić rzeczy nowe, nie obarczone cechą wielokrotnego stosowania przez bardzo wielu wędkarzy w danej wodzie.
Jest wiele pomysłów na “rzeźbienie” woblerów i utarło się przekonanie, że potrzebna jest do tego artystyczna żyłka. Nie uważam, że istotnie tak jest… Nie ma z tym żadnego problemu, jeśli sposób zabrania się do tej czynności jest prawidłowy.
W pierwszej kolejności należy przygotować sobie pewien zbiór deseczek o różnej grubości, długości i szerokości - w zależności od tego, jakie woblery chcemy robić. Jeśli np.. zamierzamy zrobić wobler o długości 50 mm, grubości w najszerszym miejscu 12 mm i max. wysokości 15 mm - to potrzebne nam będą dwie deseczki, każda o dł. min. 50 mm, szer. min. 15 mm i grubości 5,5 mm ( tak, tak, to nie pomyłka…).
Dlaczego dwie deseczki o grubości 5.5 mm? Zamierzam nauczyć wielu z Was innego sposobu robienia woblerów. Począwszy od kształtowania, uzbrajania, na malowaniu, lub oklejaniu kończąc… Dwie deseczki są po to, aby przed sklejeniem ich w całość mieć wnętrze woblera do dyspozycji. Tak, jak chirurg lubi mieć “wszystko” na wierzchu, tak i my musimy mieć możliwość manipulacji we wnętrzu przynęty. Po to, aby igrać sobie z obciążeniem, komorami powietrznymi itp.
Do cięcia desek na deseczki - plasterki najlepiej nadają się piły włosowe. Bardzo wiele lat posiadam Dedrę 7705 i jeszcze nie dała plamy…
Kształt przynęty jest ważny. Ryby reagują na kształt. Jednak w zależności od stopnia “przyzwyczajenia”, czyli ilości bezpośrednich kontaktów, konkretny kształt, pierwotnie akceptowany, z czasem staje się odpychający, budzący podejrzenia. Kształty przynęt często idą w parze z “modnymi” wielkościami, kolorami i po pewnym czasie ryby nabierają podejrzeń. Dlatego należy “grać” tymi cechami przynęt i próbować robić rzeczy nowe, nie obarczone cechą wielokrotnego stosowania przez bardzo wielu wędkarzy w danej wodzie.
Jest wiele pomysłów na “rzeźbienie” woblerów i utarło się przekonanie, że potrzebna jest do tego artystyczna żyłka. Nie uważam, że istotnie tak jest… Nie ma z tym żadnego problemu, jeśli sposób zabrania się do tej czynności jest prawidłowy.
W pierwszej kolejności należy przygotować sobie pewien zbiór deseczek o różnej grubości, długości i szerokości - w zależności od tego, jakie woblery chcemy robić. Jeśli np.. zamierzamy zrobić wobler o długości 50 mm, grubości w najszerszym miejscu 12 mm i max. wysokości 15 mm - to potrzebne nam będą dwie deseczki, każda o dł. min. 50 mm, szer. min. 15 mm i grubości 5,5 mm ( tak, tak, to nie pomyłka…).
Dlaczego dwie deseczki o grubości 5.5 mm? Zamierzam nauczyć wielu z Was innego sposobu robienia woblerów. Począwszy od kształtowania, uzbrajania, na malowaniu, lub oklejaniu kończąc… Dwie deseczki są po to, aby przed sklejeniem ich w całość mieć wnętrze woblera do dyspozycji. Tak, jak chirurg lubi mieć “wszystko” na wierzchu, tak i my musimy mieć możliwość manipulacji we wnętrzu przynęty. Po to, aby igrać sobie z obciążeniem, komorami powietrznymi itp.
Do cięcia desek na deseczki - plasterki najlepiej nadają się piły włosowe. Bardzo wiele lat posiadam Dedrę 7705 i jeszcze nie dała plamy…
Panie Sławku, czy oznacza to że skleja Pan woblery z dwóch części? Przyznam się, że pierwszy raz się z takim podejściem spotykam. Czy wobler wykonany w ten sposób posiada jakieś szczególnie pożądane cechy, których nie posiada wobler wykonany klasycznie?