WARSZTAT SS
Otrzymałem już kilkanaście pytań odnośnie sposobu testowania przynęt… Żeby nie pisać w odpowiedziach w kółko tego samego, odpiszę raz, zamykając temat…
Właściwie, to całe swoje wędkarskie życie przeznaczam na testowanie różnorakich przynęt… Mój sposób jest bardzo prosty, a więc i z zasady bardzo skuteczny… Nie opiera się na pobożnych życzeniach, wierze, ani teoriach… Końcowy wniosek jest odpowiedzią praktyki…
Zawsze miałem i mam zaufanych funfli, bardzo dobrych spinningistów, którzy z chęcią służą mi pomocą… Wybieram do “eksperymentów” trudne łowiska, poddane presji, i o których się mówi, że trudno jest cokolwiek złowić… Tylko takie są miarodajne, bo one właśnie odzwierciedlają całą prawdę o polskich realiach i niedalekiej już przyszłości nielicznych, a jeszcze rybnych enklaw… Żelazna konsekwencja w testowaniu jest najważniejsza… Nie ma to, albo tamto, ha, ha… Konsekwentnie i z uporem sprawdzam swoje przynęty… Wiele przynęt w całości jest zupełnie nowych, mógłbym je opatentować, ale najczęściej sprawdzam nowe rozwiązania kolorystyczne, albo z pozoru niewinne korekty w budowie i wzajemne relacje, np. typu kolory – akcja i praca… Koledzy łowią “tradycyjnie”, wykorzystując wiele znanych przynęt i sposobów, a ja mieszam wodę swoim często domniemanym z początku “killerem”, ha, ha… Dawniej jeden na dziesięć “wypalał”, teraz jeden na trzy… Kiedyś porównałem łowienie ryb z “łowieniem” kobiet… Z wiekiem wie się, czego one tak naprawdę chcą… Przynęta nie staje się problemem… Problem tkwi w wędzisku, ha, ha… I na koniec, aby udowodnić Wam, jak bardzo jestem dziwny, pierd… i do tego na dodatek lekko kreatywny – zdradzę jeden ze swoich najwspanialszych pomysłów… Otóż, gdybym nie był oryginalny w czymkolwiek, co robię, bardzo bym cierpiał… Dlatego, do testów używam rozhartowanych na amen kotwic, czy haków… A co… Nie można? Po co urywać prototypy, albo tracić czas na holowanie ryb… Ważne, że wzięła… Czasem “wymiarek” się wyholuje, jak na ostatniej wyprawie… A w przerwie, w błogim samozadowoleniu zbiera się grzyby… Zuśka lubi wróble, może i zgryzie kanie, albo sowę, ha, ha…
Właściwie, to całe swoje wędkarskie życie przeznaczam na testowanie różnorakich przynęt… Mój sposób jest bardzo prosty, a więc i z zasady bardzo skuteczny… Nie opiera się na pobożnych życzeniach, wierze, ani teoriach… Końcowy wniosek jest odpowiedzią praktyki…
Zawsze miałem i mam zaufanych funfli, bardzo dobrych spinningistów, którzy z chęcią służą mi pomocą… Wybieram do “eksperymentów” trudne łowiska, poddane presji, i o których się mówi, że trudno jest cokolwiek złowić… Tylko takie są miarodajne, bo one właśnie odzwierciedlają całą prawdę o polskich realiach i niedalekiej już przyszłości nielicznych, a jeszcze rybnych enklaw… Żelazna konsekwencja w testowaniu jest najważniejsza… Nie ma to, albo tamto, ha, ha… Konsekwentnie i z uporem sprawdzam swoje przynęty… Wiele przynęt w całości jest zupełnie nowych, mógłbym je opatentować, ale najczęściej sprawdzam nowe rozwiązania kolorystyczne, albo z pozoru niewinne korekty w budowie i wzajemne relacje, np. typu kolory – akcja i praca… Koledzy łowią “tradycyjnie”, wykorzystując wiele znanych przynęt i sposobów, a ja mieszam wodę swoim często domniemanym z początku “killerem”, ha, ha… Dawniej jeden na dziesięć “wypalał”, teraz jeden na trzy… Kiedyś porównałem łowienie ryb z “łowieniem” kobiet… Z wiekiem wie się, czego one tak naprawdę chcą… Przynęta nie staje się problemem… Problem tkwi w wędzisku, ha, ha… I na koniec, aby udowodnić Wam, jak bardzo jestem dziwny, pierd… i do tego na dodatek lekko kreatywny – zdradzę jeden ze swoich najwspanialszych pomysłów… Otóż, gdybym nie był oryginalny w czymkolwiek, co robię, bardzo bym cierpiał… Dlatego, do testów używam rozhartowanych na amen kotwic, czy haków… A co… Nie można? Po co urywać prototypy, albo tracić czas na holowanie ryb… Ważne, że wzięła… Czasem “wymiarek” się wyholuje, jak na ostatniej wyprawie… A w przerwie, w błogim samozadowoleniu zbiera się grzyby… Zuśka lubi wróble, może i zgryzie kanie, albo sowę, ha, ha…
Bardzo delikatny i smaczny grzybek… To taki okonek patelniak z rodziny grzybów… Jak się złapie “smaka”, nie zaszkodzi spróbować, oczywiście z umiarem, ha, ha… Zuśka kawałek spróbowała… Spojrzała na mnie z takim wyrzutem, jakby chciała powiedzieć “Wolę wróble i prawdziwe schabowe od tej twojej kani. Sam to sobie jedz frajerze… Roślinożerca się znalazł…”… "Nadwyżkę" więc oddałem Danuśce, ha, ha.., dla której kania to grzyb nr.2... Po mnie, ha, ha...
Dużo tej czerwieni, jakby rzeźnia była :-). Miałeś odpocząć od cykad i wziąć się za woblery. Czekam na wobki a tu jakieś owady z krwią na skrzydłach :-)
Proszę nie pisać mi o krwi, bo na czas z góry nieokreślony zakopałem toporek wojenkowy, ha, ha… To przez Ciebie, Imienniku, bo czekam na “definitywną definicję” woblera pływająco-nurkującego ze sterem… Chciałbym wiedzieć, jak nazwać chociażby w przybliżeniu to, co zamierzam zrobić, ha, ha… A tak poważnie, to “prace” trwają i do stycznia powinienem się wyrobić… Jakby się to zwało, będzie dobrze się miało, ha, ha… I na pstrągi, z imiennikiem będzie polowało…
Na pstrągi piszę się już. Z definicją i nie tylko nastąpiło lekkie przesilenie i troszkę na bok zostanie chyba odłożone. Chyba, że dostanę nowe testery :-)
Ja bym nazwał Twoją twórczość mój Imienniku jako:
"Przemyślana improwizacja z góry założonym efektem końcowym".
Ja bym nazwał Twoją twórczość mój Imienniku jako:
"Przemyślana improwizacja z góry założonym efektem końcowym".
Zimno... jeszcze trochę szczupaków, potem lód , czyli potem woblery i cykady... Nie tęsknię tylko za ustawianiem woblerków w miejscach gdzie tylko nie ma lodu... i te zmarznięte rece. Powodzenia Panie Sławku heh.
Witam Mistrza , jestem nowym użytkownikiem.Śledzę ten wątek od dłuższego czasu i doszedłem do wniosku że należy się zarejestrować i poznawać dwie połówki.
Witam i zapraszam do warsztatu. Jestem tu całymi dniami sam ze swoim kotem Zuśką, narzędziami i przynętami. Czasem mam ochotę pogadać z ludżmi. Znaczy się z Ludżmi, ha, ha...
Panie Sławku ja już myślę o podlodowych łowach.
Jak co roku odwiedzę łowisko tęczakowe źeby sprawdzić czy te ryby mają nadal tyle wigoru.
Liczę na jakieś podpowiedzi / koncepcje przynętowe na te skubańce.
Tym samym zachęcam do wzbogacenia Pańskich wpisów o przynęty podlodowe bo o ile mnie pamięć nie myli to o tym szerzej jeszcze nie było a temat rozległy.
Pozdrawiam
L
Jak co roku odwiedzę łowisko tęczakowe źeby sprawdzić czy te ryby mają nadal tyle wigoru.
Liczę na jakieś podpowiedzi / koncepcje przynętowe na te skubańce.
Tym samym zachęcam do wzbogacenia Pańskich wpisów o przynęty podlodowe bo o ile mnie pamięć nie myli to o tym szerzej jeszcze nie było a temat rozległy.
Pozdrawiam
L
Ja też myśle o lodzie,dzisiaj pierwszy rekonesans,niestety tylko płytka część jeziora w lodzie,właściwa z glęboką wodą jeszcze się schładza ,efekt taki że ryba w części nie zamarzniętej ale i tak pewnie niewielu z was koledzy było na lodzie w pażdzierniku,zdjęcie z dzisiaj,kolega Bogdan na zdjęciu.W części płytkiej lód ponad 15cm.
Ty tam Krzyśku nie masz zmartwienia, czy będzie zima... Tak lubię to podlodowe łowienie, że na samą myśl robi mi się gorąco, ha, ha... Coś Łukasz postaram się napisać... Ale ten czas szybko leci, już prawie zima...Rzeczywiście... Żuczki, żuczki, żuczki...
Na żuczki czekam,może do marca Remik coś wymyśli,chętnie sprawdził bym ich skuteczność na paliach o ile o tych samych żuczkach mowa..
“Żuczek” to takie połączenie mormyszki i błystki w jedną całość. Z pozoru wygląda niewinnie, ale … Cicha woda brzegi rwie. Nie wiem, czy “żuczek SS” Krzychu sprawdziłby się w Twoich dalekopółnocnych łowiskach… To bardzo subtelna przynęta, stworzona na przeorane, polskie okoniowe łowiska… Na czas środka zimy, gdy ponoć pasiaki już niemrawe… Do wszystkich moich przynęt będę chyba dołączać instrukcję obsługi, ha, ha… Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, abyś i Ty wpuścił go do dziury… Zobaczymy, co z tego wyniknie…
Okonie jak okonie i tak łowie je z powodzeniem na blaszki,w tym SS,żuczkami troche mnie Remek zaintrygował i bardziej ciekawi mnie reakcja ryb łososiowatych na lodzie na te przynęty,palia np.na mormyszke czasem reaguje o wiele lepiej niż na lokalne sposoby,a miejscowi raczej nie używają tego typu przynęt więc żuczki mogą być fajną odmianą i skuteczną przynętą,trzeba to po prostu sprawdzić w kwietniu ,bo wtedy tutaj jest najlepszy czas na połowy z lodu.
Wiem, że Remik coś z rodziny żuczków tworzy, ale na razie boję się zapytać o postępy prac, ha, ha... Na foto takie niektóre moje, już historyczne, z bardzo starych zapasów, w międzyczasie coś tam sobie na łowisku domalowywałem, ha, ha... Linia prosta ciągła - temp. dodatnia... Linia krzywa i przerywana - mróz, jak cholera, ha, ha...
Mróz nocą około -20 st. W dzień około -10. Kiedyś nocą wolno było łowić z lodu… Całymi dniami i nocami łowiliśmy… Namioty bez podłogi, zawsze jakaś ochrona przed niespodziewanym silniejszym wiatrem, czy śniegiem była… Śledzie były jednorazowe, ze stalowego pręta… Robiło się pierzchnią dziurę, wsadzało hak i zalewało wodą… Musiało być sporo zapasowych, bo średnio około trzy razy na trzy doby zmienialiśmy miejsce “biwaku”… Raz na dobę… Ryb było sporo… Na dobrych metach z jednej dziury można było łowić na zmianę okonie, leszcze, płocie, nieraz miętusy, albo sandacze… Trafiały się także szczupaki, rzadko sieje… W dzień mało kto siedział w “namiocie”… Szukaliśmy innych miejsc, jeszcze lepszych od tych bardzo dobrych, ha, ha… Czy z takiego łowienia czegoś się nauczyłem z czystej dziedziny wędkarstwa? Niczego… To, że okoń i płoć itd. biorą także w nocy, wiedziałem od dziecka… Czego się mogłem nauczyć… Chyba tylko tego, że jeśli jest dużo ryb, to trzeba być ostatnim fajtłapą, aby ich nie łowić, ha, ha…
Nauczyłem się za to czegoś innego… Co robić, żeby nie zmarznąć, ha, ha… Prawdziwa nauka łowienia ryb była dopiero przede mną…
Nauczyłem się za to czegoś innego… Co robić, żeby nie zmarznąć, ha, ha… Prawdziwa nauka łowienia ryb była dopiero przede mną…
Luka: |
Panie Sławku ja już myślę o podlodowych łowach. Jak co roku odwiedzę łowisko tęczakowe źeby sprawdzić czy te ryby mają nadal tyle wigoru. Liczę na jakieś podpowiedzi / koncepcje przynętowe na te skubańce. Tym samym zachęcam do wzbogacenia Pańskich wpisów o przynęty podlodowe bo o ile mnie pamięć nie myli to o tym szerzej jeszcze nie było a temat rozległy. Pozdrawiam L |
Na tęczaka musisz Łukasz kombinować nie tylko z przynętami, ale przede wszystkim z kolorami… Radziłbym Ci już zaopatrywać się powoli w przeróżne kolory mazaków wodoodpornych i lakierów do paznokci… To ryba kolorów, tak samo, jak np. okoń i potokowiec… Pstrąg tęczowy… W tej nazwie zawarte jest wszystko, ha, ha…