WARSZTAT SS
Jestem od kilku dni zawalony pracą z błystkami podlodowymi i nie mam siły pisać o woblerach. Nie ten nastrój.
Znów mi do głowy wlazł nowy pomysł, taka mormyszko - błysteczka w jednym. Lusterkująca na boki przy drobnym, mormyszkowym prowadzeniu do góry , a w błystkowym opadzie migająca z mykami. Co prawda dawno, dawno temu robiłem już podobne rzeczy i bardzo się sprawdzały, ale z powodu kiepskiej jakości dostępnych materiałów, narzędzi i związanej z tym pracochłonności “produkcję” wstrzymałem. Teraz można wszystko miniaturyzować do obłędnych dla oka wymiarów. Po to noszę na lodzie lupę, ha, ha…
Znów mi do głowy wlazł nowy pomysł, taka mormyszko - błysteczka w jednym. Lusterkująca na boki przy drobnym, mormyszkowym prowadzeniu do góry , a w błystkowym opadzie migająca z mykami. Co prawda dawno, dawno temu robiłem już podobne rzeczy i bardzo się sprawdzały, ale z powodu kiepskiej jakości dostępnych materiałów, narzędzi i związanej z tym pracochłonności “produkcję” wstrzymałem. Teraz można wszystko miniaturyzować do obłędnych dla oka wymiarów. Po to noszę na lodzie lupę, ha, ha…
Spokojniutko powolutku ja Panie Sławku cierpliwie czekam :-)
Kiedyś w umownych latach Wielkiego Kryzysu (tak naprawdę to nie pamiętam czasu, aby go nie było) nigdzie nie mogłem “zdobyć” tkaniny utkanej we wzór drobnych foremnych sześciokątów. Kawałek podarowany przez kumpla szybko zużyłem, no i latałem po różnych sklepach z firanami, pasmanterią, a tam same szmaty, rzecz jasna mam na myśli towar… I nagle pewnego pięknego dnia “moja” wiesza nową firanę. O mało nie dostałem zawału… “Daj kawałek” mówię. “Ani centymetra nie dostaniesz…”. “Tego futra nigdy ci nie daruję…” dodaje. Rok do tyłu, ja, miłośnik zwierząt w bardzo demonstracyjnym akcie pociąłem jej po cichu, niby ulubione focze futerko, w którym nigdy jej nie widziałem. Sam nieraz chętnie w nie bym wskoczył, takich dostawałem dreszczy… Moja kobita w naturalnym futrze, jeszcze do tego włosem na wierzch… Nigdy! No i “poszła” foczka na chwosty i koguty…
Wracam do firanki. Miałem problem… Jak wykolegować “właścicielkę” niezbędnego mi do życia gadżetu… “Co tak się gapisz ostatnio ciągle w to okno, odsłoń sobie firankę, bo dobrze chyba nie widzisz…” przygadywała mi… I nagle pewnej nocy dostałem typowego dla mnie olśnienia… Kot, kot, kot załatwi sprawę. Mieliśmy kotkę, której dałem na imię Kuciapka, ha, ha… Ona mnie uratuje. Poczekałem, jak Danuśka pójdzie na zakupy i “rzuciłem” kotem w stronę okna. Raz, drugi, trzeci… Póżniej, gdy usłyszałem na schodach kroki mojej drugiej kotki, szybko do ubikacji i świruję pawiana. Tylko na to czekałem… Wrzask okropny… Wyskoczyłem z opuszczonymi gaciami (jak grać, to do końca). “Co się kochanie stało…”. “Popatrz na firankę.” “ Oż, w mordę jeża… Chyba Kuciapka…” Szybko dodałem… No i co… Wzięła ją na kolana, pogłaskała, przytuliła… “Może się przestraszyła, może coś jej się przyśniło, może chciała złapać jakąś muchę na szybie…”. Szybkie i pełne rozgrzeszenie tak, jak myślałem… Dla mnie nie byłoby litości i do żadnych argumentów nawet nie miałbym prawa startu. “No i co teraz” pytam z ukrytą pod maską tryumfalną miną… “No i co… Bierz te swoje sześciokątki… Uszyj sobie majtki, bo widzę, że masz goły tyłek”. Nigdy w swoim życiu z taką radością nie zmierzałem w stronę WC… Do tego w opuszczonych gaciach, ha, ha…
Wracam do firanki. Miałem problem… Jak wykolegować “właścicielkę” niezbędnego mi do życia gadżetu… “Co tak się gapisz ostatnio ciągle w to okno, odsłoń sobie firankę, bo dobrze chyba nie widzisz…” przygadywała mi… I nagle pewnej nocy dostałem typowego dla mnie olśnienia… Kot, kot, kot załatwi sprawę. Mieliśmy kotkę, której dałem na imię Kuciapka, ha, ha… Ona mnie uratuje. Poczekałem, jak Danuśka pójdzie na zakupy i “rzuciłem” kotem w stronę okna. Raz, drugi, trzeci… Póżniej, gdy usłyszałem na schodach kroki mojej drugiej kotki, szybko do ubikacji i świruję pawiana. Tylko na to czekałem… Wrzask okropny… Wyskoczyłem z opuszczonymi gaciami (jak grać, to do końca). “Co się kochanie stało…”. “Popatrz na firankę.” “ Oż, w mordę jeża… Chyba Kuciapka…” Szybko dodałem… No i co… Wzięła ją na kolana, pogłaskała, przytuliła… “Może się przestraszyła, może coś jej się przyśniło, może chciała złapać jakąś muchę na szybie…”. Szybkie i pełne rozgrzeszenie tak, jak myślałem… Dla mnie nie byłoby litości i do żadnych argumentów nawet nie miałbym prawa startu. “No i co teraz” pytam z ukrytą pod maską tryumfalną miną… “No i co… Bierz te swoje sześciokątki… Uszyj sobie majtki, bo widzę, że masz goły tyłek”. Nigdy w swoim życiu z taką radością nie zmierzałem w stronę WC… Do tego w opuszczonych gaciach, ha, ha…
Slawku Kocham Cie....Ty moj Mistrzu...
Hahahaha ja podeszłem do majtek hahahah i udało mi się hahaha
jerryhzs: |
Slawku Kocham Cie....Ty moj Mistrzu... |
Jerry, zawsze gdy się odzywasz, to serce mocniej zaczyna mi bić... Jesteś drugą połową mojego ducha, szybującą nad krainami marzeń z dzieciństwa. Tam, w dole żyli "prawdziwi" ludzie... Myśliwi i wojownicy... Tam myśliwy zabijał, gdy musiał... Zabijam, gdy muszę... A gdy mogę darować życie, czynię to z wielką radością... Czy w męskich dylematach moralnych jest jeszcze trochę innych, wolnych miejsc?
Jerry, Jerry, tyle mamy wspólnych cech... Tak chciałbym z Tobą pogadać, powędkować... Ale Twojej whisky to wolałbym nie pić... Jeszcze po pijaku wyznałbym Ci miłość, ha, ha....
kielo: |
Hahahaha ja podeszłem do majtek hahahah i udało mi się hahaha |
O, Panie Tomku, pozwoliłem sobie zajrzeć na J. pl i wielkie rzeczy zobaczyłem. Teraz dopiero się dowiedziałem, jaką techniką są robione te "łuski". Myślałem, że to przyklejona tkanina. Ja daję tkaninę, albo na lekko podeschniętej farbie wytłaczam wzór przy użyciu silikonowej "pieczątki". Muszę zajrzeć, jakie majtki nosi żona, bo dość długo w inne miejsca, poza warsztatem nie zaglądałem...
He he he no właśnie majtki naprawdę były inspiracją :-),w sumie łuska wychodzi fajnie jest wypukła i przypomina prawdziwą ,dziwne że nikt z różnych naszych forów na to nie wpadł ,niektórzy robią wobki z imitacją łuski po kilkanaście lat.
Poszedłem troszkę dalej z tą łuską i wykombinowałem sobie jak zrobić nieregularne obramowania pojedyńczej łuski,czasem grubsze ,czasem cieńsze a czasem prawie cała łuska ciemniejsza niż inne ,fajne efekty można uzyskać.
Nie odciskałem nigdy ,muszę spróbować:-).
Poszedłem troszkę dalej z tą łuską i wykombinowałem sobie jak zrobić nieregularne obramowania pojedyńczej łuski,czasem grubsze ,czasem cieńsze a czasem prawie cała łuska ciemniejsza niż inne ,fajne efekty można uzyskać.
Nie odciskałem nigdy ,muszę spróbować:-).
Zanim zacznę brnąć dalej w dalszych etapach tworzenia woblera skuszę się na kilka uwag. Wyważanie jest bardzo ważną czynnością, ale nie daje się ująć w żadne ogólne i wyrażnie widoczne ramy. Jest tyle przeznaczeń tej przynęty, że wymagane szczegóły typu znakomita lotność, niepodatność na “koziołkowanie”, “trzymanie się” nurtu, horyzontalny opad itp. są tylko jej cechami, które łatwo możemy uzyskać, ale “w jakimś celu”… Nielotne, koziołkujące, nie trzymające się nurtu i lecące na łeb, albo ogon w stronę dna woblery mogą być bardzo łowne, bo posiadają z drugiej strony także inne cechy, które w konkretnej sytuacji są bardziej istotne. Najważniejsza jest praca, kolor, kształt i wielkość… Reszta “cech dodatnich” jest umowna, bo należy do aktualnej sfery łowieckiego zadania. A więc… Jeśli chcemy złowić rybę żerującą daleko od brzegu, do tego castem - to wiadomo, musimy użyć stosunkowo ciężkiej, doskonale lotnej i nie plączącej się przynęty… Te szczegóły nie mają już znaczenia, gdy łowimy np. pstrągi, albo klenie na spław w upatrzone miejsce i pływającą przynętę długo przetrzymujemy w miejscu, cofamy… Szybkie tonięcie woblera częścią tylną także z reguły jest niewskazane, ale w wielu typach takim obciążaniem nadajemy im niezwykle drobną pracę ogonową, tak bardzo pożądaną w wielu wypadkach.., itd.. COŚ ZA COŚ jest naczelnym prawem NATURY i dzięki temu IDEAŁ jest tylko bezpodstawnym ludzkim marzeniem…
Aha, jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy, związana z powyższą sprawą. Dotyczy głównie woblerów pstrągowych. Zdarza się często, że bardzo dobry wobler ma dwie twarze. Sprowadzany np. łukiem pod prąd jest super, ale nie daje rady z prądem… Nieraz jest odwrotnie, niektóre woblery nadają się tylko do łowienia z prądem… Dlaczego tak jest… Oczywiście chodzi o akcję i pracę. Delikatnie, drobno pracujący lusterkowiec sprowadzany z szybkim nurtem “nie zdąży” zademonstrować swoich walorów. Pochłonie je rzeka. Szybkość sprowadzania takiego woblera musiałaby być przeogromna… W takich warunkach może “pracować” tylko X lub V. Takie woblery prowadzone pod prąd często gną szczytówkę sztywnej pały i jeśli miałbym ich pracę porównać do mruczenia, to chyba musiałbym wziąć na kolana tygrysa syberyjskiego, co, całe szczęście mi nie grozi… Zdarza się oczywiście, że ryby nieraz biorą na prawie zupełnie “nieruchawe” przynęty, ale to już zupełnie inna historia…
Zanim przejdę do bardzo ważnej czynności - montażu steru, będę musiał skusić się na pewne, dodatkowe porady w sprawie wyważania. W nadchodzącym tygodniu. Już wcześniej wspominałem, że na akcję i pracę woblera wpływ ma wiele czynników. “Zachowanie się” każdej jednej przynęty sztucznej “wymuszamy” odpowiednim postępowaniem w każdej, następnej ( prawidłowo kolejnej ) fazie montażu… Tu nie można nic odkładać na póżniej, ani robić zbyt wcześnie. Wszystko musi się odbywać wg z góry założonego planu z jasno określonym celem. Każdy jeden kształt korpusu i rodzaj materiału - to inne wyzwanie, nie dające się zdefiniować w sztywnych cyfrach. Najlepszą drogą ku “powtarzalności” jest dłuższe skupienie się na określonym typie woblera, jednym szablonie i stałych wymiarach, zapisywanie danych i korzystanie z fotografii cyfrowej. Po całkowitym “rozgryzieniu” jednego kawałka drewna możemy pokusić się “rozgryzać” następne… Jak bobry, ha, ha…
Oj gryzę i gryzę moje 4cm i im więcej gryzę tym więcej wiem ,ale rzeczywiście tylko o swoim korpusie wykonanym według swojego szablonu :-)
Teraz proponuję zanurzyć wobler w bardzo rzadkim lakierze. Szybciej wyschnie i dostatecznie utworzy "warstwę ochronną" dla następnych "zabiegów". Poza tym wniknie do wewnątrz i przy okazji przyklei do korpusu wolne od kleju części stelaża.
Teraz mamy dwie rzeczy do wyboru. Albo szpachlujemy prawie już gotowy korpus, albo… wycinamy rowek na ster. Zawsze to robię w tej fazie, gdy pracuję nad nowym kształtem, albo eksperymentalnie rozmieściłem obciążenie. Mało jeden rowek, można ich wyciąć kilka i ten “najwłaściwszy” zostawić, a pozostałe po prostu usunąć poprzez zaszpachlowanie… To bardzo ważne, aby teraz nie popełnić błędu, dobrze, gdy mamy kilka identycznych korpusów z jednakowo rozmieszczonym obciążeniem. W ten sposób szybciej odkryjemy miejsce najwłaściwszego umiejscowienia steru. Do testów powinniśmy mieć kilka, a nawet kilkanaście sterów różnego kształtu, szerokości i długości… Parametry steru i jego kąt położenia mają duży wpływ na ostateczne zachowanie się woblera. Z czasem odkryjemy wiele tu powstających zależności i nic już nie będzie stać na przeszkodzie, aby kombinować nie tylko z parametrami, które wcześniej podałem, ale także z rodzajami (np. łyżeczkowymi, łamanymi…), oraz miejscami położenia przedniego oczka… Wiadomo przecież, że inaczej musi wyglądać ster w np. woblerze pływającym, którym chcemy szybko uzyskać dość znaczną głębokość schodzenia, a inaczej w woblerze tonącym, pomimo osiągania przez obydwa tych samych głębokości, itd.., itd.
Do “operacji” wyrzynania steru potrzebne nam będzie “bardzo precyzyjne” narzędzie, wręcz chirurgiczny skalpel… Po prostu odpowiednio spiłowany zwykły ślusarski brzeszczot. Całą filozofią testowego sprawdzania sterów jest ich ciasne osadzanie w rowku. Jeśli ster ma grubość 1 mm, to rowek powinien mieć szerokość 0.9 mm itd., itd. Cała przyjemność mieści się w ciasnocie... Oprócz umysłowej, ha, ha...
Do “operacji” wyrzynania steru potrzebne nam będzie “bardzo precyzyjne” narzędzie, wręcz chirurgiczny skalpel… Po prostu odpowiednio spiłowany zwykły ślusarski brzeszczot. Całą filozofią testowego sprawdzania sterów jest ich ciasne osadzanie w rowku. Jeśli ster ma grubość 1 mm, to rowek powinien mieć szerokość 0.9 mm itd., itd. Cała przyjemność mieści się w ciasnocie... Oprócz umysłowej, ha, ha...
Zwykle większość czynności związanych z ostatecznym obciążaniem, wycinaniem rowka i próbą sterów wykonuję nad rzeczką. Mam taki odcinek, gdzie jest kilka różnych rodzajów prądu i szybkości nurtu. Ważna jest praktyka wędkarska i związana z tym wiedza w temacie. Tu nie o to chodzi, że wobler “jakoś chodzi”… On musi “łazić” zgodnie z naszą wolą, a nie wg swojego widzimisię… Poprzez odpowiedni sposób wcześniejszych działań ,niejako teraźniejszy jego charakter będzie tego owocem… W fazach obciążania, wyważania i “usterowiania” nowych wzorów można i należy improwizować. Trzeba przy tym pamiętać, że większy wpływ na akcję i pracę ma odpowiednio rozłożone obciążenie + ster od komór powietrznych w większości typów tych przynęt. Inaczej jest w lekkich woblerach pływających, a inaczej sprawa się przedstawia w ciężkich, tonących… Komory powietrzne najczęściej jedynie “wspomagają” obciążenie, bo nie mają dostatecznej “siły przebicia”, czyli odpowiedniej i skupionej masy… Są za to doskonałym lokum dla “duszy”, ha, ha…
Otrzymałem kilka pytań… Akcja X jest oczywiście wąska i szeroka. Dlatego X, bo “epicentrum” ruchu rodzi się w środku przynęty. Akcję i pracę najlepiej obserwować w czystej i szybkiej rzece, prowadząc przynętę, rzecz jasna pod równy i stabilny prąd. Najlepiej pod kątem około 60 stopni, bo niektóre, drobne zalusterkowania pod większym kątem mogą być niezauważalne. Napisałem kiedyś o manipulacjach wokół środka ciężkości przynęty. Wcale nie jest trudno go odkryć. Najłatwiej oczywiście w takich bryłach, jak kula, sześcian itd. , bo znajduje się w idealnym środku. W “stożkopodobnych” jest przesunięty od środka długości w stronę grubszej części. Jeśli w takim punkcie, lub wokół niego umieścimy ciężarek o odpowiedniej masie dużo rzeczy się dowiemy…
Własnoręcznie wykonana przynęta od A do Z jest bardzo męskim wyzwaniem. To ważny szczegół całego misterium polowania tkwiący w zakamarkach myśliwskiej duszy… Własnoręcznie wykonany łuk, strzała i hajda na tura, albo bizona… Czy może być bardziej romantyczna alternatywa dla supermarketu?
Otrzymałem kilka pytań… Akcja X jest oczywiście wąska i szeroka. Dlatego X, bo “epicentrum” ruchu rodzi się w środku przynęty. Akcję i pracę najlepiej obserwować w czystej i szybkiej rzece, prowadząc przynętę, rzecz jasna pod równy i stabilny prąd. Najlepiej pod kątem około 60 stopni, bo niektóre, drobne zalusterkowania pod większym kątem mogą być niezauważalne. Napisałem kiedyś o manipulacjach wokół środka ciężkości przynęty. Wcale nie jest trudno go odkryć. Najłatwiej oczywiście w takich bryłach, jak kula, sześcian itd. , bo znajduje się w idealnym środku. W “stożkopodobnych” jest przesunięty od środka długości w stronę grubszej części. Jeśli w takim punkcie, lub wokół niego umieścimy ciężarek o odpowiedniej masie dużo rzeczy się dowiemy…
Własnoręcznie wykonana przynęta od A do Z jest bardzo męskim wyzwaniem. To ważny szczegół całego misterium polowania tkwiący w zakamarkach myśliwskiej duszy… Własnoręcznie wykonany łuk, strzała i hajda na tura, albo bizona… Czy może być bardziej romantyczna alternatywa dla supermarketu?