Pierwszy lód
dobry klimat był... jest coś w tym łowieniu na lodzie
szkoda tylko że nieliczni łowili taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaakie malutkie rybiątka
szkoda tylko że nieliczni łowili taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaakie malutkie rybiątka
od czegoś trzeba zacząć łowienie z pod lodu
ale już wszystko sobie poukładałem i następny wypad będzie lepszy - jak kalosze dojdą bo buty mi przemokły na maxa
ale już wszystko sobie poukładałem i następny wypad będzie lepszy - jak kalosze dojdą bo buty mi przemokły na maxa
Widzisz Remik, a mówiłem wczoraj, że okonia dzisiaj na pewno zaliczysz
są magiczne literki "ss", są i ryby
Dokładnie. On już coś wspominał o różowym avidzie.
Haha Panowie ten lód Was widzę wciągnął. Ja tam pękam i kasy brak.
@Cykadass uszanki mamy zajebiście się sprawdzają, siekiera też była grana zanim Remka świder dotarł
Ja tylko @Luka1981 wspominam te dawne czasy, gdy wędkarstwo podlodowe nie miało obecnej popularności. Szare, zziębnięte zjawy na lodzie i tylko odgłosy rąbanego lodu zdradzały ich obecność. A teraz? Durszlak z lodu i bardzo kolorowo. Przynajmniej w moich okolicach.
U nas raczej spokojnie, ostatnio poza nami było tylko dwóch wędkarzy, poprzednie wypady podobnie.
To jest mój pierwszy sezon na lodzie i cieszę się że Remik mnie namówił (specjalnie się nie namęczył) bo poza fajnym klimatem łowienie z pod lodu w pewien sposób zmienia podejście do łowienia ryb - bankowo poprawia refleks
To jest mój pierwszy sezon na lodzie i cieszę się że Remik mnie namówił (specjalnie się nie namęczył) bo poza fajnym klimatem łowienie z pod lodu w pewien sposób zmienia podejście do łowienia ryb - bankowo poprawia refleks
tak sobię czytam i czytam i słucham od iluś lat o łowieniu pod lodem lub też z jak to lubi i nigdy jakoś się do tego nie przekonałem po prostu czegoś mi w tym wędkowaniu brakuje, może przemieszczania się albo machania kijkiem może ciepełka sam nie wiem, i co zimę z jednej strony żałuję a z drugiej cieszę się że nie próbuję bo pewnie skończyłoby się to kolejnym moim zboczeniem i całymi dniami spędzonymi na dziurawienu lodu i robieniu małą wędeczką tyc tyc tyc.
A więc „adepci” wędkarstwa podlodowego krótko opiszę Wam, jak ja to widzę. Na zdj. jest oczywiście przede wszystkim sandacz. Wziął w grudniowy, mrożny dzień. W taki bajkowy dzień, w którym „mgły osadzają szadż”, a słońce i błękit nieba to podkreśla. Na błystkę własnego wykonania i starą (był problem z kupnem akurat takiej)fluo żyłeczkę 0.14. Po dwóch godzinach „holu” miałem już dość, bo zmarzły mi dłonie. Plecak z rękawicami był oddalony o jakieś 20 m. Kiedy przywarł do dna, przestałem pompować i ostrożnie z wędką udałem się po rękawice. Powiodło się i „zabawa” zaczęła się na nowo. Trochę odpoczął i nabrał sił. Następna godzina. Jest wreszcie pod dziurą i spojrzeliśmy sobie w oczy. Następny, wściekły odjazd. I tak jeszcze z pięć razy, ale chociaż dowiedziałem się, z kim mam do czynienia. Wreszcie wykłada się pod lodem. Lód ma grubość około 25 cm. Zaczynam siekierą rozkuwać dziurę. W lewej ręce trzymam wędkę z wyregulowanym hamulcem. Obkuwam powoli wkoło otwór ostrożnie, aby nie przeciąć żyłki. Woda chlapie mi do rękawicy, póżniej zalewa twarz, leje się za koszulę, przesiąka przez czapkę. Wreszcie koniec, powinno wystarczyć. Następne dwa odjazdy. Jest, leży na boku, gołą dłonią próbuję go wykaraskać. Za mała dziura…Puszczam rybę, bo straciłem czucie. Z piętnaście minut rozgrzewam rękę w kieszeni, bo rękawica to już kamień. Jest około minus 10 st. Sandacz gdzieś w toni przewala się z boku na bok. Powiększam otwór i desperacko ponawiam próbę wyciągnięcia ryby. Albo teraz, albo nigdy, bo wiem, że moje dłonie już nie wytrzymają. Udało się. Błystka wystrzeliła z pyska, jak z procy. Nie mam czasu myśleć w tej chwili o niczym, jak o moich dłoniach. Zostawiam rybę na lodzie i biegnę, jak szalony w stronę brzegu i krzewów, aby rozpalić ognisko. Lewą, w miarę sprawną ręką rwę suchą trawę, łamię patyki. Rozpalam z trudem ognisko i z kwadrans rozgrzewam dłonie. Sytuacja opanowana, wracam do ryby. Szkoda mi jej, bo muszę ją dobić. W ostatniej chwili przypominam sobie, że mam aparat, dorzucam, dla proporcji około 0.5 kg okonia, wędkę i udaje mi się zrobić tylko jedno zdjęcie, bo siadają baterie. Koniec łowienia. W drodze do domu wstępuję do sklepu Żywicy uzupełnić „mulaki’ na następny dzień. Przy okazji ważymy rybę. 4. 20. Jest „żarcia” na dwa lata. Następnego dnia inną wędką, inną żyłką i w wykuwanych już otworach łowię około 7 –iu, w tym dwa większe od poprzednika z ubiegłego dnia. Żadnego nie musiałem zabić, bo po prostu miałem inny wybór. Na marginesie. Pierwszą rybę pod lodem złowiłem, gdy nie miałem jeszcze 4 lat…Czy ja mogłem mieć inny wybór swojej życiowej drogi…Chyba nie.