2017-07-26
6 lat wyjazdów do Szwecji cz.2
6 lat wyjazdów do Szwecji cz.1
Rok trzeci
Rok trzeci
Rok trzeci zdarzył się dopiero dwa lata później. Przygotowałem się do niego o wiele dokładniej, i ze znacznie większym entuzjazmem. Obejrzałem wszystkie dostępne zdjęcia, mapy, „djupkarty", zbierałem tyle informacji ile się dało o łowisku. Zacząłem powoli nie tyle liczyć po cichu na metrówkę, ale myśleć jak znaleźć takiego szczupaka. Jeziora były ogromne, a miejsc pasujących do opisów idealnego łowiska setki, jeśli nie tysiące. Zaczęły się wybory pomiędzy trzcinowiskami, głębinami, rynnami, górkami, łąkami. Porównywanie temperatur i głębokości. Poczytałem to, co było dostępne, i oprócz pewnej uniwersalnej wiedzy nie znalazłem niczego o co mógłbym się zaczepić, a właściwie co pozwoliłby znacznie zawęzić obszar poszukiwań. Bo na przykład na obławianie górek na jeziorach rozmiaru Vanern zeszłoby mi co najmniej jedno życie. O trzcinowiskach nie wspomnę. Więc gdzie?
Ciągle nie bawił mnie trolling. Zdarzyło się to incydentalnie, a i przyjemności z tego niewiele miałem. Spinningując każdy rzut niósł ze sobą ekscytację i wiarę, że właśnie ta trzcinka, ten zakamarek, ta gałąź zatopionego drzewa skrywały przyczajoną wielką rybę. Spinningowanie było ciągłym odkrywaniem, szukaniem, a każde z miejsc dzieliło się na dziesiątki mniejszych zakamarków przynoszących nowe emocje.
Łowiłem na zróżnicowanych jeziorach. Raczej średniej wielkości (jak na Szwecję), od rynnowych po takie, gdzie dno wydawało się równe jak stół na przestrzeni całych hektarów. Chociaż jak się szybko okazało, średnie to były one jedynie na mapach. Często wybierałem nowe jezioro, więc trzeba było zapłacić frycowe za rozpoznanie terenu. Z czasem jednak zacząłem przyjeżdżać coraz lepiej przygotowanym, no i wiedziałem dokładnie, czego chcę. W trzecim roku zaczęło się to wyraźnie zmieniać. Powoli znikały trzciniaki, a ich miejsce zajmowały coraz grubsze sztuki. Złowiłem już kilka szczupaków powyżej 70 cm, trzy powyżej 80 cm i pierwszą w życiu metrówkę, a dokładnie 104 cm.
Ciągle nie bawił mnie trolling. Zdarzyło się to incydentalnie, a i przyjemności z tego niewiele miałem. Spinningując każdy rzut niósł ze sobą ekscytację i wiarę, że właśnie ta trzcinka, ten zakamarek, ta gałąź zatopionego drzewa skrywały przyczajoną wielką rybę. Spinningowanie było ciągłym odkrywaniem, szukaniem, a każde z miejsc dzieliło się na dziesiątki mniejszych zakamarków przynoszących nowe emocje.
Łowiłem na zróżnicowanych jeziorach. Raczej średniej wielkości (jak na Szwecję), od rynnowych po takie, gdzie dno wydawało się równe jak stół na przestrzeni całych hektarów. Chociaż jak się szybko okazało, średnie to były one jedynie na mapach. Często wybierałem nowe jezioro, więc trzeba było zapłacić frycowe za rozpoznanie terenu. Z czasem jednak zacząłem przyjeżdżać coraz lepiej przygotowanym, no i wiedziałem dokładnie, czego chcę. W trzecim roku zaczęło się to wyraźnie zmieniać. Powoli znikały trzciniaki, a ich miejsce zajmowały coraz grubsze sztuki. Złowiłem już kilka szczupaków powyżej 70 cm, trzy powyżej 80 cm i pierwszą w życiu metrówkę, a dokładnie 104 cm.
Wróciłem po nią nad swoje pierwsze w Szwecji jezioro, Przy tym maleńkim trzcinowisku, które zauważyłem dwa lata wcześniej i gdzie złowiłem swojego pierwszego w Szwecji szczupaka, czekała na mnie moja pierwsza metrówka. Skusiła się na ledwo podszarpywanego glidera. Tuż przed zachodem słońca, na zakończenie pięknego dnia, patrząc, jak błękit jeziora zmienia się w coraz ciemniejszy szafir, drobna fala wygładza się w lustro, a wszystko dookoła powoli się wycisza się, poczułem swoje pierwsze w życiu kłapnięcie.
Duże szczupaki biorą inaczej. Często delikatniej, nie goniąc przynęty, ale właśnie jest to coś w rodzaju nie agresywnego uderzenia, a jedno kłapnięcie. Zapewne nie jest to regułą, jak mnóstwo innych rzeczy na rybach, ale gdy po jakimś czasie zacząłem analizować rodzaje brań większych ryb, nasunął mi się właśnie taki wniosek. Nie powiem, bo zdarzyło się także walnięcie do jerka jak z armaty, ale w większości przypadków musiałem „machać’ gdzieś w pobliżu paszczy dużego szczupaka, który stał i czekał. Miejsca te były wcześniej obławiane szeregiem innych przynęt, od gum poprzez blachy i woblery. I to wydało mi się najbardziej interesujące, gdyż najprawdopodobniej szczupak stał tam od dłuższego czasu, i nie przeszkadzały mu ani ławice woblerów przepływających w jego okolicy, ani kręcąca się w pobliżu hałaśliwa łódka.
I właściwie można by tutaj powiedzieć, że w końcu powinienem poczuć się nasycony. W trzecim roku łowienia w Szwecji złowiłem swoją pierwszą metrówkę. Trochę myślałem, że ją sobie wypracowałem, ale nie dawała mi spokoju myśl, i kiełkujące pytanie, co sprawiło, że w miejscu w którym tyle razy łowiliśmy mniejsze sztuki w końcu wyjąłem ponad metrowego szczupaka? Przynęta, pora dnia, a może szczęście? Pewnie tam przypłynął, a ja miałem farta, że rzuciłem mu pod przysłowiowy nos. Bo stał na płytkiej wodzie, kilka metrów od łódki, i na pewno nie raz przepływaliśmy mu nad głową.
Duże szczupaki biorą inaczej. Często delikatniej, nie goniąc przynęty, ale właśnie jest to coś w rodzaju nie agresywnego uderzenia, a jedno kłapnięcie. Zapewne nie jest to regułą, jak mnóstwo innych rzeczy na rybach, ale gdy po jakimś czasie zacząłem analizować rodzaje brań większych ryb, nasunął mi się właśnie taki wniosek. Nie powiem, bo zdarzyło się także walnięcie do jerka jak z armaty, ale w większości przypadków musiałem „machać’ gdzieś w pobliżu paszczy dużego szczupaka, który stał i czekał. Miejsca te były wcześniej obławiane szeregiem innych przynęt, od gum poprzez blachy i woblery. I to wydało mi się najbardziej interesujące, gdyż najprawdopodobniej szczupak stał tam od dłuższego czasu, i nie przeszkadzały mu ani ławice woblerów przepływających w jego okolicy, ani kręcąca się w pobliżu hałaśliwa łódka.
I właściwie można by tutaj powiedzieć, że w końcu powinienem poczuć się nasycony. W trzecim roku łowienia w Szwecji złowiłem swoją pierwszą metrówkę. Trochę myślałem, że ją sobie wypracowałem, ale nie dawała mi spokoju myśl, i kiełkujące pytanie, co sprawiło, że w miejscu w którym tyle razy łowiliśmy mniejsze sztuki w końcu wyjąłem ponad metrowego szczupaka? Przynęta, pora dnia, a może szczęście? Pewnie tam przypłynął, a ja miałem farta, że rzuciłem mu pod przysłowiowy nos. Bo stał na płytkiej wodzie, kilka metrów od łódki, i na pewno nie raz przepływaliśmy mu nad głową.
Myślenie jak „myśli” szczupak, czyli abstrakcja do potęgi entej.
Szczupaki to najwyraźniej wędrowcy. Przesuwały się nie tylko wraz ze zmianami temperatury, ciśnienia, ale także porami dnia i roku. I dlatego szczególnie polubiłem obławianie miejsc granicznych. Akurat nie stoków ani głębin, ale dokładnie granic płytszych zatok sąsiadujących z takimi miejscami. Jeszcze lepsze wydały mi się trzcinowiska schodzące szybko do około 2 m, a niewiele dalej do około 4. Nie wiem dlaczego, ale przy mniej więcej takich sąsiadujących ze sobą głębokościach złowiłem najwięcej dużych ryb. Głębsza woda i płytsza, albo nawet wszystkie te miejsca osobno nie przynosiły efektu. Działały dopiero jako całość. Najwidoczniej łatwiej było przemieszczać się dużym rybom po takim „skondensowanym” terenie za pożywieniem, oraz regulować temperaturę. Bez nadmiernego wysiłku i zbyt długich wędrówek.
Szybko też doszedłem do wniosku, że nie ważne jak miejsce wygląda nad wodą, ale to co się dzieje pod jej powierzchnią. Często te niepozorne miejscówki przynosiły największe niespodzianki, a prawdziwie piękne raje okazywały się podwodnymi pustyniami.
Jeszcze istotniejszym wydał mi się fakt, że wszystkie te miejsca muszą być otwarte na wielką wodę, najlepiej na duże jezioro. W zacisznych także łowiłem szczupaki, ale przecież próbowałem wybrać coś, co miało zwiększyć moje szanse na dużą rybę.
Pomyślałem także, że warto się zastanowić, jak po zbiorniku przemieszczają się ławice białej ryby. Nie tylko miejsca gdzie trze się biała ryba, ale moim zdaniem, szczególnie na dużych jeziorach, istotne jest spróbować sobie wyobrazić gdzie i jak taka biała ryba może wędrować w otwartej wodzie. Tak, aby szczupak miał do takiego miejsca blisko ze swej kryjówki.
Jednak najistotniejszą czynnością która zmieniłem, a na którą wpadłem przypominając sobie łowienie na muchę wiele lat wcześniej, była zmiana taktyki łowienia dużych ryb. Przynajmniej tak sobie to wymyśliłem. Gdy byłem młodszy czasami nie chciało mi się odchodzić ze szczególnie pięknych miejsc na rzece, gdzie liczyłem na rybę, ale też zachwycałem się przyrodą. Stałem więc w takim miejscu znacznie dłużej, i obławiałem różnymi rodzajami przynęt. Niejednokrotnie byłem bardzo zaskoczony, gdy łowiąc od dłuższego czasu zaczynałem już wątpić w istnienie ryb w tym miejscu, to po zmianie muszki np. na chruścika woda zaczynała się gotować. Oczywiście można było przyglądać się owadom nad rzeką, ale mnie intrygował fakt jaką różnicę stanowi dla ryby coś, co jest tylko trochę inaczej nastroszoną szczoteczką z piórek i sierści. Z perspektywy podwodnej wydaje się tylko kilkoma kropkami na styku wody. I podobnie zacząłem podchodzić do szczupaków. Jeżeli już znalazłem takie miejsce, które wydawało się pasować do wszystkiego, obławiałem je znacznie dłużej i cierpliwiej, a jeśli już złowiłem tam większego szczupaczka zakładałem, że jeszcze większe także są w okolicy. Oczywiście zdarzyło się kilka „bajkowych” miejsc, w których nigdy nie zobaczyłem przysłowiowego rybiego ogona... Ale w znacznej większości, powiedzmy w 80%, moja teoria zaczynała się sprawdzać. Oczywiście, jak już wcześniej napisałem, istotnymi wydaje się tutaj być wiele zmiennych, chociażby po to, żeby nie przestać całego dnia w miejscu, które nie widziało ryby. A i tak na końcu zastanawiam się nad zwykłym szczęściem, które po prostu może sprzyjało mi częściej niż innym.
Szybko też doszedłem do wniosku, że nie ważne jak miejsce wygląda nad wodą, ale to co się dzieje pod jej powierzchnią. Często te niepozorne miejscówki przynosiły największe niespodzianki, a prawdziwie piękne raje okazywały się podwodnymi pustyniami.
Jeszcze istotniejszym wydał mi się fakt, że wszystkie te miejsca muszą być otwarte na wielką wodę, najlepiej na duże jezioro. W zacisznych także łowiłem szczupaki, ale przecież próbowałem wybrać coś, co miało zwiększyć moje szanse na dużą rybę.
Pomyślałem także, że warto się zastanowić, jak po zbiorniku przemieszczają się ławice białej ryby. Nie tylko miejsca gdzie trze się biała ryba, ale moim zdaniem, szczególnie na dużych jeziorach, istotne jest spróbować sobie wyobrazić gdzie i jak taka biała ryba może wędrować w otwartej wodzie. Tak, aby szczupak miał do takiego miejsca blisko ze swej kryjówki.
Jednak najistotniejszą czynnością która zmieniłem, a na którą wpadłem przypominając sobie łowienie na muchę wiele lat wcześniej, była zmiana taktyki łowienia dużych ryb. Przynajmniej tak sobie to wymyśliłem. Gdy byłem młodszy czasami nie chciało mi się odchodzić ze szczególnie pięknych miejsc na rzece, gdzie liczyłem na rybę, ale też zachwycałem się przyrodą. Stałem więc w takim miejscu znacznie dłużej, i obławiałem różnymi rodzajami przynęt. Niejednokrotnie byłem bardzo zaskoczony, gdy łowiąc od dłuższego czasu zaczynałem już wątpić w istnienie ryb w tym miejscu, to po zmianie muszki np. na chruścika woda zaczynała się gotować. Oczywiście można było przyglądać się owadom nad rzeką, ale mnie intrygował fakt jaką różnicę stanowi dla ryby coś, co jest tylko trochę inaczej nastroszoną szczoteczką z piórek i sierści. Z perspektywy podwodnej wydaje się tylko kilkoma kropkami na styku wody. I podobnie zacząłem podchodzić do szczupaków. Jeżeli już znalazłem takie miejsce, które wydawało się pasować do wszystkiego, obławiałem je znacznie dłużej i cierpliwiej, a jeśli już złowiłem tam większego szczupaczka zakładałem, że jeszcze większe także są w okolicy. Oczywiście zdarzyło się kilka „bajkowych” miejsc, w których nigdy nie zobaczyłem przysłowiowego rybiego ogona... Ale w znacznej większości, powiedzmy w 80%, moja teoria zaczynała się sprawdzać. Oczywiście, jak już wcześniej napisałem, istotnymi wydaje się tutaj być wiele zmiennych, chociażby po to, żeby nie przestać całego dnia w miejscu, które nie widziało ryby. A i tak na końcu zastanawiam się nad zwykłym szczęściem, które po prostu może sprzyjało mi częściej niż innym.
Dorzuciłem do tego jeszcze rozłożenie głębokości jeziora, struktury dna (można wnioskować z jego kształtu, koloru wody itd.). Starałem się unikać wody z dużą ilością kamieni, a częściej szukać tych bardziej gliniastych czy piaskowych. Wybierałem miejsca z przewagą trzcinowisk nad innymi rodzajami szczupakowych łowisk. Wydawało mi się to łatwiejsze do opanowania, a szkiery czy ogromne jeziora typu Vanern zostawiłem sobie na późniejsze lata, stopniowo zwiększając ich rozmiar. Trudne także wydawały mi się klasyczne jeziora rynnowe, głównie ze względu na głębokość, ale los sprawił, że to właśnie od nich zacząłem swoją przygodę z łowieniem w Skandynawii. Postarałem się także dopasować myślenie do pory roku, czyli rozpoczęcia sezonu.
Dokupiłem kilka nowych przynęt, zgodnie z tym co mi się w głowie roiło na temat tego, co i jak chciałbym spróbować łowić. Zastanawiałem się także, czy duże jerki na szczupaka sprawią, że będę łowił selektywnie tylko duże sztuki. Z czasem okazało się, że duży jerk przyciągał niewiele mniejsze od nich szczupaki. Był jednak jeden duży plus wynikający z używania dużych przynęt, a mianowicie coraz rzadziej musiałem „operować” szczupaka, który agresywnie atakując wessał mały wobler aż gdzieś za skrzela. Dla mnie to zdecydowany pozytyw, i już raczej nie używam przynęt mniejszych niż 10 cm. Woblery, blachy czy gumy coraz częściej i dłużej zalegały w pudełkach.
Uzbrojony w tą czysto teoretyczną wiedzę wytypowałem dwa całkiem nowe jeziora z całej mapy Szwecji, i w czwartym roku ruszyłem na poszukiwaniu kolejnej metrówki. Cały czas zastanawiałem się przy tym, czy limit szczęścia nie wyczerpał się tym pierwszym dużym szczupakiem. Przecież niemałe grono wędkarzy łowi jedną taką sztukę w życiu, a sam znam kilku regularnie jeżdżących do Szwecji, którzy pomimo kilkuletniego doświadczenia jeszcze takiego nie złowili.
Byłem bardzo ciekaw, czy coś z wysnutych przeze mnie teorii się sprawdzi. Dwa całkiem nowe miejsca i dość duże jeziora, na każdym około 6 dni łowienia, czyli niewiele czasu na rozpoznanie i wprowadzenie w życie swoim pomysłów. Próbowałem, korzystając z map satelitarnych, wyznaczyć sobie kilka miejsc na początek, aby wybrać jakiś kierunek na tak rozległych akwenach.
6 lat wyjazdów do Szwecji cz.3
Dokupiłem kilka nowych przynęt, zgodnie z tym co mi się w głowie roiło na temat tego, co i jak chciałbym spróbować łowić. Zastanawiałem się także, czy duże jerki na szczupaka sprawią, że będę łowił selektywnie tylko duże sztuki. Z czasem okazało się, że duży jerk przyciągał niewiele mniejsze od nich szczupaki. Był jednak jeden duży plus wynikający z używania dużych przynęt, a mianowicie coraz rzadziej musiałem „operować” szczupaka, który agresywnie atakując wessał mały wobler aż gdzieś za skrzela. Dla mnie to zdecydowany pozytyw, i już raczej nie używam przynęt mniejszych niż 10 cm. Woblery, blachy czy gumy coraz częściej i dłużej zalegały w pudełkach.
Uzbrojony w tą czysto teoretyczną wiedzę wytypowałem dwa całkiem nowe jeziora z całej mapy Szwecji, i w czwartym roku ruszyłem na poszukiwaniu kolejnej metrówki. Cały czas zastanawiałem się przy tym, czy limit szczęścia nie wyczerpał się tym pierwszym dużym szczupakiem. Przecież niemałe grono wędkarzy łowi jedną taką sztukę w życiu, a sam znam kilku regularnie jeżdżących do Szwecji, którzy pomimo kilkuletniego doświadczenia jeszcze takiego nie złowili.
Byłem bardzo ciekaw, czy coś z wysnutych przeze mnie teorii się sprawdzi. Dwa całkiem nowe miejsca i dość duże jeziora, na każdym około 6 dni łowienia, czyli niewiele czasu na rozpoznanie i wprowadzenie w życie swoim pomysłów. Próbowałem, korzystając z map satelitarnych, wyznaczyć sobie kilka miejsc na początek, aby wybrać jakiś kierunek na tak rozległych akwenach.
6 lat wyjazdów do Szwecji cz.3
Tekst i zdjęcia: Mariusz Zych
Zobacz też:
Jerki na szczupaka
Obrotówka na szczupaka
Przynęty na szczupaki
Zobacz też:
Jerki na szczupaka
Obrotówka na szczupaka
Przynęty na szczupaki
polecane dla Ciebie
Artykuły
Moją rybą nr.1 jest pstrąg potokowy. Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia; od tych chwil, gdy jeszcze jako małe dziecko wpierw dostrzegłem jej spław i zarys sylwetki w wodzie, potem poczułem na wędce i w dłoniach, aby wreszcie móc ...
Późna jesień to prawdopodobnie najlepsza pora w sezonie na połów sandaczy w rzekach. O miejscówkach, w których łowiliśmy te ryby w środku sezonu lepiej od razu zapomnieć. Mało prawdopodobne żeby sandacze tam ...
Zima przeminęła już bezpowrotnie, dni są coraz dłuższe, słońce coraz częściej miło grzeje, wprowadzając nas i całą przyrodę w najbardziej wyczekiwaną porę roku. Wiosna to dla przyrody okres przebudzenia z zimowego odrętwienia i ...
Początek sezonu to niewątpliwie najpiękniejszy okres polowania na szczupaka. Wtedy właśnie płytkie zatoki pokrywają się pierwszymi zielonymi liśćmi podwodnej roślinności. Dla wędkarza nie ma chyba nic wspanialszego niż samotne ...
Wieści o tym potworze krążyły po okolicy kolejny sezon. Ucho raz nadstawiało się chciwie, łowiąc najmniejsze detale relacji, innym zaś aż puchło od dętych farmazonów, bo też ile to można było nasłuchać się dziwów! Oto ...
Na trociach w styczniu były zimowe upały, śniegu nie było, a całość bardziej przypominała zaawansowaną jesień niż miała cokolwiek wspólnego z zimą. Wyjazd był jednak całkiem udany z trzech fumdamentalnych względów ...
Kolejny raz wybraliśmy się w długą drogę na głębinowe sandacze. Znowu nie mogłem zasnąć w dzień przed wyzyjazdem. Kilkadziesiąt razy przekładane woblery na sandacza z pudełka do pudełka zdążyły już mocno pokłuć mi palce, zanim ...