Boleń w najstarszym wydaniu
Coś niesamowitego i magicznego zarazem jest w poznawaniu nowych metod i technik łowienia. Wyjątkowy smak sukcesu, który buduje się zaraz po zdecydowanym braniu ryby jest największą nagrodą dla wędkarza, który całe swoje życie poświęcił aby odgadnąć choć część tajemnicy podwodnego świata. Dokładnie właśnie w ten sposób swój wędkarski świat układali świetni spinningiści w czasach, gdy sklepy wędkarskie świeciły pustkami a Internet dostępny był jedynie w bazach wojskowych USA. Boleń tak się zaczeło...
Toniowe torpedy.
Odrzańscy spinningiści, których miałem okazję poznać, łowili bolenie w znacznie odmienny sposób niż boleniarze znad Bugu, Narwi czy Wisły. Sam nauczony doświadczeniem uganiałem się po usianej główkami rzece ze stosunkowo głęboko schodzącymi woblerami. Tak na Dolnym Śląsku i Ziemi Lubuskiej kiedyś łowiono rapę. Dla wielu spinningistów, którzy rozpoczynają przygodę boleniową, łowienie na klasyczne woblery to fanaberia. Najbardziej jednak dziwne jest to dlaczego nie można łowić bolenia dokładnie tak jak klenia... No właśnie, czy aby na pewno nie można? A może ekspresowe polowanie „na upatrzonego” przez wiele lat było wpajane przez wędkarskie autorytety i przez to boleniowy mit stał się regułą?
Nowy stary sposób.
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy totalnie bezradny siedziałem na szczycie kamienistej opaski. Z braku koncepcji myślałem tylko o jednym. Dlaczego nie mogę ich złowić? Gdzie popełniam błąd? Te okropne i cwane bolenie... czy mogę łowić je tylko w lecie spod powierzchni? Mógłbym tak siedzieć pewnie jeszcze dobrych kilka lat i zapewne nic bym nie wymyślił. Na szczęście jak to zwykle bywa w wędkarstwie o sukcesie przesądził przypadek.
Opaska, którą obławiałem, miała kilkaset metrów długości. Doskonale wiedziałem, że maj to doskonały okres na łowienie jazi, okoni i kleni wzdłuż kamienistych brzegów. Czasem, gdy namierzyłem gdzie żeruje boleń, mogłem skusić go jakimś podpowierzchniowym woblerkiem. Z wielkim uporem ganiałem za kleniami i jaziami. Gdzieś jednak w głowie miałem bolenie, które tłukły się od czasu do czasu, ale poza zasięgiem mojego rzutu.
Godziny marszu i setki machinalnych rzutów wymusiły zmianę przynęty. Otworzyłem pudełko i dostałem olśnienia. W jednej z przegródek zaplątał mi się niewielki pstrągowy woblerek imitujący kiełbika. Przyznaję! Nie myślałem o boleniu kiedy z trzęsącymi rękoma zakładałem na wędkę woblerka o smaku kiełbia. W głowie tłukły mi się myśli o wielkim kleniu żerującym u podnóża płytkiej opaski. Wykonałem kilka rzutów. Kiedy płaski woblerek migotał i drgał niczym zraniona rybka na twarzy pojawił mi się uśmiech. Oj - mówiłem do woblera - ty będziesz łowił kolego. Wykonałem możliwie daleki rzut w kierunku przeciwnego brzegu. Pozwoliłem przynęcie spłynąć kilka metrów, ale już na napiętej żyłce. Starałem się, aby wobek zaczął pracować maksymalnie głęboko. Zaraz po tym jak kiełbik zaczął się lekko przekładać na łuku, poczułem potężne uderzenie. Jak stary rutyniarz, zaciąłem i z dumą rozpocząłem hol (jak myślałem dobrego klenia). Szybko jednak przestałem myśleć o kleniu. Kilka sekund po zacięciu ryba pociągnęła mi z kołowrotka dobre 20 metrów linki. O! Ładnie! Jest grubiej niż myślałem. Kilka chwil zajęło mi przerzucanie w myślach gatunków ryb, jakie mogłem skusić na kiełbika. Stanęło na boleniu, ale dopiero wtedy, gdy wielka srebrna ryba pokazała mi swoją rekinią płetwę na powierzchni wody. Była piękna, gruba i bardzo waleczna. Ten boleń otworzył mi nowy sposób łowienia majowych rap. Dokładnie w ten sam sposób i za pomocą niewielkich woblerów, które drobno pracując schodziły na około 1,5 metra złowiłem dziesiątki pięknych rap. Ułożyłem też sobie sposób dobierania przynęt do „mojego nowego” łowienia. Najlepiej sprawdzały mi się wobki w przedziale 5 do 8 cm. Wybierałem dokładnie takie, jakie stosowałem na wiosenne pstrągi. Hitem były kiełbiki, płoteczki i inne, jasne oraz migoczące woblery. Stosowałem tylko dwa proste zabiegi, aby zwiększyć skuteczność przynęt. Po pierwsze wymieniałem kotwice na nr 8 oraz czasem na kotwicę ogonową zaplatałem nieco lamety ołowianej, aby wobek leciał nieco dalej. Byłem okropnie dumny. Myślałem wtedy, że to ja stworzyłem nowy sposób łowienia dużych boleni. Niestety czar prysnął jak bańka mydlana w chwili gdy poznałem kilku odrzańskich boleniarzy... Łowili dokładnie tak samo. Stosowali niemal identyczne woblery. Dziś sam się z siebie śmieję jak to wszystko w moich chłopięcych oczach wydawało się odkrywcze i genialne.
Jest taki czas...
Kiedy nad wodą już na dobre zapanuje wiosna a temperatura wody odpowiednio się ogrzeje, bolenie ochoczo zaczynają żerować na płytszej niż na przykład jesienią wodzie. Maj to okres bardzo charakterystyczny. Jeśli chodzi bowiem o bolenia jednego dnia będziemy widzieli bolki na powierzchni, a innego będą żerowały tuż przy dnie. Nie będą to jednak tak jak jesienią najgłębsze rynny. Cykle żerowania boleni uzależnione są od uklei, która to z kolei szuka miejsc lub okresów w ciągu dnia, kiedy będzie mogła korzystać z nieco cieplejszej wody. A boleń... to typowy drapieżnik, podąża za stadami uklei niczym wilk. Tropi je przez cały dzień, odpoczywa w niedalekiej odległości tylko po to, aby w odpowiedniej chwili móc sobie sprawnie urządzić dobrą wyżerkę. Niemal regułą jest, że bolenie ustawiają się tuż u podnóża rozsypanych i zniszczonych przez nurt opaskach. Kluczem do sukcesu jest odnalezienie miejsca, gdzie będziemy mogli dorzucić przynętę właśnie zaraz za ostatnie kamienie opaski.
Jeśli przeanalizujemy dokładnie majowego bolenia w bardzo łatwy sposób dojdziemy do wniosku, że to właśnie z tego tytułu łatwiej niegdyś było łowić bolki na klasyczne woblery niż ekspresowe śmigacze. No właśnie - jak do takiego sposobu łowienia się przygotować? Po pierwsze potrzebny nam będzie długi i lekkie wędzisko. Kij jednak powinien być na tyle mocny, aby śmiało można było przytrzymać szarżującą w nurcie rybę. Długi, dlatego że takim kijem łatwiej jest rzucać niewielkimi i lekkimi woblerami. Ważne jest też, aby kijek był ciepły, bo trzeba będzie zastosować żyłkę o wytrzymałości maksymalnie 5 kilo, czyli realnie około 0,20mm. Istotne jest bardzo staranne wyregulowanie hamulca, bowiem bolek w okolicach 65cm potrafi już ostro powojować w nurcie. Dobry 70-tak przy agresywnym braniu z prądem potrafi rwać 0,20 jak nitkę.
Tak to właśnie było z boleniami, które swego czasu zawróciły mi w głowie. Najpierw tak jak u wszystkich były te z powierzchni, potem majowe z toni, a na samym końcu październikowe z głębokich rynien. Wszystkie łowione w tej samej rzece. Piękne, dzikie i bardzo waleczne. Dziś pisząc o ewolucji, która rozgrywała się moim łowieniu, przypominam sobie czasy rybnej rzeki i wspaniałych wędkarzy, którzy aby łowić samodzielnie konstruowali przynęty, przemierzali brzegiem rzeki kilometry i szukali tych największych ryb.
SKOMENTUJ NA FORUM
Autor: Remigiusz Kopiej
Foto:Jacek Karczmarczyk
Przeczytaj więcej o:
boleń na spinning z dna
boleń w maju
spining w nocy
bolenie na spinning
jak łowić bolenie
zobacz też:
wobler na bolenia
wahadłówka na bolenia
cykada na bolenia
woblery boleniowe