2016-06-27
Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jesć...
Tą płynącą ze starego porzekadła prawdą chciałbym odnieść się do zamieszczonego w dniu 6 maja 2016 roku w "Czasie Brodnicy" artykułu "Kto zapoluje na nasze bobry". Niepokoi mnie ten pomysł, bo choć to oczywiste, że przy nadmiernej liczebności ich rodzin odstrzał selekcyjny jest konieczny, jednak czy będzie on właściwie przeprowadzony i kontrolowany, to już rzecz do dyskusji.Zanim to nastąpi, warto zastanowić się nad możliwością innych rozwiązań.
Co ma zatem los bobrów do kucharek? Otóż odpowiedzi poszukać trzeba w analogii żywcem wyrwanej z urzędniczej mentalności. Przecież wydającymi opinie o jakichkolwiek pracach dotyczących ochrony przyrody jest sześciu zainteresowanych, przy czym co jeden to ważny, mający w tej ważności swój interes i związane z nim decyzje. Konserwator Przyrody, Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej, Władze Samorządowe, Polski Związek Łowiecki, Polski Związek Wędkarski, Lasy Państwowe, a każdy z nich chciałaby upichcić jak najlepiej, tymczasem sporządzoną potrawę trudno spożyć, bo czegoś w niej brak. Z moich spostrzeżeń wynika, że brakuje rzetelnej współpracy w działaniu powyższych podmiotów.
Co ma zatem los bobrów do kucharek? Otóż odpowiedzi poszukać trzeba w analogii żywcem wyrwanej z urzędniczej mentalności. Przecież wydającymi opinie o jakichkolwiek pracach dotyczących ochrony przyrody jest sześciu zainteresowanych, przy czym co jeden to ważny, mający w tej ważności swój interes i związane z nim decyzje. Konserwator Przyrody, Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej, Władze Samorządowe, Polski Związek Łowiecki, Polski Związek Wędkarski, Lasy Państwowe, a każdy z nich chciałaby upichcić jak najlepiej, tymczasem sporządzoną potrawę trudno spożyć, bo czegoś w niej brak. Z moich spostrzeżeń wynika, że brakuje rzetelnej współpracy w działaniu powyższych podmiotów.
Może nie zabrałbym głosu w rozważaniu problemu, ale sądzę, że upoważnia mnie do tego nabyta wiedza. Otóż urodziłem się w śródleśnej osadzie, tam też wychowałem, a moimi nauczycielami byli: Józef Stadion Rzyszczewski, Michał Sumiński, Zdzisław Wdowiński, Włodzimierz Puchalski czy Witold Tyrakowski, orędownicy ochrony przyrody dobrze znani nie tylko w Polsce, ale i poza jej granicami, którzy uczyli dostrzegania piękna niezniszczonego jeszcze ludzką ręką świata przyrody i właściwego jej pielęgnowania. Nauczali również jakże ważnej reguły będącej podstawą etyki myśliwego: zabijaj, kiedy musisz, nie rób tegodla zabawy! Dzięki nim swoje młode życie związałem z łowiectwem, wędkarstwu zaś poświęcam się aż do dziś, i to właśnie z jego punktu widzenia chciałbym spojrzeć na problem bobrów.
Niewtajemniczonych pragnę w tym miejscu zapewnić, że łowiectwo i wędkarstwo to nie pasje służące pozyskiwaniu "mięcha" (jak wielu sądzi), ale przede wszystkim jest to hodowla zwierząt i ich ochrona. Wiem jednak, że wśród myśliwych, jak i wędkarzy nie brakuje tych, dla których etyka to abstrakcja. Mając tego świadomość jestem więc wyjątkowo wyczulony na wszelkie nieprzemyślane poczynania szkodzące ochronie przyrody.Patrząc na obecny stan rzeczy, nie potrafię odgadnąć intencji ludzi, którzy o równowagę ekosystemu dbać powinni. Owi orędownicy, których wymieniłem, uczylimnie, że należy to czynić kompleksowo, a nie wybiórczo, tymczasem mam takie wrażenie, że każda organizacja zajmująca się środowiskiem zachowuje się jak za przeproszeniem koń dorożkarza, któremu założono klapki na oczach, by widział tylko to, co ma widzieć! Trudno jednak podjąć współpracę, jeśli szukając źródeł kontaktów, gdzie można by szybko rozpocząć jakiekolwiek wspólne działania, doznaje się zawodu.Z rozpoznania wynika, że nawet Państwowa Rada Ochrony Przyrody, ten opiniotwórczo-doradczy organ działający przy Ministrze Środowiska, powołał sześć Komisji: do spraw Parków Narodowych, rezerwatów i obszarów Natura 2000, ds krajobrazu i przyrody nieożywionej, ds zwierząt, ds roślin, ds grzybów, ds wód i mokradeł, natomiast jakby zapomniał powołać tej najważniejszej, koordynującej prace wspomnianych sześciu, zanim jakakolwiek rzeczowa rada miałaby do Pana Ministra dotrzeć. Jeśli nawet te komisje pracują rzetelnie (co chętniewykazują w redagowanych biuletynach), to stykając się z naturą na co dzień wydaje się to co najmniej ułomne.
Wracając więc do bobrów, sądzę, że odstrzał powinien być rozwiązaniem ostatnim z możliwych. Ponieważ przewożenie ich w inne rejony kraju staje się niemożliwością, bo są już wszędzie, i to w licznych rodzinach, trzeba szukać sposobu, by z nimi współżyć. I tu dostrzegam możliwość, nad którą trzeba jednak popracować i co równie ważne, sięgnąć do kasy. Z moich dociekań wynika, że nie wiadomo, kto ma ją uruchomić, bo też i nie wiadomo, kto zająć się tym powinien. Wszyscy zachwycają się bobrami i rzeczywiście dziwić się im nietrudno. Tymczasem jako przedstawiciel wędkarskiego świata, powołując się na wspomniany artykuł "Kto zapoluje...", chętnie wdam się w polemikę z Panem Dyrektorem Brodnickiego Parku Krajobrazowego, który w nim informuje, że bóbr jest bardzo pożytecznym zwierzęciem. No, cóż! Nie każdemu widać z tą wiedzą o niepożyteczność wspólną drogą, a problem tkwi w zrozumieniu tej wcześniej wspomnianej przeze mnie kompleksowej ochrony.
Niewtajemniczonych pragnę w tym miejscu zapewnić, że łowiectwo i wędkarstwo to nie pasje służące pozyskiwaniu "mięcha" (jak wielu sądzi), ale przede wszystkim jest to hodowla zwierząt i ich ochrona. Wiem jednak, że wśród myśliwych, jak i wędkarzy nie brakuje tych, dla których etyka to abstrakcja. Mając tego świadomość jestem więc wyjątkowo wyczulony na wszelkie nieprzemyślane poczynania szkodzące ochronie przyrody.Patrząc na obecny stan rzeczy, nie potrafię odgadnąć intencji ludzi, którzy o równowagę ekosystemu dbać powinni. Owi orędownicy, których wymieniłem, uczylimnie, że należy to czynić kompleksowo, a nie wybiórczo, tymczasem mam takie wrażenie, że każda organizacja zajmująca się środowiskiem zachowuje się jak za przeproszeniem koń dorożkarza, któremu założono klapki na oczach, by widział tylko to, co ma widzieć! Trudno jednak podjąć współpracę, jeśli szukając źródeł kontaktów, gdzie można by szybko rozpocząć jakiekolwiek wspólne działania, doznaje się zawodu.Z rozpoznania wynika, że nawet Państwowa Rada Ochrony Przyrody, ten opiniotwórczo-doradczy organ działający przy Ministrze Środowiska, powołał sześć Komisji: do spraw Parków Narodowych, rezerwatów i obszarów Natura 2000, ds krajobrazu i przyrody nieożywionej, ds zwierząt, ds roślin, ds grzybów, ds wód i mokradeł, natomiast jakby zapomniał powołać tej najważniejszej, koordynującej prace wspomnianych sześciu, zanim jakakolwiek rzeczowa rada miałaby do Pana Ministra dotrzeć. Jeśli nawet te komisje pracują rzetelnie (co chętniewykazują w redagowanych biuletynach), to stykając się z naturą na co dzień wydaje się to co najmniej ułomne.
Wracając więc do bobrów, sądzę, że odstrzał powinien być rozwiązaniem ostatnim z możliwych. Ponieważ przewożenie ich w inne rejony kraju staje się niemożliwością, bo są już wszędzie, i to w licznych rodzinach, trzeba szukać sposobu, by z nimi współżyć. I tu dostrzegam możliwość, nad którą trzeba jednak popracować i co równie ważne, sięgnąć do kasy. Z moich dociekań wynika, że nie wiadomo, kto ma ją uruchomić, bo też i nie wiadomo, kto zająć się tym powinien. Wszyscy zachwycają się bobrami i rzeczywiście dziwić się im nietrudno. Tymczasem jako przedstawiciel wędkarskiego świata, powołując się na wspomniany artykuł "Kto zapoluje...", chętnie wdam się w polemikę z Panem Dyrektorem Brodnickiego Parku Krajobrazowego, który w nim informuje, że bóbr jest bardzo pożytecznym zwierzęciem. No, cóż! Nie każdemu widać z tą wiedzą o niepożyteczność wspólną drogą, a problem tkwi w zrozumieniu tej wcześniej wspomnianej przeze mnie kompleksowej ochrony.
Na dowód posłużę się przykładem z ochrony rybackich łowisk. Od lat wnikliwie obserwuję rzekę Drwęcę na kilku jej odcinkach. Dekadę temu można było z powodzeniem łowić ryby wielu gatunków, a dziś woda wydaje się martwa i na nic zarybienia, na nic ochrona! Dlaczego? Oczywiście, że jak ryby nie biorą, to łatwo zwalać winę na pogodę, kormorany i wydry, jednak prawda leży gdzie indziej. Otóż dziesięć lat temu rzeka na wspomnianych odcinkach osłonięta była stojącymi na jej brzegach drzewami i ryby chroniły się w cieniu koron, bo taka jest ich natura, że chcąc żyć bezpiecznie, muszą przebywać tam, gdzie mają "dach nad głową".
Dotychczasowe miejsca wielokrotnie zarybiane były trocią i łososiem pod bacznym okiem ichtiologa z Grzmięcy, czego sam byłem świadkiem. Kiedy zniknęły wycięte przez bobry drzewa, ryby umknęły tam, gdzie jeszcze one stoją, a jest ich coraz mniej. Do tej pory w pobliżu osłoniętych drzewami fragmentach rzeki znajdowały się gniazda tarłowe troci, teraz, pomimo usilnych starań, nie byłem w stanie wypatrzeć ani jednego! Biorąc pod uwagę fakt, że Drwęca jest jedną z nielicznych rzek Polski, w którą troć czy łosoś mogą w miarę bez przeszkód migrować na tarło, osłabianie miejsc tarliskowych jest wielką stratą dla populacji tych ryb, a co za tym idzie rybackiej gospodarki.
Nie da się przy okazji pominąć faktu, że kiedy ryby gromadzą się tam, gdziedrzewa jeszcze nad rzeką stoją, są z kolei trzebione przez kłusowników. Tymczasem kary za kłusownictwo są śmiesznie niskie. Powiem inaczej - ośmieszające naszych ustawodawców. W cywilizowanej Europie grzywny za kłusownictwo sięgają tysięcy euro, u nas jest to zaledwie kilkaset złotych. Często też sąd zwalnia kłusownika łaskawie orzekając małą szkodliwość społeczną czynu. Niby nic, ale jednak członków Polskiego Związku Wędkarskiego takie orzeczenie krzywdzi, bo pieniądze,jakie w dziesiątkach milionów złotych rocznie przeznaczają na ochronę i zarybianie są tym samym marnotrawione i nie do odzyskania.
Inny problem to drążone przez bobry tunele, które niejednokroć mają swój strop tuż pod powierzchnią ziemi i są dość głębokie, przy tym niewidoczne, a co za tym idzie niebezpieczne, bo wpaść można co najmniej po pas. Tak zatem głoszona opinia, że bobry są pożyteczne, ludziom często wędrującym brzegiem rzeki niestety pobrzmiewa ironią.
Jednak pomimo owych, często szkodzącym gospodarce rybackiej, leśnej czy rolnej inżynierskim pracom bobrów, staję w ich obronie. Nie sądźmy bowiem, że to zwierzę jest bezmyślnym konsumentem żywota. Wręcz przeciwnie! Kiedy dociera do niego widmo głodu, potrafi bez pomocy ludzi umknąć z zagrożonego terenu i przenieść się w taki, który gwarantuje możliwość egzystencji.
Wydaje się logicznym, że w strefie przybrzeżnej jezior i rzek trzeba gospodarzyć tak, by równoprawną z niej korzyść mieli ludzie i zwierzęta. Gdzie zatem leży problem, skoro nasi urzędnicy zdają się być bezradni? Odnoszę wrażenie, że polega on na lokalizacji gruntów i ich przynależności. Łęgi są zazwyczaj dzierżawione przez okolicznych rolników. Inny status mają tereny BPK, inny Nadleśnictwa, jeszcze inny należące do samorządów terytorialnych. Wracając zaś do rybacko- wędkarskiej gospodarki, hierarchia jest taka, że w imieniu Skarbu Państwa wodami zarządza RZGW, PZW zaś je dzierżawi i na nich gospodarzy, nie jest jednak władne decydować o tym, co dzieje się wokół powierzonych mu wód. Może jedynie bezskutecznie monitować do właścicieli gruntów o ochronę strefy przybrzeżnej.
Kto zatem powinien zająć się stanem roślinności nad brzegami wód na wspomnianych terenach, by mogły także żyć bobry? Jak na razie nie doczekałem się żadnej odpowiedzi, panuje bowiem wszechobecna "spychologia". Mam więc propozycję, by na łamach naszej lokalnej gazety "Czas Brodnicy" upoważnieni urzędnicy, zanim postanowią rodziny bobrów trzebić, zechcieli odpowiedzieć, w czyjej kompetencji leży możliwość, którą niniejszym podpowiem:
1. Zabezpieczenia pozostałych jeszcze, często wiekowych drzew, osłaniając te stojące w pobliżu brzegu stalową siatką, tak jak czynią to na swoim terenie pracownicy Lasów Państwowych, którzy słusznie uznali ten sposób za ochronę skuteczną (tak jak nad rozlewiskiem strugi Skarlanki przy jez. Bachotek).
2. Zapewnienia rybom ochrony przed tym, czego absolutnie nie znoszą, czylinadmiaru światła w miejscach zdewastowanych przez bobry, prowadząc nasadzenia nowych drzew i skutecznie je zabezpieczając.
3. Selekcjonowania stojących drzew, by niektóre z nich pozostawić bobrom, zanim te nie podejmą migracji, odczuwając instynktownie, że kończy się ich pożywienie i materiał na rozbudowę żeremii.
Nie twierdzę, że te moje przemyślenia to panaceum na poprawę sytuacji. Rozwiązanie pozostawiam powołanym do tego mądrym głowom. Oby podjęły decyzję nie krzywdzącą żadnej ze stron, tak jak uczono tego pięć dekad wstecz z dobrym, pożytecznym skutkiem dla wszystkich zainteresowanych.
Marek Karol Jaryczewski
Dotychczasowe miejsca wielokrotnie zarybiane były trocią i łososiem pod bacznym okiem ichtiologa z Grzmięcy, czego sam byłem świadkiem. Kiedy zniknęły wycięte przez bobry drzewa, ryby umknęły tam, gdzie jeszcze one stoją, a jest ich coraz mniej. Do tej pory w pobliżu osłoniętych drzewami fragmentach rzeki znajdowały się gniazda tarłowe troci, teraz, pomimo usilnych starań, nie byłem w stanie wypatrzeć ani jednego! Biorąc pod uwagę fakt, że Drwęca jest jedną z nielicznych rzek Polski, w którą troć czy łosoś mogą w miarę bez przeszkód migrować na tarło, osłabianie miejsc tarliskowych jest wielką stratą dla populacji tych ryb, a co za tym idzie rybackiej gospodarki.
Nie da się przy okazji pominąć faktu, że kiedy ryby gromadzą się tam, gdziedrzewa jeszcze nad rzeką stoją, są z kolei trzebione przez kłusowników. Tymczasem kary za kłusownictwo są śmiesznie niskie. Powiem inaczej - ośmieszające naszych ustawodawców. W cywilizowanej Europie grzywny za kłusownictwo sięgają tysięcy euro, u nas jest to zaledwie kilkaset złotych. Często też sąd zwalnia kłusownika łaskawie orzekając małą szkodliwość społeczną czynu. Niby nic, ale jednak członków Polskiego Związku Wędkarskiego takie orzeczenie krzywdzi, bo pieniądze,jakie w dziesiątkach milionów złotych rocznie przeznaczają na ochronę i zarybianie są tym samym marnotrawione i nie do odzyskania.
Inny problem to drążone przez bobry tunele, które niejednokroć mają swój strop tuż pod powierzchnią ziemi i są dość głębokie, przy tym niewidoczne, a co za tym idzie niebezpieczne, bo wpaść można co najmniej po pas. Tak zatem głoszona opinia, że bobry są pożyteczne, ludziom często wędrującym brzegiem rzeki niestety pobrzmiewa ironią.
Jednak pomimo owych, często szkodzącym gospodarce rybackiej, leśnej czy rolnej inżynierskim pracom bobrów, staję w ich obronie. Nie sądźmy bowiem, że to zwierzę jest bezmyślnym konsumentem żywota. Wręcz przeciwnie! Kiedy dociera do niego widmo głodu, potrafi bez pomocy ludzi umknąć z zagrożonego terenu i przenieść się w taki, który gwarantuje możliwość egzystencji.
Wydaje się logicznym, że w strefie przybrzeżnej jezior i rzek trzeba gospodarzyć tak, by równoprawną z niej korzyść mieli ludzie i zwierzęta. Gdzie zatem leży problem, skoro nasi urzędnicy zdają się być bezradni? Odnoszę wrażenie, że polega on na lokalizacji gruntów i ich przynależności. Łęgi są zazwyczaj dzierżawione przez okolicznych rolników. Inny status mają tereny BPK, inny Nadleśnictwa, jeszcze inny należące do samorządów terytorialnych. Wracając zaś do rybacko- wędkarskiej gospodarki, hierarchia jest taka, że w imieniu Skarbu Państwa wodami zarządza RZGW, PZW zaś je dzierżawi i na nich gospodarzy, nie jest jednak władne decydować o tym, co dzieje się wokół powierzonych mu wód. Może jedynie bezskutecznie monitować do właścicieli gruntów o ochronę strefy przybrzeżnej.
Kto zatem powinien zająć się stanem roślinności nad brzegami wód na wspomnianych terenach, by mogły także żyć bobry? Jak na razie nie doczekałem się żadnej odpowiedzi, panuje bowiem wszechobecna "spychologia". Mam więc propozycję, by na łamach naszej lokalnej gazety "Czas Brodnicy" upoważnieni urzędnicy, zanim postanowią rodziny bobrów trzebić, zechcieli odpowiedzieć, w czyjej kompetencji leży możliwość, którą niniejszym podpowiem:
1. Zabezpieczenia pozostałych jeszcze, często wiekowych drzew, osłaniając te stojące w pobliżu brzegu stalową siatką, tak jak czynią to na swoim terenie pracownicy Lasów Państwowych, którzy słusznie uznali ten sposób za ochronę skuteczną (tak jak nad rozlewiskiem strugi Skarlanki przy jez. Bachotek).
2. Zapewnienia rybom ochrony przed tym, czego absolutnie nie znoszą, czylinadmiaru światła w miejscach zdewastowanych przez bobry, prowadząc nasadzenia nowych drzew i skutecznie je zabezpieczając.
3. Selekcjonowania stojących drzew, by niektóre z nich pozostawić bobrom, zanim te nie podejmą migracji, odczuwając instynktownie, że kończy się ich pożywienie i materiał na rozbudowę żeremii.
Nie twierdzę, że te moje przemyślenia to panaceum na poprawę sytuacji. Rozwiązanie pozostawiam powołanym do tego mądrym głowom. Oby podjęły decyzję nie krzywdzącą żadnej ze stron, tak jak uczono tego pięć dekad wstecz z dobrym, pożytecznym skutkiem dla wszystkich zainteresowanych.
Marek Karol Jaryczewski
polecane dla Ciebie
Artykuły
Moją rybą nr.1 jest pstrąg potokowy. Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia; od tych chwil, gdy jeszcze jako małe dziecko wpierw dostrzegłem jej spław i zarys sylwetki w wodzie, potem poczułem na wędce i w dłoniach, aby wreszcie móc ...
Duża, trociowa wahadłówka tym razem, dla odmiany mieszała szczupaczą wodę. Z pomostu schodziłem zadowolony, szczupaczki współpracowały znakomicie, złowiłem kilka krótkich co jak na godzinę, którą dostałem od ...
Nie znam spinningisty, który by nie łowił na woblery. Nie znam takiego, który nie miałby w pudełku choćby kilku sztuk przynęt tego rodzaju. Drewniane czy plastikowe przynęty ze sterem, stały się podstawowym wyposażeniem ...
Swego czasu, będąc jeszcze młodym chłopcem, niemal każde wakacje spędzałem u dziadków. Z okien domu widziałem wielkie, leśne jezioro. Szerokie na kilkanaście metrów trzcinowisko i niemal całkowicie zakryta przez liście ...
Kolejny raz wybraliśmy się w długą drogę na głębinowe sandacze. Znowu nie mogłem zasnąć w dzień przed wyzyjazdem. Kilkadziesiąt razy przekładane woblery na sandacza z pudełka do pudełka zdążyły już mocno pokłuć mi palce, zanim ...
Środek lata to czas, kiedy mamy szansę złowić najpiękniejszego i najbardziej dzikiego pstrąga potokowego. Niewielkie rzeki stają się dla ryb idealnym schronieniem. Przez letnie miesiące spokój dziewiczych rzeczek był burzony jedynie ...
Już wypływając na łowisko wiatr był na tyle silny, że przeszkadzał w swobodnym wejściu na łódkę. Kołysało niemiłosiernie. Do tego jeszcze siąpiący deszcz. Kurczę! Ja to mam pecha. Pewnie, gdybym na łowienie wybierał się sam, ...