Kilka dni z życia szaleńca.
Wędkarstwo jest moim całym życiem – tak, to ono płynie w moich żyłach wraz z hemoglobiną i jest zapisane w moim DNA. Pochłonęło mnie nagle i dogłębnie gdy miałem kilka lat. Często żyjąc na krawędzi, w ciągłej pogoni za wskazówkami zegara, musiałem już w weekend – który spędzałem na rybach – myśleć o zagospodarowaniu dnia, a nawet całego tygodnia tak, by popłynąć choćby na godzinkę dziennie i „zamoczyć kija” w tej brudnej i zielonej wodzie, która jednak pod swoją powierzchnią kryje prawdziwe, przez wielu niedocenione piękno.
Dokładnie tak było w październiku i listopadzie, kiedy wiedziałem, że mam szansę na złowienie życiowego szczupaka. Często robiłem sobie listę obowiązków, z których muszę się wywiązać w danym tygodniu i poświęcałem na to cały dzień - tylko po to, by kolejne 6dni spędzić nad wodą – oczywiście nie całe, wystarczyła magiczna jedna godzinka, by obłowić moje dwie, trzy bankówki.
Woda się wyklarowała. Szczupaki ożyły. Straciłem kilka naprawdę ładnych ryb – teraz już wiem, że stosowałem główki jigowe ze zbyt małym hakiem.
6 października – środa. Wpływam na moje bankówki i łowię klasyczne 60 centymetrowe szczupaki z pomiędzy kapelonów. Obłowiłem prawie całą miejscówkę, z której wyjąłem jednego przyjemnego szczupaka, lecz pozostał jeszcze mały pas – skrawek kapelonów i małe oczko. Wykonałem rzut, w czwartym opadzie czuję przyjemne, delikatne „aksamitne klepnięcie”. Kwituję branie ostrym zacięciem i jestem w lekkim szoku – ryba robi odjazdy, cały czas trzyma się dna. Po kilku minutach zaczyna płynąć w moją stronę i wypływa pod powierzchnię – teraz jestem totalnie oszołomiony – oceniam rybę na około 120 centymetrów , która okazuje się niezwykle waleczna. Robi kolejny odjazd około 35m, po czym nagle czuję luz… Łzy w moich oczach, klasyczny dla mnie okrzyk niepowodzenia rozpoczynający się na literę „K”. Sprawdzam co zawiodło – agrafka spinnwal do 20kg. rozgięta w obu miejscach naraz. Nie mogłem już tego dnia łowić, trzęsły mi się ręce i miałem ogromny żal do samego siebie. W nocy nie mogłem spać.
7 października – czwartek. Tego dnia nie skusiłem żadnego godnego uwagi zębacza. Kilka niewielkich ryb, odcięte ogonki w gumach, niepewne brania. A może byłem jeszcze w szoku z poprzedniego dnia? Prawda jest taka, że ten ogromny szczupak cały czas pływał w mojej głowie i za nic w świecie nie chciał z niej wyjść. Wpadłem na pomysł – po powrocie do domu sięgnąłem po telefon i umówiłem się w barze. Pomyślałem: „może zaleję gada i wypłynie z mojej głowy”?
8 października – piątek. Ryby chyba oszalały. A ja marnuję każdą okazję na sporego szczupaka. Chyba pech siadł na moim cieniu i gdzie nie popłynę to stale jest przy mnie. W piątek zastałem nad wodą słońce. Po obłowieniu jednej miejscówki i zerowych rezultatach postanowiłem odwiedzić płycizny jeziora. Już na samym początku zacinam kilka szczupaków, które jednak nie powalają rozmiarem - same 40-taki i 50-taki. Wpływam w głąb płycizny, wykonuję kolejne serie rzutów i w pewnym momencie zacinam szczupaka. Nie doceniłem jego rozmiarów. Pod łodzią okazuje się, że mam doczynienia z „przyjemnym” drapieżnikiem. Tego dnia kolejne miejscówki i rzuty nie przyniosły już większych rezultatów. Ale chyba nie ma co narzekać – w końcu po kilku nieudanych próbach wyciągnąłem ładnego szczupaka.
9 października – sobota. Zachęcony sukcesem poprzedniego dnia wypływam po raz kolejny. Słońce nadal świeci. Po godzinie łowienia mam na koncie dwa szczupaki w okolicach 65 centymetrów. Ponownie pomiędzy kapelonami mam branie – tym razem głuche, mocne i stanowcze. Kwituję bardzo mocnym zacięciem. Podczas łowienia w pobliżu roślinności bardzo ważną rzeczą jest stanowczy hol. Z początku myślałem, że holuję rybę wraz z kapelonami. Pod łodzią okazało się, że ryba ma około metra. Szybko próbuję podebrać zębacza. Dosłownie tylko go dotknąłem i szczupak wystrzelił w górę robiąc świecę i machając ostro pyskiem. 5 calowe kopyto, które tkwiło w paszczy wraz z dozbrojką, zostało „wyplute” przez drapieżnika. W powietrzu! Komentarz mojego kompana doskonale podsumowuje to wydarzenie: „O Ku***!”
10 października – niedziela. Ostatni dzień weekendu, w którym muszę się nałowić – coś jak zaspokojenie wewnętrznego głodu. Słońce nadal zachęca do wędkowania, zapowiada się piękny dzień. Popłynąłem na dwie tury z przerwą na obiad. Pierwsza, poranna tura okazała się dużo lepsza. Po kilku godzinach łowienia na łodzi zameldowało się kilka szczupaków. Rozmiarowo bez rewelacji. Dosłownie w ostatnim parkowaniu zliczam branie tuż przy podgniłych kapelonach. Od początku wiedziałem, że mam do czynienia ze sporą rybą. Nie myliłem się. Po kilku odjazdach ryba ląduje w łodzi, oceniam ją na około metr. Wyciągam miarę – szczupakowi brakuje 4cm do jakże zaszczytnego i szlachetnego miana „metrówki” – trudno, dobre i 96! Cieszę się, dla mnie to już piękna ryba. W dodatku odpłynęła jak rakieta, pozostawiając mnie całego mokrego. Z uśmiechem na twarzy wracam do domu na ciepły obiad.
Do napisania tego opowiadania skłoniło mnie oczekiwanie na sezon, który nastąpi już niedługo! Wtedy znów zacznie się gospodarowanie czasem, a jeziora całkowicie mnie pochłoną. Wiedzcie jedno – nie będę próżnował. W tym roku poszerzam wędkarskie horyzonty o kilka dodatkowych jezior. Powodzenia w sezonie 2011 CF!
Foto i tekst: Maciej Jagodziński „wobler129”
skomentuj artykuł na forum
przeczytaj więcej o:
szczupak w maju
szczupak na spinning
szczupak na cięzkie przynęty
szczupak na lekko
woblery - przynęty spinningowe
zobacz też:
jerki na szczupaka
przynęty na szczupaka
obrotówki na szczupaka
wahadłówki na szczupaka
woblery na szczupaka