Łowienie sandaczy w rzece
Sandacz to dziwna ryba. Przyznam, że dotychczas nie rozgryzłem jej sposobu życia i upodobań. Znalazłem jednak kilka cwanych trików, pozwalających na skuteczne łowienie sandaczy, nawet na totalnym bezrybiu. Wiele czasu zajęło mi nauczenie się zwyczajów mętnookiego. Mijały lata i zawsze miałem świadomość, że ryby które łowię, to tylko dzieło przypadku, spontaniczne przyłowy. Oczywiście nastawiałem się wyłącznie na sandałki, ale łowiłem je jedynie wtedy, gdy brały. Kiedy przychodził czas bezrybia, siadałem na kamienistym brzegu rzeki i rozmyślałem ... O co chodzi? Dlaczego nie chcą brać? Przecież wiem, że są w łowisku.
Kolejny wykonany rzut. Zamykam kabłąk kołowrotka i sandaczowy opad zostaje przerwany przez uparcie dzwoniący telefon. Łowię w bardzo zaczepowym miejscu, więc nie chcę kłaść przynęty luzem na dno. Ostatecznie jednak biorę wędkę pod pachę i odbieram. Oczywiście dzwoni kolega pytając o wyniki. Zamieniamy kilka zdań, w czasie gdy moja przynęta swobodnie płynie z nurtem rzeki. Kiedy opowiadam jak to dziś jest beznadziejnie i bezrybie na wędce, czuję mocne targnięcie. Niezdarnie staram się zaciąć - jak można się spodziewać - bezskutecznie. W tak banalny sposób rozpocząłem łowienie sandaczy jak to sam nazwyałem na turlanego, na przepływankę...
Nowa metoda na sandacza
Kiedy zakończyliśmy rozmowę, pośpiesznie zwinąłem wędkę. Sprawdziłem gumę, na której wyraźnie odcisnęły się ślady „psich” zębów. Pomyślałem sobie: „O wy zarazy... Jecie dzisiaj zdechłe rybki. Stoicie sobie na dnie i czekacie tylko na jakiś łatwy kąsek”. Wykonuję zatem podobny do poprzedniego rzut. Zamykam kabłąk i pozwalam gumie opaść na dno. Przynęta wlekąc się, stuka o kamienie i co chwilę lekko podczepia się o jakieś drobne zawady. Staram się likwidować luz na lince. Można powiedzieć, że łowię na przepływankę zestawem spinningowym, tak powstał nowa dla mnie metoda na sandacze.
W ten sposób wykonałem kilka rzutów. Po kilkunastu minutach łowienia na kiju czuję wyraźne branie. Nie jest to sandaczowe puknięcie, a wyraźne targnięcie z dziwnym miękkim odjazdem. Tnę mocno i na wędce czuję fantastycznie pulsujący opór. Holuję rybę do brzegu. Piękny, złoty sandacz. Niewielki, ale złowiony na moją nową metodę. To bardzo cieszy. Po nim złowiłem jeszcze trzy - wszystkie na turlającą się leniwie po dnie przynętę. Tego samego dnia, popijając gorącą herbatę, zastanawiałem się dlaczego akurat tak to wszystko się działo. Dlaczego sandacz brał na „martwą gumę”, a nie chciał klasycznego opadu. Nie doszedłem do tego bo tak jak mówiłem nie rozumiem do końca sandaczy i od wielu lat systematycznie mnie zaskakują.
Następnym razem wybrałem się już przygotowany do tego aby moja nowa metoda na sandacze zadziałała bez cienia wątpliwości. Zabrałem ze sobą znacznie delikatniejszy niż mója codzienna wędka na sandacza. Postanowiłem do tej metody zaadoptować wędkę o długości 9,6 stopy i ¾ oz ciężaru wyrzutu. Szybki kijek o bardzo łagodnym ugięciu. Można powiedzieć – klasyczny, rzeczny uniwersał. Do tego mocna plecionka plecionka. Jako przynęty wybrałem sobie standardowe ripperki i kopytka w naturalnych kolorach małych rybek. Gumki postanowiłem obciążyć lżejszymi niż wcześniej główkami, 10-15 gramów. Kiedy wykonywałem pierwszy rzut prosiłem sandacze, aby potwierdziły moje założenia. Chciałem, aby we wszystkich aspektach mojej teorii zgodziły się ze mną i brały moje „martwe gumki”.
Pierwszy rzut wykonałem dosłownie wzdłuż brzegu, mocno pod nurt. Chwilkę czekałem, aby przynęta opadła i zacząłem prowadzić przynętę. To właśnie łowienie sandaczy na spinning okazało się później kluczem do sukcesu. Starałem się, aby wabik spływał z nurtem po dnie lub w jego bezpośredniej okolicy. Nie wykonywałem żadnych ruchów szczytówką. Jedynie starałem się likwidować luz na lince. Leniwie tocząca się przynęta w pewnej chwili wpływa w coś, co przypomina starą żyłkę czy worek. Odruchowo zacinam i czuję zdecydowany odjazd. Poprawiam zacięcie i rozpoczynam holowanie ryby. „Oby sandacz, oby sandacz” - zaczynam mruczeć pod nosem. Po kilku chwilach udaje mi się złowić pierwszego zaplanowanego sandałka na... zdechłą gumę tak potwierdziła się moja nowa metoda na sandacza. Przyzwoita ryba. Dobra trójka. Rzucam dalej i po kilku chwilach sytuacja się powtarza. Branie zdecydowanie inne. Na wędce czuję klasyczne puknięcie, a linka zaczyna lekko przesuwać się ku środkowi rzeki. Tnę i kolejny sandałek ląduje w moich rękach. To jest to! Łowienie sandaczy na spinning stało się dziwienie łatwe! Znalazłem swój sposób na sandacza. Po tym incydencie przez kilka lat starałem się dopracować szczegóły tej metody. Na jej skuteczność składa się wiele warunków. Najważniejszą kwestią jest miejsce planowanego połowu.
Łowienie sandaczy na spinning metodą "na przepływankę"
Najlepsze są odcinki rzeki z wyraźnymi umocnieniami brzegowymi. Świetne są kamieniste opaski i to najlepiej, aby nie były bardzo stare. Właśnie opaski to moje ulubione miejscówki. Ze względu na to, że niewielu wędkarzy wybiera ciągłe zmaganie z mocnym nurtem, kamieniste odcinki umocnionego brzegu to kawałki rzeki, gdzie można spotkać się z naprawdę dużą rybą. Kolejne dobre miejsce to napływ główki. Zwykle obławiane są warkocze, a ja upodobałem sobie napływy. Sposób na przepływankę czyli łowienie sandaczy z nurtem niesie za soba spore straty. Jednak ograniczenie ilości zerwanych przynęt to też kwestia pewnej wprawy. Może i więcej się traci na zaczepach, ale zgodnie z zasadą gdzie patyki tam wyniki, uparcie łowię na napływach.
Wszystko teoretycznie przy wyborze stanowiska wydaje się być proste, jednak warunek konieczny to głębokość wody i siła nurtu. Mówiąc wprost, im głębiej, tym lepiej, jednak zwrócić należy uwagę, że rzeczny nurt plus duża głębokość, zdeterminuje zastosowanie nawet bardzo ciężkiego zestawu. Moim zdaniem 2-3 metry głębokości na średnim uciągu wody to optimum. W takich warunkach wystarczy przynęta na główce w okolicach 5-10gramów. Początkowo sama technika łowienia w takich miejscach wydaje się być dziwna i monotonna, ale kiedy opanujemy sposób na prowadzenie wabików z nurtem po dnie, otworzy się przed nami wielka tajemnica rzecznych drapieżników. Wielokrotnie obserwowałem na niewielkich rzekach klenie, jazie czy brzany, jak zajmowały takie miejsca. W krystalicznie czystej wodzie widziałem stada różnych ryb, które chroniły się w rynnach o znacznym przepływie. Podobnie dzieje się na dużej rzece. U podnóża opaski zwykle jest wypłukany przez wodę dołek, który ciągnie się wzdłuż umocnień. To właśnie dzienne stanowiska sandaczy, sumów i szczupaków. Zaraz za rynną jest znaczne wypłycenie, najczęściej w postaci usypanego z grubego żwiru garbu. Garb ten jest dla nas bardzo istotny. Jest bowiem czymś w rodzaju sygnalizatora o zbliżających się zaczepach.
Jeśli już znaleźliśmy sobie odpowiednie miejsce do poprowadzenia przynęty na sporym kawałku wody, możemy rozpocząć łowienie sandaczy na spinning na tzw. przepływankę. Bardzo pomocny będzie długa wędka sandaczowa na rzekę. Trzymetrowa wędka będzie idealna. Cienka linka również pozwoli nam na łatwiejsze penetrowanie dna. Gruba plecionka stawia w wodzie znacznie większy opór, przez co wpływa niekorzystnie na prowadzenie przynęty z nurtem rzeki. Tutaj świetnie sprawdzają się nowoczesne pleciobnki japońskie linki. Polecam wszystkim dwa ich modele plecionka jmc 8xcj lub klasycznie i standardowo plecionka Power Pro.
I teraz mój sposób na sondowanie dna. Kiedy straciłem podczas pierwszych wypraw kilkanaście cennych przynęt, postanowiłem do tematu podejść bardziej funkcjonalnie. Kupiłem dobry kilogram okrutnie kiepskiej jakości główek i gum. Kiepskich, ale bardzo tanich. Za pomocą tych przynęt poznałem dno i wysondowałem dokładnie w których miejscach są największe dołki przy opasce. Gdzie są groźne zaczepy no i oczywiście ryby. Kiedy już wiedziałem więcej, przygotowałem prawidłowe...
Sandacz z rzeki i przynęty jakie warto stoswać
Numer jeden to oczywiście gumy, dla niemal wszystkich wędkarzy, sandacz z rzeki łączony jest z gumą mocowaną na cięzkiej główce.. Ale nie takie jak stosujemy przy klasycznym łowieniu. Bardzo intensywna praca kopyt nie jest najskuteczniejsza. Najlepsze wyniki miałem na podłużne rippery w bardzo naturalnych kolorach. Miękka guma, perła z brokatem i czarny grzbiet. Świetne przynęty gumowe produkują Amerykanie. Fantastyczne kolory i świetnej jakości materiał. Możemy spośród przynęt zza oceanu wybrać prawdziwe perełki. Ripperek długi na 10-12 cm, w kolorze naturalnej uklei, opalizujące boki i ciemny zielonkawo - czarny grzbiet to zeszłoroczna rewelacja.
Kolejna sprawa to wahadłówki. Dla wielu wyda się ten temat niewiarygodny ale sandacz z rzeki, szczególnie ustawiony na niebyt głębokich rafach doskonale reaguje na blachy. Wahadłówka prowadzonba lekko z nurtem świetnie wabi ryby, pracując tuż nad dnem. Zapomniane przez wielu, a dla naszych ryb nadal bardzo atrakcyjne. Wahadełka nie mogą być jednak byle jakie. Całkiem łowny jest gnom, dobry mors, ale rewelacyjnie sprawdzają się miedziane wahadłówki wykonywane przez trociarzy z Pomorza i nie chodzi tu o klasyczne karlinki, mowa jest o podłużnych blaszkach stosowanych często w morzu. Ich zaletą jest to, że pracują nawet w chwili, gdy my nie nawijamy linki. Podczas opadu ciągle wabią rybę. Ważne jest tylko, aby nie były całe miedziane. Powinny mieć cynowane lub posrebrzone elementy. Wahadłówką musimy łowić troszkę inaczej niż standardowo. Rzucamy bez zmian, czyli mocno pod nurt, powiedzmy kilka metrów za koniec opaski. Staramy się wychwycić chwilę, gdy wahadło opadnie na dno. Dopiero wtedy rozpoczynamy właściwą pracę. Pracujemy kijem, a kołowrotkiem likwidujemy luz plecionki. Podnosimy lekko szczytówkę i pozwalamy blaszce spływać z nurtem. Kasujemy luz i od nowa.
Pora na koguta. Koguty sandaczowe to historia polskiego łowienia na zbiornikach zaporowych. W naszych warunkach łowienia na wleczoną przynętę wydaje się być nieskuteczny... Jednak praktyka wygląda znacznie inaczej. Odpowiedni kogut wykonany z naturalnych materiałów pracuje w nurcie nawet wtedy, gdy bezwładnie leży na dnie. Cała sprawa uzależniona jest od jakości wykorzystanych materiałów. Jeśli kołnierz koguta będzie zbudowany z sierści sarny, lisa czy zająca, będzie falował zawsze, jeśli będzie to kawałek byle jakiej nici czy kryzy, nie przyda nam się wcale. Do tego jeszcze pióra na ogonie. Te dobre falują nawet leżąc na dnie rzeki. Doskonale imituje to niewielką rybkę chowającą się przed drapieżnikami. Ogromną przewagą koguta podczas naszego wędkowania jest to, że bardzo szybko osiąga dno nawet przy wadze 12g. Kogut 18g to optimum. Te trzy grupy przynęt w zupełności wystarczą. Zasada jest taka, że na pierwszy ogień idzie guma, potem zawsze kogut. Ostatnią deską ratunku jest wahadłówka.
Zagłębienia pod umocnieniami brzegowymi to stanowiska innych ryb. Często w ten sposób możemy złowić dużego bolenia. Naszą przynętą będą interesowały się sumy i szczupaki. Jednak najciekawszym przyłowem jest brzana. Łowienie sandaczy to metoda na sandacza skuteczna podczas dnia. Ryby zajmują właśnie wtedy podnóża opasek i przyklejone do dna oczekują na wieczorne żerowanie. Najczęściej podczas popołudniowej sjesty nie atakują przynęty prowadzonej w tradycyjny sposób. Nie są agresywne. Jednak wleczona z nurtem przynęta potrafi wyzwolić u nich agresję lub ochotę na deser po porannym jedzeniu. To bardzo ciekawe i atrakcyjne wędkowanie. Nie trzeba zrywać się w środku nocy aby trafić na 2 godziny intensywnego żerowania rybek w ich klasycznych żerowiskach. Nie trzeba czekać na to, aż wędkarze z zestawami gruntowymi zwolnią szczyty główek. Ja wychodzę najczęściej wtedy nad wodę, gdy inni z niej schodzą. Największy bowiem urok rzeki jest wtedy, gdy jesteśmy z nią sami.
autor: Remigiusz Kopiej
przeczytaj więcej o:
łowienie sandaczy w zbiornikach zaporowych
czerwcowe sandacze
sandacz z opadu
jesienne sandacze
patologiczne sandacze
zobacz też:
koguty sandaczowe
przynęty spinningowe