Miedziany mistrz.
Doskonale przypominam sobie moje pudełko z przynętami w momencie, kiedy zaczynałem przygodę ze spinningiem. Maleńka szkatułka mieściła niewiele ponad 10 przynęt. Kilka obrotówek, wahadłówek i jedna Rapalka. To były czasy. Nie dość, że trzeba było uganiać się za rybami, to na rynku wędkarskim trwała nieustanna walka o zdobycie czegoś, czym ryby można by przechytrzyć.
Nie było Internetu, nie było dostaw zza oceanu, nie było sklepów, które miały przyzwoity wybór przynęt spinningowych. Gdzieś w wielkim mieście udawało się czasem kupić boskie Droppeny, niekiedy ktoś dorwał piekielnie drogie Rapale, czy inne importowe cudeńka. Oj, jaka była radość gdy z wyprawy zakupowej udało się przywieźć choć kilka nowych przynęt. Niestety i z tym nie było dobrze, ponieważ ceny sprowadzanych świecidełek były olbrzymie. Mnie, jako młodego chłopaka, nie stać było na zakup tego rodzaju wabików. Nic to. Trzeba było sobie radzić inaczej... a my Polacy umiemy z takich zagmatwanych sytuacji doskonale wychodzić.
Miedziana blaszka.
Wakacje jak zwykle spędzałem nad brzegiem Parsęty. Codziennie rano wymykałem się z domu aby oglądać rzekę. Zawsze też zabierałem ze sobą swój ulubiony szklany kijek. Obserwowałem jazie, lipienie, czasem gdzieś spod nóg uciekł okazały pstrąg. Do dziś mam w pamięci starszego pana, który łowił lipienie. Dla mnie to był prawdziwy szok. Stał po kostki w wodzie i rzucał maleńką blaszką w rynnę na przeciwległym brzegu. Nie było tam więcej wody jak metr, ale ilość łowionych przez niego ryb była nader imponująca. Kiedy skończył łowić usiadłem obok „mojego mistrza” i zacząłem przyglądać się jego zdobyczy. Wielkie lipienie łowione na spinning. To było dla mnie niesamowite przeżycie. Starszy pan pokazał mi też wtedy przynęty, na które łowił lipienie. Były to małe, wahadłowe blaszki. Nie były dłuższe niż 3-5cm. Wyglądały dość niepozornie; z jednej strony ciemne, z drugiej pokryte srebrna łuską. Nigdy wcześniej nie widziałem takich wahadłówek. Następnego dnia, przyszedłem w to samo miejsce i założyłem najmniejszą wahadłówkę jaką udało mi się znaleźć w pudełkach z przynętami. Gnom nr 0. To miało przynieść mi pełną siatkę lipieni. Nic z tego jednak nie wyszło, nie wziął ani jeden Kiedy już zrezygnowany zacząłem myśleć o powrocie do domu – usłyszałem zza pleców:
- Chłopak, ej chłopak, choć no tutaj.
Mój mistrz opowiedział dokładnie „o co w tym wszystkich chodzi” oraz podarował mi dwie miedziane wahadłówki. Były moje! Schowałem je dokładnie w najgłębsze zakamarki plecaka i kiedy zostałem nad wodą sam na płytkiej po kostki wodzie zacząłem je dokładnie obserwować. Pracowały wyśmienicie. Do dziś pamiętam doskonale każdy element pracy. Podczas przyśpieszania wahadełko kręciło się wokół własnej osi ale, to kręcenie było finezyjne, bez jakiegokolwiek bicia na boki. Kiedy prowadziło się przynętę wolno migała srebrnym boczkiem co kilka chwil. Coś wspaniałego. Najwyższy kunszt i finezja.
Spotkaliśmy się kilka dni potem. Wędkarz znad Parsęty opowiadał mi o blaszce i o rybach. Mówił, że najlepsze wahadło (tak sam nazywał błystki wahadłowe) jest z miedzi, czasem skuteczne bywają mosiężne, ale miedź jest niewątpliwie bezkonkurencyjna. Mówił jak to kryje miedzianą blaszkę cyną. Cyna powinna być na każdej blaszce, ale nie powinno jej być za wiele. Przy wolnym prowadzeniu wahadełko tylko od czasu do czasu powinno pokazać srebrny boczek, błyskając coraz mocniej wraz z naszym przyspieszonym prowadzeniem. Aby ryba brała blachę, przynęta powinna pracować nawet wtedy, gdy nie nawijamy żyłki. Jeśli w nurcie zatrzymamy przynętę, wahadełko powinno lekko bujać się przy dnie, nie gasnąć i nie kłaść się na kamieniach.
Weszliśmy razem na płytką, żwirowatą wysepkę. Zimna woda lekko podmywała piasek pod stopami. Przed nami na długości około 30 metrów ciągnęła się długa rynna z kamienistym dnem. „Mistrz” wziął moją Germinę i do żyłki dowiązał miedziane wahadełko (miałem w tym momencie już trzy blaszki). Rzucił przynętę przed rynnę, podniósł szczytówkę kija dość wysoko i w ten sposób, bez nawijania linki wprowadził wahadełko idealnie w samo łowisko. Spływająca z nurtem wahadłówka była doskonale widoczna. Wtedy dopiero rozpoczęło się prawdziwe prowadzenie. Bardzo wolne nakręcanie linki na kołowrotek, zatrzymywanie, delikatne podnoszenie szczytówki wędki. Po kilku rzutach w czasie swobodnego spływania blaszki następuje branie, energiczne zacięcie i wędka trafia w moje ręce. On zaciął - ja łowiłem. Nerwowo, ale skutecznie wyholowałem okazałego lipienia. Mojego pierwszego w życiu.
Jak to jest zrobione?
Dziś w sklepach znajdziemy kilogramy błystek wahadłowych. Od małych na 2cm, do wielkich na 25cm. Od ciężkich do ultra lekkich. Wiele z nich to produkty nie nadające się do łowienia ryb, jedyne co może decydować o przynależności sklepowych świecidełek do kategorii przynęt spinningowych to zamocowanie u dołu blach kotwicy. Brutalne, ale prawdziwe! Coraz częściej też masowi producenci swoje wahadłowe blaszki wyglądem upodabniają do przynęt ręcznie wykonywanych. To chociażby jest sygnał tego, że są tacy wędkarze, którzy właśnie tego rodzaju przynęt poszukują i wiedzą, że to właśnie w tym kierunku trzeba iść. Miedziane wahadłówki wykonywane przez regionalnych rzemieślników to przynęty doskonale spisujące się podczas łowienia wszelkich ryb łososiowatych, ale również boleni czy belon. Ręcznie wykonywane wahadełka niesamowite efekty przynoszą również przy połowie szczupaków i sumów. To pewien powrót do przeszłości, pewnie w dużej mierze i sentyment, jednak jeśli nałożymy na to świetne wyniki wędkarzy, którzy łowią ręcznie klepanymi przynętami, stworzy nam się klarowny obraz skuteczności tradycyjnej miedzianej wahadłówki. Dlaczego?
Praca błystki wahadłowej.
To podstawowa sprawa i element, który tradycyjne wahadełko wyróżnia na tle sklepowych blaszek. Weźmy np. przynętę szczupakową – taka pracować powinna leniwie, koniecznie musi się kolebać i od czasu do czasu błysnąć srebrnym boczkiem. Jednak kiedy podszarpniemy szczytówką, wabik powinien wpaść w energiczną pracę, to bowiem prowokuje esoxy do agresywnego ataku. Podobnie wygląda sprawa z błystką na pstrąga. Najważniejsza jest delikatna, lecz wyczuwalna na kiju praca, która pstrągowi nie pozwala zapanować nad swoim instynktem. To jednak nie wszystko. Wahadełko pstrągowe powinno mieć jeszcze inne cechy. Podczas klasycznej, energicznej pracy obrotowej, przynęta musi na chwilkę „błysnąć” czyli dostać tzw. kopniaka. Polega to na tym, aby wahadełko nie pracowało jednostajnie. Nierównomierna praca przeplatana „skokami w bok” jest dla pstrąga bardzo pociągająca. I jeszcze jedna ważna cecha. Konieczne jest, aby podczas prowadzenia przynęty kotwica trzymała się w jednej osi z linką, gdyż jest to bardzo istotne podczas ataku pstrąga. Jeśli kotwica majta się z lewa na prawą, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że ryba nie zapnie się na kotwiczce.
Kolor Miedzi.
To wielka rzecz. Naturalny kolor miedzi ma bardzo ciepłą barwę. Blaszka po kilku dniach stosowania zaczyna nabierać dodatkowo barwy wody w jakiej łowimy. Jest to związane z zawartością rozpuszczonych związków chemicznych w wodzie. Kwaśna woda leśnych oczek barwi miedzianą blaszkę aż do koloru brązowego (często nawet z odcieniem czerwieni). W górskiej rzeczce wahadełko nieznacznie pokryje się szarawym nalotem, spod którego przebijał będzie zmatowiały kolor miedzi. I to właśni ma tak duże znaczenie. Ryby z leśnych jeziorek mają bardzo ciemne zabarwienie, z elementami intensywnej czerwieni. Wszyscy wiemy jak wyglądają z takiej wody okonie, karasie czy wzdręgi. Są bardzo podobne do prawdziwej miedzianej wahadłówki. Głowacze i kiełbie z górskiego strumyka mają kolor szary i brązowy. I to właśnie jest klucz do sukcesu. Ręcznie klepana miedź, nie pokrywana lakierami i nie nabłyszczana, to kolor sukcesu.
Wiara w przynętę. Mieszkający nad wodą wędkarz, który od wielu lat wykonuje dla siebie i dla swoich kolegów przynęty, doskonale wie jak powinna wyglądać i pracować wahadłówka na klenia, szczupaka, bolenia, troć czy też pstrąga. Wszystkie posiadają unikalne cechy, które wabią ryby względem ich naturalnych przyzwyczajeń lub okresowego pobierania pokarmu. Wahadłówka dla wielu spinningistów to przynęta, z którą rozstali się już jakiś czas temu i nie wracają do kuszenia drapieżników tym najprostszym wabikiem. To najczęściej wynika z tego, że wszystkie nasze pozostałe przynęty mocno działają na naszą wyobraźnie. Albo mają trójwymiarowe oko, albo poczwórny ogonek, albo papuzi kolor czy jakieś inne kosmiczne dodatki i katalogowe opisy. To nas chwyta i my się na to łapiemy. A taka wahadłówka co? Kawałek fikuśnie podgiętej blaszki, troszkę cyny lub srebra na grzbiecie i to ma łowić? Łowi, tylko trzeba z przynętą się dokładnie zapoznać. Zanim zaczniesz rzucać na otwartą wodę, poprowadź kilkanaście razy wahadłówkę tuż przy brzegu, tak, abyś widział dokładnie jak zachowuję się przy różnym tempie prowadzenia. Uważnie obserwuj kiedy zaczyna się kolebać, a kiedy wchodzi w ruch obrotowy. Sprawdź jak pracuje w opadzie i jak szybko opada na dno. Wszystkie ręcznie robione blaszki maja ukrytą w sobie niespodziankę. Jedna podczas równomiernego nawijania podskoczy, inna na chwilkę zgaśnie, inna znowu odbije na bok. To są niuanse decydujące o wielkiej skuteczności kawałka miedzi. Priorytetowa sprawa w łowieniu na sztuczne przynęty to wiara w tę przynętę. Jestem przekonany, że wszyscy mamy ukryte w pudełkach prawdziwe rarytasy. Bardzo skuteczne i łowne wabiki. Nidy jednak nie daliśmy im pokazać swoich możliwości. Tak samo jest z wahadełkami. Odpowiednie przyłożenie się do tej przynęty i poznanie jej właściwości pozwali nam na prawdziwie obfity połów.
Warto czasem poświęcić chwilę czasu i przygotować sobie specjale pudełko z rarytasami. Wyselekcjonować tylko łowne przynęty, które ratowały będą nasz tyłek w wielu sytuacjach. Jeśli tylko troszkę poszperamy i przekopiemy się przez setki stron www znajdziemy ludzi, którzy samodzielnie wytwarzają doskonałe przynęty. Wśród nich trafimy na prawdziwe arcydzieła, wabiki które jakością wykonania oraz finezją i dbałością o szczegóły przewyższają inne o kilka klas. Wtedy też zbudujemy sobie inne pudełko, przeznaczone na perełki, którymi łowić nie będziemy. Dlaczego? No bo jak to będzie wyglądało jak będziemy rzucali dziełem sztuki miedzianego mistrza.
autor tekst i foto: Remigiusz Kopiej
artykuł został publikowany w miesięczniku WMH
Przeczytaj więcej:
Zobacz więcej:
wahadłówka na suma i głowacicę
wahadłówka na okonia, klenia, jazia