2018-11-05
Sandacz z Warszawy
Jeszcze nie tak dawno, bo około 20 lat temu mógłbym jednym tchem wymieniać sandaczowe bankówki, znajdujące się w mojej okolicy. Pręty, płyty, opony, Komisariat, czołgowa, Gdański, przerwana główka, plaża, rafa, wolniak… Cholera, komu to przeszkadzało? Dobra, dość wspomnień, trzeba sobie jakoś radzić. Wszystkie te miejscówki, choć było ich znacznie więcej niż przedstawiłem, miały dwie wspólne cechy - było tam twarde dno obfitujące w różnego typu „niespodzianki”. W cudzysłowie, bo były wyjątkowo nieprzychylne spinningistom. Warto także nadmienić, że część z nich obfitowała w ryby dniem, część tylko nocą, a część przez całą dobę. Dlaczego tak? Bo sandacz tak ma i nic na to poradzić nie można. Długo zastanawiałem się jak najczytelniej opisać wam miejsca, najchętniej zasiedlane przez mętnookie. Wyszło, że po prostu opiszę wymienione powyżej miejscówki.
Pręty. Jak sama nazwa wskazuje, były to zatopione nieopodal brzegu kawałki pogruchotanych płyt betonowych ze sterczącymi z nich zbrojeniowymi prętami. Istny pochłaniacz przynęt, prawdziwy spinningowy koszmar darzący okazowymi rybami. Jak było? Pierwszy raz pojawiłem się tam z zestawem: kij do 30 g, żyłka 0,25 mm i główki jigowe o masie 10-15 g. Jednak, rzeczna klasyka, okazała się grubo niewystarczająca. W takim łowisku ryb się nie holuje, a wyrywa z wody w obłąkanym tempie. No i z zaczepów, jakby trudniej jest się wydostać. Łowisko całodobowe.
Płyty. Tym razem, dno rzeczne usłane było całymi betonowymi płytami, w których zakamarkach kryły się prawdziwe okazy. Tu, obowiązywała dość specyficzna taktyka łowienia. Gruba żyłka (lepiej plecionka), idealnie nadawała się do zawieszania w nurcie, spuszczanej z prądem przynęty zbrojonej lekką, pięciogramową główką. Hol „na wariata” zapobiegał ucieczce ryby w płytowe zakamarki. Jak widać znów jest twardo i dziur przegląd pełen. Łowisko całodobowe.
Opony. Brzeg umocniony Larsenami, płytkie gruzowisko usłane oponami, a trzy-cztery metry od Larsenów obryw, za którym znajdowała się głęboka na 3-5 metrów, twardo denna rynna z silnym uciągiem. Wesoło bywało! Podam przykład. Kolega, skądinąd wyśmienity spinningista, zaliczył tam „hol życia”. Rzut, krótkie poderwanie przynęty z dna i… co za targnięcie, jaki opór, odejścia z prądem, kij trzeszczy, wędkarz biega! Po dziesięciu minutach emocji rzeka wypluła ze swych trzewi, półmetrową pokrywkę od garnka, zaczepioną za ucho. Jednym słowem śmieciowisko, ale ryby je lubią. Łowisko dzienne- rynna. Nocne- krawędź gruzowiska z oponami, wśród których „sypiała” drobnica.
Komisariat. Brzeg, wyspa, a za wyspą: rozlegle płytkie łowisko, pełne kamieni i głazów. Za głazami obryw na granicy rzutu. Świetna zabawa tam była. Na wstępie brodzenie na granicy przelania woderów. Takie śmieszne dreptanie na paluszkach. Za to potem dobre łowienie w ciszy i spokoju. Królowała lekka guma i płytko schodzące woblery sandaczowe. Łowisko otwierało się o zmroku i nocą. Typowa sandaczowa stołówka.
Płyty. Tym razem, dno rzeczne usłane było całymi betonowymi płytami, w których zakamarkach kryły się prawdziwe okazy. Tu, obowiązywała dość specyficzna taktyka łowienia. Gruba żyłka (lepiej plecionka), idealnie nadawała się do zawieszania w nurcie, spuszczanej z prądem przynęty zbrojonej lekką, pięciogramową główką. Hol „na wariata” zapobiegał ucieczce ryby w płytowe zakamarki. Jak widać znów jest twardo i dziur przegląd pełen. Łowisko całodobowe.
Opony. Brzeg umocniony Larsenami, płytkie gruzowisko usłane oponami, a trzy-cztery metry od Larsenów obryw, za którym znajdowała się głęboka na 3-5 metrów, twardo denna rynna z silnym uciągiem. Wesoło bywało! Podam przykład. Kolega, skądinąd wyśmienity spinningista, zaliczył tam „hol życia”. Rzut, krótkie poderwanie przynęty z dna i… co za targnięcie, jaki opór, odejścia z prądem, kij trzeszczy, wędkarz biega! Po dziesięciu minutach emocji rzeka wypluła ze swych trzewi, półmetrową pokrywkę od garnka, zaczepioną za ucho. Jednym słowem śmieciowisko, ale ryby je lubią. Łowisko dzienne- rynna. Nocne- krawędź gruzowiska z oponami, wśród których „sypiała” drobnica.
Komisariat. Brzeg, wyspa, a za wyspą: rozlegle płytkie łowisko, pełne kamieni i głazów. Za głazami obryw na granicy rzutu. Świetna zabawa tam była. Na wstępie brodzenie na granicy przelania woderów. Takie śmieszne dreptanie na paluszkach. Za to potem dobre łowienie w ciszy i spokoju. Królowała lekka guma i płytko schodzące woblery sandaczowe. Łowisko otwierało się o zmroku i nocą. Typowa sandaczowa stołówka.
Czołgowa. Skąd ta nazwa? Była to szeroka główka stanowiąca początek przeprawy czołgowej przez Wisłę, której dno wyłożone było workami z watą szklaną. Gdzie tu sandaczowe ukrytki? W główce, a właściwie w jej podmyciach. Nurt tak się tu układał, że wyskakując zza wysepki mknął wzdłuż główki z oszałamiającą prędkością. Obowiązywał ścisły podział. Pierwsze dwadzieścia metrów główki – szczupak. Dalsza i głębsza jej część – sandacz. Zabawnie to wyglądało, gdy łowiło się spod kija na żywca. Wędki stoją pięć metrów od siebie i na jedną biorą tylko szczupaki, a na drugą sandacze. Łowisko dzienne, bo na noc drobnica zwiewała w spokojniejsze rejony rzeki.
Gdański. Fajne łowisko tuż za mostem. Woda rwała po kamieniach aż miło i sandały miały co chciały, czyli bezpieczeństwo i narybek. Połów i miejsca jak w łowisku opony, więc nie będę się powtarzał.
Przerwana główka. Jeśli przebrnęło się przez przerwę w główce i stanęło na jej szczycie można było pospacerować po wypłyceniu idącym z prądem rzeki, równolegle do brzegu. Z lewej dół na 8-9 m, z prawej zagłówkowe zastoisko głębokie na 1,5-2 m. Istny raj sandaczowo sumowy. W dzień orka w nurtowym dole (główki nawet do 45 g). W nocy zastoisko pod wobler i lekką gumę. Krótko mówiąc – kiedy nie przyszedłeś, była pełna szansa na sukces. Były też i inne atrakcje np. balet skaczących sumów, gdy wpadały na nocny posiłek. Raz to widziałem i Putramentowy „Balet boleni” wysiadka! Tego się nie da zapomnieć. Grupowy, sandaczowy pościg za drobnicą… Fajnie, że jeszcze się na to załapałem. Dziękuję Wisełko.
Plaża. W dzień beznadzieja. Nocą raj! Kto wiedział – połowił. Trudne to było miejsce do odkrycia. Na brzegu i przez pierwsze piętnaście metrów w wodzie, piaskownica pod niedzielno-rodzinną opalarnię. Za to od piętnastego metra podwodny świat zmieniał się nie do poznania. Żwir i rozsypane w łowisku kamienie, wśród których czaiły się polujące sandacze. Wygodna meta, bo nocą lekko oświetlona mostowymi lampami i z wiązaniem węzłów problemu nie było, a na ciepłym jeszcze piachu, miło było odpocząć po kilkugodzinnym brodzeniu. Warto jest penetrować, takie na oko beznadziejne fragmenty rzeki. Znam kilku wiślaków, którzy nocą, łowią niemal wyłącznie w takich miejscach. Jak twierdzą, przyciąga ich brak konkurencji.
Rafa. Na środku rzeki, otoczone morzem piasku, tkwi rozległe kamienne wypłycenie. Temat tylko na łódź? Niekoniecznie! Powiedzmy, że to świetny materiał także na opowiastkę o baaardzo odległościowym spinningu. Wróćmy do tematu. Dniem jaź i kleń, pospołu z okoniem, szaleją do woli. W nocy oddają pole sandaczom i niechcianemu przyłowowi, sumom. Niechcianemu, bo sprzęt, na dobrą sprawę, wyklucza szczęśliwe zakończenie holu. Wobler, wobler i jeszcze raz wobler. Gumowanie jest tu tak bez sensu, jak grzybobranie nocą.
Gdański. Fajne łowisko tuż za mostem. Woda rwała po kamieniach aż miło i sandały miały co chciały, czyli bezpieczeństwo i narybek. Połów i miejsca jak w łowisku opony, więc nie będę się powtarzał.
Przerwana główka. Jeśli przebrnęło się przez przerwę w główce i stanęło na jej szczycie można było pospacerować po wypłyceniu idącym z prądem rzeki, równolegle do brzegu. Z lewej dół na 8-9 m, z prawej zagłówkowe zastoisko głębokie na 1,5-2 m. Istny raj sandaczowo sumowy. W dzień orka w nurtowym dole (główki nawet do 45 g). W nocy zastoisko pod wobler i lekką gumę. Krótko mówiąc – kiedy nie przyszedłeś, była pełna szansa na sukces. Były też i inne atrakcje np. balet skaczących sumów, gdy wpadały na nocny posiłek. Raz to widziałem i Putramentowy „Balet boleni” wysiadka! Tego się nie da zapomnieć. Grupowy, sandaczowy pościg za drobnicą… Fajnie, że jeszcze się na to załapałem. Dziękuję Wisełko.
Plaża. W dzień beznadzieja. Nocą raj! Kto wiedział – połowił. Trudne to było miejsce do odkrycia. Na brzegu i przez pierwsze piętnaście metrów w wodzie, piaskownica pod niedzielno-rodzinną opalarnię. Za to od piętnastego metra podwodny świat zmieniał się nie do poznania. Żwir i rozsypane w łowisku kamienie, wśród których czaiły się polujące sandacze. Wygodna meta, bo nocą lekko oświetlona mostowymi lampami i z wiązaniem węzłów problemu nie było, a na ciepłym jeszcze piachu, miło było odpocząć po kilkugodzinnym brodzeniu. Warto jest penetrować, takie na oko beznadziejne fragmenty rzeki. Znam kilku wiślaków, którzy nocą, łowią niemal wyłącznie w takich miejscach. Jak twierdzą, przyciąga ich brak konkurencji.
Rafa. Na środku rzeki, otoczone morzem piasku, tkwi rozległe kamienne wypłycenie. Temat tylko na łódź? Niekoniecznie! Powiedzmy, że to świetny materiał także na opowiastkę o baaardzo odległościowym spinningu. Wróćmy do tematu. Dniem jaź i kleń, pospołu z okoniem, szaleją do woli. W nocy oddają pole sandaczom i niechcianemu przyłowowi, sumom. Niechcianemu, bo sprzęt, na dobrą sprawę, wyklucza szczęśliwe zakończenie holu. Wobler, wobler i jeszcze raz wobler. Gumowanie jest tu tak bez sensu, jak grzybobranie nocą.
Wolniak. Z reguły występuje po wewnętrznej stronie dużych rzek. Charakteryzuje się, powolnym uciągiem, równym kamienno-piaszczystym dnem i niewielką 1-1,5 m głębokością. Typowa leszczowa stołówka, do której pędzą na łeb, na szyję, prawdziwe okazy tego gatunku. Są tam i nocą i dniem, co z kolei sprowadza tam rzeczne drapieżniki. Aha! To nie prawda, że sandacz odżywia się tylko małymi rybami o wrzecionowatym kształcie! Nie wierzcie, gdy ktoś wam będzie wciskał ten kit. Nie będę dłużej przekonywał. Wypatroszycie złowione w wolniaku sandacze i… wyjdzie na moje.
Z całą pewnością, w niemal każdej rzece znajdziecie opisane powyżej łowiska. Znajdziecie także i inne. Jedno jest pewne – chcecie w miarę sensownie posandaczować, musicie być nad rzeką przynajmniej dwa razy w tygodniu. Powiem więcej! W mojej Wiśle prawdziwe sandaczowanie, zaczyna się od 200 dni w roku nad wodą. Dopiero wtedy naprawdę nie grozi, groteskowa wręcz sytuacja – wędkarz w lewo, a ryby na prawo.
Mirosław Golański.
Zobacz też:
przynęty na sandacza
woblery na sandacza
wędka na sandacza
cykady na sandacza
Z całą pewnością, w niemal każdej rzece znajdziecie opisane powyżej łowiska. Znajdziecie także i inne. Jedno jest pewne – chcecie w miarę sensownie posandaczować, musicie być nad rzeką przynajmniej dwa razy w tygodniu. Powiem więcej! W mojej Wiśle prawdziwe sandaczowanie, zaczyna się od 200 dni w roku nad wodą. Dopiero wtedy naprawdę nie grozi, groteskowa wręcz sytuacja – wędkarz w lewo, a ryby na prawo.
Mirosław Golański.
Zobacz też:
przynęty na sandacza
woblery na sandacza
wędka na sandacza
cykady na sandacza
polecane dla Ciebie
Artykuły
Po kilku godzinach snu budzi mnie wściekły sygnał budzika. Jest czwarta rano. Obolały po wczorajszej i przedwczorajszej gonitwie po bagnach i krzakach, organizm mówi mi: jeszcze nie wstawaj, pośpij choć kilka chwil! Nic z tego. Przez ...
CHRZĘŚCI WZDŁUŻ TRZCIN…
Wielu twierdzi, że cykada jest mało znaną przynętą i nie docenianą… No, nie powiedziałbym… Nie wszyscy, w naszej wędkarskiej piaskownicy bawimy się takimi samymi zabawkami wspólnie i ...
Musimy mieć na uwadze jeszcze jedna sprawę. Grubego lipienia nie możemy bagatelizować. To bardzo wybredne ryby zwracające uwagę na największe detale naszych zestawów. Nawet takie drobiazgi jak zbyt duże agrafki w nieodpowiednim kolorze w ...
Nie mam tu na myśli odległej historii czasów partyzantki, lecz sposób, jaki od zawsze wykorzystywali partyzanci w swojej pracy. Pojawiali się cicho i niezauważenie, skradając się nie wiadomo skąd. Do maskowania swoich ...
Jest taki czas, kiedy kilku moich znajomych wędkarzy porzuca wszystkie zębate drapieżniki, aby na tydzień, może dwa, odwiedzić w samotności największe Polskie rzeki w poszukiwaniu potężnych boleni. Tak, to prawda, właśnie teraz, tuż ...
Dni stają się coraz chłodniejsze, a my z tęsknotą w oczach wyczekujemy cieplejszych promieni słońca. Każdego dnia sprawdzamy prognozę pogody i wszystko układamy w naszych głowach tak, aby choć przez chwilę dać sobie możliwość ...
Kolejna wyprawa w poszukiwaniu sandaczy. Kolejna eskapada w doborowym towarzystwie, dziesiątki godzin przegadanych, prześpiewanych i przetańczonych. Blisko sto godzin na łodzi w pościgu zorganizowanym na głębinowe ...