Spotkanie z czerwoną kropką. Cześć 2
Są ryby, których w żaden sposób nie jesteśmy w stanie złowić. Ryby te są po prostu nam nie pisane . Opatrzność Boska nie przewidziała ich dla nas. I choć byśmy dokonywali wszelkich starań i prawie cudów, podbierak nasz ich nam nie podbierze. Ja takiej rybiej Opatrzności również kiedyś doznałem.
Było to kilka lat temu. Prawie każdą swą wolną chwilę, poświęcałem swojej ukochanej pstrągowej rzece, Pilicy. Ciągnęło mnie do moich tajemniczych miejsc Każdy jej fragment, zakręt czy zwykłe podmycia brzegu, przywracały wspomnienia spotkań z pstrągami. Czułem się tutaj jak pan na włościach. Rzadko spotykałem tutaj jakąś konkurencję w postaci innych wędkarzy. Mój odcinek przebiegał przez kilka wiosek i niewielką część lasu. Gdy tylko wcześnie rano przyjeżdżałem nad wodę, zaraz otaczało mnie stadko miejscowych kundli. Ich rajwas budził zapewne zaspanych gospodarzy . Oczywiście nie mogły sobie pozwolić na nieodprowadzenie mnie nad samą wodę . Jakiś czas ujadały ale gdy widziały, że nie reaguję, pomału rezygnowały i kolejno wracały do swoich siedlisk. Kundle biegały swobodnie po całej wsi. Rzadko które zabudowanie posiadało ogrodzenie. Właściciele posesji specjalnie o to nie dbali. Widać było to po bałaganie jaki mogłem zobaczyć na podwórkach. Drób również jak psy, spacerował po całej miejscowości. Przypuszczam, że żywił się u jednego chłopa a jajka szedł znosić u drugiego. Jednym słowem panowała tu beztroska sielanka. Prawdziwe, bezstresowe życie. Dziwne, ale ja sam tutaj się uspokajałem. Stres i pośpiech dnia codziennego zostawiał mnie i przez jakiś czas nie wracał .Przyjechałem wtedy nad rzekę po kilkudniowych, lekkich opadach majowych. Zacząłem łowić w górnym odcinku rzeki, na początku wsi. Planowałem przejść cały odcinek ciągnący się wzdłuż miejscowości aż do odcinka leśnego . Wodę zastałem lekko podniesioną. Słonko zaczęło cudownie przygrzewać. Zapowiadało się wspaniałe łowienie . Górny odcinek rzeki jest mocno zakrzaczony . Przez dobre dwie godziny przedzierania się przez zarośla nic nie mogłem złowić . Zawiedziony i lekko zmachany postanowiłem wyjść na pobliską łączkę i trochę odsapnąć. Tutaj chciałem trochę pogmerać w przynętach i spróbować zebrać myśli. Wyszedłem z tego trudnego odcinka i zacząłem pomału otwierać kosz z przynętami. Nagle przede mną jak spod ziemi stanęła jakaś postać. Była to miejscowa, jakaś gruba baba z chusteczką na głowie i przepasana obcisłym fartuszkiem. Stała z rękoma wspartymi o pas i bystro wpatrywała się we mnie. Pierwsza zaczęła rozmowę
-I jak Panie , są jakieś rybki ?
-Niestety nic nie złapałem. Coś mi dzisiaj nie dopisuję szczęście - odpowiadam .
-A mosz Pan pszynice ze sobom ? - Ciągnęła dalej rozmowę swoją gwarą, napotkana rozmówczyni.
- Co takiego, pszenicę , na pstrągi?- pytam, nie dowierzając co wcześniej usłyszałem
- No a jak chcesz Pan łapać ryby ?
- Dzisiaj nie mam przy sobie takiej przynęty . - odpowiadam nie mogąc powstrzymać zdziwienia .
- Uuuuu to do dupy z takim rybokim co idzie na ryby bez pszynicy . Weź se Pan zapamiyntoj : bierze się kilo pszynicy zalywo goroncom wodom na całom noc . Rano jes w som roz na ryby . Zakładosz po dwa ziorka no hoczyk i łapiesz .
Bedziesz Pan pamiyntoł ? - zakończył mój napotkany ,, nauczyciel wędkarstwa ”.
- Tak , na pewno tą naukę zapamiętam na całe życie – odpowiadam i czym prędzej z powrotem uciekam nad rzekę .
Pomału zebrałem myśli i zacząłem znowu ze skupieniem łowić . Doszedłem do bardzo obiecującego miejsca . Rzeka zakręcała prawie pod kątem prostym . Na środku zakrętu z wody wystawał gruby pień złamanego drzewa . Bardzo pomału , na kolanach przywierając do ziemi, podszedłem na odpowiednią odległość do obiecującej miejscówki. Założyłem brązowego twistera i wykonałem rzut za domniemane stanowisko pstrąga . Przynęta cicho plusnęła kilka metrów od kryjówki.
Pomału zacząłem ściągać wabik pod prąd, starając się go podprowadzić jak najbliżej wystającego pnia. Gdy twister minął pień i zaczął pomału wypływać z zakrętu w wodzie zaczernił duży cień. Cień przesuwał się coraz szybciej i kilka metrów przed sobą ujrzałem ogromnego pstrąga . Ryba z pewnością musiała liczyć dobre ponad 50 centymetrów . Nie spodziewałem się tutaj takiego giganta. Odruchowo drgnąłem i twister zmienił swój tor podpływając pod powierzchnię wody
Zdezorientowało to olbrzyma który nawrócił przede mną do swojej kryjówki .Ręce natychmiast zaczęły mi się trząść z nagłych emocji. Szybko powtórzyłem rzut w to samo miejsce. Znowu w dużym skupieniu prowadziłem przynętę w pobliżu domniemanej kryjówki pstrąga. Ryba tym razem nie zareagowała. Postanowiłem odczekać pięć minut i zmienić przynętę na inną. Taka przerwa i nowa przynęta zazwyczaj pomagają. Założyłem srebrną obrotówkę w czerwone kropki nr.2. W dołku, gdzie prawdopodobnie siedział potokowiec, błystka doskonale pracowała. Widać ją było doskonale z daleka jak migotała w tym dzisiejszym, ostrym słońcu I to był mój błąd. Dla pstrąga z pewnością ta praca przynęty była zbyt agresywna. Ryba oczywiście nie zaatakowała wabika. Natychmiast zmieniam go na czarnego twistera. Wykonuję kilka rzutów które nie przynoszą żadnych efektów. Postanawiam już na dzisiaj nie męczyć rybi i decyduję się na zakończenie wyprawy.
Po drodze do samochodu postanawiam odwiedzić to miejsce następnego dnia. Zaraz po długo ciągnących się godzinach w pracy, zbieram się do mojej miejscówki. Z mocno bijącym sercem nareszcie dojeżdżam nad rzekę . Po drodze na miejsce szybko rozkładem wędkę . Dopiero przed samą miejscówką zwalniam kroku. Następnie schylam się, robię kilka kroków aby do samego miejsca dojść na czworakach . Zatrzymuję się za niewielkim drzewkiem . Obserwuję okolicę stanowiska pstrąga . Kilka metrów za stanowiskiem leży stare , grube drzewo.
Przewróciło się tak , iż łączy obydwa brzegi rzeki . Miejscowi dobili kilka listew do jego gałęzi i dzięki temu utworzył się zgrabny, tani most. Mam tylko nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy przez niego przechodzić. Odpinam brązowego twistera z pieprzem od przelotki i posyłam go w domniemane stanowisko ryby . Przez nadmierne emocje, pierwszy rzut wykonuję zbyt blisko. Pomału ściągam przynętę pod prąd. Przynętą nie zainteresowała się żadna ryba .Do drugiego rzutu postanawiam się lepiej przyłożyć. Robię mocne machnięcie wędką. Przynęta ze świstem leci w stronę stanowiska ryby i w końcu ląduje …w gałęziach krzaków na drugim brzegu. Zaczyna się we mnie pomału ,,gotować''. Próbuję spokojnie, delikatnie krótkimi szarpnięciami uwolnić przynętę . Taka kombinacja jednak nic nie pomaga. Postanawiam mocniej ciągnąć twistera . Gałęzie uginają się pod naporem siły ale uparcie nie oddają wabika. Zdenerwowany łapię za żyłkę i ciągnę już przynętę z całych sił . Taki nakład energii przynosi nareszcie efekt w postaci …... złamanej gałęzi. Badyle wpadają dokładnie koło wystającego kołka -domniemanego stanowiska pstrąga. Łapę się za głowę bo wiem, że o dzisiejszym spotkaniem z rekordową rybą mogę zapomnieć. Zwijam żyłkę, która stawia duży opór. Twister uparcie trzyma się odłamanej gałęzi . Z mocno wygiętą wędką ,, przeorałem '' stanowisko pstrąga złamaną gałęzią. Odpinam mocno wbity hak od zaczepu, prostuję i zahaczam o przelotkę. Jestem wściekły. Mam dość dzisiejszego wędkowania. Zagryzam zęby, na pięcie robię nawrót i pomału pokonany zbieram się do samochodu . Na dzisiejszej wyprawie wykonałem tylko dwa rzuty przynętą ! Po drodze do samochodu, emocje jednak pomału opadają . Nadchodzi refleksja. To przecież całe uroki naszego ukochanego wędkarstwa. Raz schodzimy znad wody o przysłowiowym kiju a innym razem w euforii wspominamy spotkanie ze wspaniałą rybą. Tak rozmyślając postanowiłem nie dać za wygraną .
Następnego dnia popołudniu melduję się nad ukochaną rzeką . Od razu zmierzam do
miejsca bytowania mojego, namierzonego pstrąga. Mam tylko nadzieję, że ryba nie zmieniła swojego stanowiska. Dzisiaj nie mogę sobie pozwolić na żadne błędy. Maksymalnie skupiany, bardzo ostrożnie na kolanach podczołguję się do mojego dołka. Obserwuję przez chwilę spokojną, głęboką wodę. Przynętę planuję posłać
z nurtem za stanowisko pstrąga, pod przewrócone drzewo-most. Drżącymi rękami odpinam od przelotki wcześniej przygotowanego , niezawodnego twistera. Teraz już wszystko musi pójść po mojej myśli. Przenoszę wędką przynętę za siebie i pomału napinam mięśnie do wykonania długiego, celnego rzutu. Odbezpieczam kabłąk kołowrotka i…nagle słyszę za sobą , gdzieś po lewej łamiące się gałęzie .
Wstrzymuję rzut odwracam się i moim oczom ukazuje się dwóch miejscowych gości.
Nie widząc mnie, spokojnie rozmawiając ze sobą, zmierzali wydeptaną ścieżką do przewróconego drzewa-mostu .
- Nie bój się Mieciu, chlapniemy sobie parę głębszych, nabierzemy odwagi
i zrobimy porządek z tą twoją Jadźką. Nie będzie już tobą tak pomiatała. - pocieszał
jeden kolega drugiego.
Doszli do prowizorycznego mostku i na nim przystanęli opierając się o krzywą poręcz. Zaczęli wrzucać do wody jakieś kamyki i patyczki. Dokładnie do stanowiska mojego pstrąga. Dalsze wędkowanie nie miało już sensu. Wstałem na równe nogi z zaciśniętymi z wściekłości zębami.
- O, Mieciu zobacz, Pan Rybak – zostałem zauważony przez moich gości.
- Panie są tu, jakie rybki, złapał Pan coś ? – zaciekawił się drugi jegomość.
Zacząłem przecząco kręcić głową, bo mocno zaciśnięte z wściekłości zęby, nie pozwalały mi wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- To chodź Pan tu do nas na jednego. Jakieś pocieszenie człowiekowi się należy. - Dostałem zaproszenie od już podchmielonych jegomości.
Do tej pory nie wiem, co się ze mną stało. Bez słowa i bez chwili zastanowienia, podszedłem do dobrze bawiącej się kompanii. Na mostku stała flaszka z napisem VISTULA a jeden z miejscowych trzymał w ręku literatkę z nalanym płynem.
Bez zastanowienia odebrałem trunek i jednym haustem … wypiłem. Od dużej ilości mocnego trunku zaiskrzyły mi się oczy. Do tego doszedł żal utraconej szansy na medalową rybę. Pomału po policzkach zaczęły spływać łzy.
- Już tego pstrąga nie złowię, poddaję się. - Załamany powiedziałem pod nosem do siebie.
- Patrz Mieciu, jakie te ryby muszą być stresujące. Dobrze, że my się takimi pierdołami nie zajmujemy. Lepi się napić nad rzeczką i odstresować. - stwierdził jeden obserwując mój stan.
- No właśnie. - Przyznałem i podziękowałem za poczęstunek.
- Do widzenia i dziękuję za wspaniałą gościnność – z ironią pożegnałem moich gości
- Do widzenia. A przyjedź Pan jeszcze. Połapiemy sobie razem. My zawsze po piętnastym siedzimy sobie tutaj nad rzeczką. - Pożegnali mnie nowi znajomi.
Oprzytomniałem dopiero w domu. Doszło do mnie, że z ryb jechałem na małym rauszu. Wystarczyła jedna kontrola policji i po moim prawo-jazdy. Do tego miejsca z prowizorycznym mostkiem, powróciłem po roku. Oczywiście po pstrągu ani śladu. Może został złowiony przez innego wędkarza, albo przeniósł się w inne rejony rzeki, do bardziej dla niego korzystnych warunków? Mam jednak nadzieję, że jego rybia Opatrzność czuwała dalej nad nim i pozwoliła mu doczekać późnej starości. Jak to dobrze, że ryby dla wyrównania szans posiadają swoją, własną Opatrzność.
tekst: Rafał Małysa
Zobacz też:
jak łowić pstrągi
przynęty na pstrąga
obrotówki na pstrąga
wobler na pstrąga
przynęty spinningowe