Wędkarstwo inaczej...
Wędkarsko jestem jakiś dziwny. Niezdecydowany, kapryśny pasjonat. Niby zdeklarowany spinningista ale gdy tylko niedzielnym popołudniem wymknę się z Żoną na spacer wzdłuż brzegu pobliskiego jeziora powracają do mnie wspomnienia dzieciństwa. Spławiki kołysane letnim wiatrem, odblaskowe bombki przy gruntowych teleskopach, malutkie wędkarskie krzesełko i błogosławiony czas w oczekiwaniu na branie. Oj jak ja bym tak chciał jeszcze choć…
I cóż mi broni? Niby nic. No może trochę czasu brakuje, na pomachanie spinningiem to i godzina wystarczy, a przez godzinę to ledwo zdążę spławik wyważyć i sypnąć zanętą. Lenistwo? Nie, też chyba nie. Trudno mówić o lenistwie w wypadku kogoś, kto potrafi przez dwanaście godzin przedzierać się przez pokrzywy i chaszcze w letnim gąszczu pstrągowej rzeki. Może obyczaje ? Przecież spinningiście – muszkarzowi nie wypada płotek łowić. Za to można dostać bana na nie jednym forum. Nie no, tego bym nie chciał, co ja bym po pracy bez forum robił ? Muszę uważać, już sama deklaracja spiningowo muchowa jest niebezpieczna. Bo kołowrotek spiningowy to zwykła korba, a wędka muchowa to pagaj z sznurkiem od prania. I tak prześcigają się bez końca. Mucha jest niebezpieczna bo wyniszcza rybę podczas holu, bo nimfkę może zagryźć za głęboko. Spinning jeszcze gorszy bo kotwice, zadziory. I tak licytują się bez końca, a ja przez nich nie wiem kim jestem.
Udało się. Wczesnym rankiem pod osłoną szarówki zaszyłem się w swoich ulubionych trzcinach i trzepie drobnice bez opamiętania. Spławiczek pływa ochoczo, trochę tylko mam problem z operowaniem kijem. Siedmiometrowy bat non stop wadzi o niskie korony drzew. Przecież miejsca nie zmienię. Nie mogę! Jeszcze jakiś kolega karpiarz zobaczy co robię i śmiechu będzie miało pół sieci. Przecież to była by zdrada godna najwyższej kary. Ja były karpiarz, gdy już niemal wybaczone zostały mi spinning i mucha, łowię płotki, nie karpie ? I to na spławik ?
A ja lubię i już, połowić czasem w nocy, siedząc spokojnie na krześle. Gapić się w szczytówki rzecznych feederów, wypić piwo, upiec kiełbasę z ogniska prowadząc męskie rozmowy. Jakie inne łowienie daje mi takie możliwości? I cóż, sam już przywykłem do tego, że jestem korbiarzem, pagajarzem, robaczkarzem i gumofilcem. Już dawno wyczytałem gdzieś, że przez ten mój podział wędkarskiej jaźni mam tylko średnie wędkarskie wyniki, że gdybym oddał się jednej metodzie, mógłbym zostać jej królem. Nie przeszkadza mi to jednak wcale, czy przez to mam tracić radość mojego wędkarstwa ?
Podziały, skąd się wzięły? Nie wiem, ale strzelam, że z telewizji. Tam jest to samo. Partie polityczne, religie, programy, obyczaje. Jedni gorsi, drudzy lepsi. Nie ma kompromisu. Wszystko do bólu subiektywne, a dobre tylko to „co moje”. Takie właśnie jest też internetowe wędkarstwo, wyjątki (chwała im) i tu potwierdzają regułę. Lekarstwem na to są dla mnie stare roczniki wędkarskich gazet, takie z lat 80. Lubię tą prostotę w formie i przekazie, choć znów do końca normalny nie jestem bo większość ryb w tych gazetach jest martwych, a dziś przecież się nie zabija. Czy aby jednak na pewno?
Tęczak, Amur, Karp i kilku innych to w tej samej wędkarskiej formie dla jednych szkodnik mordowany bez skrupułów, dla drugich obiekt pożądania. Wojna na czerń i biel, a punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia i od storny www którą akurat przeglądamy. I niby teraz tak ekologicznie, lepiej gospodarowne to wszystko a ciągle nie ma miejsca na to by natura mogła sama regulować swoje zasoby i nie dlatego, że ktoś wpuści kilka obcych gatunków ale przede wszystkim dlatego, że w XXI wieku ciągle duża część tego kraju załatwia się do naszych rzek.
I przeładowany ten Internet różnymi treściami, gorszymi i lepszymi: metodami, rybami i wędkarzami. Nie potrafimy się pięknie różnić choć spod tego samego herbu się wywodzimy, a jednak coś ciągnie by czytać i czytać, bez końca. Bo fajnie czasami pomarzyć, pooglądać, pokarmić wędkarski głód pokarmem, który jeszcze mocniej go wznieca, nabrać się na dobrą reklamę tysięcznej przynęty i dziesiątej wędki. Sam też lubię czasem coś skrobnąć. W Internecie mogę przecież być kim chcę i choć zawsze zachowuje autentyczność, to ta autentyczność jest subiektywna jak cały Internet, który dzielić należy przez chłodną głowę i zdrowy rozsądek by wyłowić to co wartościowe, spinając przy tym wszystko to na co szkoda czasu.
autor: Kamil Mazur
foto: CF