2020-03-17
Wędkarstwo. Prawdziwa idea?
Urodziłem się w 1990 roku i od dziecka wychowuję się w małej wsi na podkarpaciu. Przepływa tu niewielka rzeczka - Tuszymka. Przyroda interesowała mnie od najmłodszych lat. Najpierw ciekawiły mnie dinozaury. Później zacząłem poznawać świat ryb, który mnie pasjonuje aż do dziś. Pamiętam jak w zerówce męczyłem kolegę, którego tata był wędkarzem, by przyniósł mi okonia. Chciałem go po prostu zobaczyć. I przyniósł. Od tamtej pory ryby zawładnęły moim życiem.
Początki były takie jak chyba u każdego. Leszczynowy kij z dowiązaną żyłką i zestawem spławikowym. Łowiłem na nią całkiem fajne okonie, płotki czy kiełbie, właśnie na wspomnianej Tuszymce. Niezbędne akcesoria dorabiałem sobie często sam. Zatyczki od długopisu z wepchniętym w środek styropianem świetnie sprawdzały się jako spławik, a ołowiane podkładki, jako ciężarki. Gdy już podrosłem, za uzbierane pieniądze, kupiłem na targu swój pierwszy teleskop. O ile dobrze pamiętam, kosztował mnie całe 20 złotych. Pozwoliło mi to zarzucać dalej no i spinningować. Był to dla mnie pełen wypas.
Samo łowienie było nadal bardzo proste i amatorskie. Najczęściej opierało się na spławikowym łowieniu płotek czy kiełbi na ciasto z chleba lub ukopane obok gnojowiska- czerwone robaki. Bywało też że łapałem koniki polne, muchy czy żuczki i z powierzchni łowiłem naprawdę spore klenie czy płocie. Czasem za kieszonkowe kupowałem sobie jakąś obrotówkę albo twisterka i łowiłem na nie okonie lub małe szczupaki. Przez wiele lat wędkarstwo było tylko dodatkiem do codzienności po szkole, bo największą moją pasją była wtedy gra na perkusji i gitarze. Jednak mimo, że obowiązki szkolne i nauka gry na instrumentach zabierały mi większą część dnia, zawsze znajdywałem czas na to, by jak najczęściej pobiec choć na godzinkę i „pomoczyć kija”. Niestety lub stety, w pewnym momencie zrozumiałem, że jednak nie jestem i nigdy nie będę wirtuozem. Ba, nie będzie ze mnie nawet średniego muzyka. Dlatego instrumenty posprzedawałem i zająłem się tym, co tak naprawdę grało mi w sercu, czyli łowieniem ryb. Wtedy te chwile nad wodą, które do tej pory, dawały mi tylko rozrywkę, stały się podstawą moich wędkarskich doświadczeń. Zacząłem zauważać pewne reguły panujące nad wodą. W ogóle, zrodziła się we mnie chęć poznania i zrozumienia przyrody, która mnie otaczała. Jako dzieciak hodowałem larwy komarów w wiaderku(sic), dokładnie przyglądałem się pracującym pszczołom, łaziłem po lesie, szukając korników pod korą. Wrzucałem też do mrowiska myszy złapane w łapkę i zaobserwowałem, że na drugi dzień najczęściej pozostaje sam szkielet, który oczywiście dokładnie oglądałem. Ten pociąg do przyrody, która otaczała mnie przecież z każdej strony, kształtował mnie jako młodego jej fascynata. W tych czasach głownymi źródłami wiedzy były książki i czasopisma przyrodnicze. Pamiętam jeszcze czasy gdy nie było Internetu, a telewizja na wsiach opierała się na pierwszym i drugim kanale TVP. Jedynymi programami przyrodniczymi jakie emitowała owa telewizja były Z Kamerą Wśród Zwierząt, państwa Gucwińskich i nieco później wieloletni cykl programów pt. Zwierzęta świata. Oczywiście oglądałem je wtedy z zapartym tchem. Dodatkowo czytałem masę prasy przyrodniczej no i wędkarskiej. Pamiętam jak tata kupił mi pierwszą taką gazetę. Nazywała się właśnie Wędkarstwo. Przeczytałem ją „od deski do deski” choć podejrzewam, że nie zrozumiałem z niej nic. Jednak z czasem dzięki kolejnym różnym czasopismom oraz radami wędkującego wujka, móje wędkarskie umiejętności zaczęły się rozwijać i powiększać. Przez wiele lat moją ulubioną gazetą był Wędkarz Polski. Często sięgałem też po Wędkarski Świat. W prasie znalazłem swoje pierwsze autorytety jak np. Bogdan Barton i jego kolega „Dziadek” Szuryn czy Marek Szymański. To dzięki ich artykułom wiedziałem jak łowić na odległościówkę czy spiningować. Nikt mi tego nie pokazywał. Sam musiałem dojść do tego, jak należy mieszać zanętę lub dobierać ciężar główki do głębokości łowiska. Dzięki tym czasopismom i własnym obserwacjom uczyłem się rozumieć wędkarstwo jakby „od środka” i nadal uczę się go do dziś... Teraz, już jako trzydziestolatek nadal mam swoje autorytety jak np. Remigiusz Kopiej czy Pan Sławek Szuszkiewicz. Są oni doskonałymi wędkarzami i rozumieją wędkarstwo właśnie od podszewki. Szczególnie pięknie mówił o wędkarstwie pan Sławek w cyklu filmów Corona Fishing poświęconych jego osobie. Filmy i relacje na żywo Corona Fishing i samego Remigiusza uczą mnie wielu rzeczy, nakłaniają do dalszych obserwacji i wyciągania wniosków na temat różnych metod i technik łowienia.
Samo łowienie było nadal bardzo proste i amatorskie. Najczęściej opierało się na spławikowym łowieniu płotek czy kiełbi na ciasto z chleba lub ukopane obok gnojowiska- czerwone robaki. Bywało też że łapałem koniki polne, muchy czy żuczki i z powierzchni łowiłem naprawdę spore klenie czy płocie. Czasem za kieszonkowe kupowałem sobie jakąś obrotówkę albo twisterka i łowiłem na nie okonie lub małe szczupaki. Przez wiele lat wędkarstwo było tylko dodatkiem do codzienności po szkole, bo największą moją pasją była wtedy gra na perkusji i gitarze. Jednak mimo, że obowiązki szkolne i nauka gry na instrumentach zabierały mi większą część dnia, zawsze znajdywałem czas na to, by jak najczęściej pobiec choć na godzinkę i „pomoczyć kija”. Niestety lub stety, w pewnym momencie zrozumiałem, że jednak nie jestem i nigdy nie będę wirtuozem. Ba, nie będzie ze mnie nawet średniego muzyka. Dlatego instrumenty posprzedawałem i zająłem się tym, co tak naprawdę grało mi w sercu, czyli łowieniem ryb. Wtedy te chwile nad wodą, które do tej pory, dawały mi tylko rozrywkę, stały się podstawą moich wędkarskich doświadczeń. Zacząłem zauważać pewne reguły panujące nad wodą. W ogóle, zrodziła się we mnie chęć poznania i zrozumienia przyrody, która mnie otaczała. Jako dzieciak hodowałem larwy komarów w wiaderku(sic), dokładnie przyglądałem się pracującym pszczołom, łaziłem po lesie, szukając korników pod korą. Wrzucałem też do mrowiska myszy złapane w łapkę i zaobserwowałem, że na drugi dzień najczęściej pozostaje sam szkielet, który oczywiście dokładnie oglądałem. Ten pociąg do przyrody, która otaczała mnie przecież z każdej strony, kształtował mnie jako młodego jej fascynata. W tych czasach głownymi źródłami wiedzy były książki i czasopisma przyrodnicze. Pamiętam jeszcze czasy gdy nie było Internetu, a telewizja na wsiach opierała się na pierwszym i drugim kanale TVP. Jedynymi programami przyrodniczymi jakie emitowała owa telewizja były Z Kamerą Wśród Zwierząt, państwa Gucwińskich i nieco później wieloletni cykl programów pt. Zwierzęta świata. Oczywiście oglądałem je wtedy z zapartym tchem. Dodatkowo czytałem masę prasy przyrodniczej no i wędkarskiej. Pamiętam jak tata kupił mi pierwszą taką gazetę. Nazywała się właśnie Wędkarstwo. Przeczytałem ją „od deski do deski” choć podejrzewam, że nie zrozumiałem z niej nic. Jednak z czasem dzięki kolejnym różnym czasopismom oraz radami wędkującego wujka, móje wędkarskie umiejętności zaczęły się rozwijać i powiększać. Przez wiele lat moją ulubioną gazetą był Wędkarz Polski. Często sięgałem też po Wędkarski Świat. W prasie znalazłem swoje pierwsze autorytety jak np. Bogdan Barton i jego kolega „Dziadek” Szuryn czy Marek Szymański. To dzięki ich artykułom wiedziałem jak łowić na odległościówkę czy spiningować. Nikt mi tego nie pokazywał. Sam musiałem dojść do tego, jak należy mieszać zanętę lub dobierać ciężar główki do głębokości łowiska. Dzięki tym czasopismom i własnym obserwacjom uczyłem się rozumieć wędkarstwo jakby „od środka” i nadal uczę się go do dziś... Teraz, już jako trzydziestolatek nadal mam swoje autorytety jak np. Remigiusz Kopiej czy Pan Sławek Szuszkiewicz. Są oni doskonałymi wędkarzami i rozumieją wędkarstwo właśnie od podszewki. Szczególnie pięknie mówił o wędkarstwie pan Sławek w cyklu filmów Corona Fishing poświęconych jego osobie. Filmy i relacje na żywo Corona Fishing i samego Remigiusza uczą mnie wielu rzeczy, nakłaniają do dalszych obserwacji i wyciągania wniosków na temat różnych metod i technik łowienia.
„ – Sławek, o co chodzi w pstragowaniu?
– O przyrodę […] O otoczenie, w zasadzie wszystko jest ważne, bo ciągle trzeba myśleć i kontemplować przyrodę, wyciągać wnioski.” - Sławek Szuszkiewicz
Współczesny Internet ugina się od mnogości artykułów czy filmów opowiadających o łowieniu, metodach, przynętach wędkarskich. Ma to swoje dobre i złe strony. Z jednej początkujący wędkarz ma dostęp do informacji o podstawowym sprzęcie, do porad od bardziej doświadczonych kolegów. Ten doświadczony z kolei, może w mig wyszukać interesujące go kwestie. W dzisiejszych czasach można kupić wszystko co potrzebne, bez wychodzenia z domu, na drugi dzień dostać paczkę, zmontować zestaw i już zacząć łowić. Pęd dzisiejszego świata i mentalność współczesnych ludzi powoduje, że każdy szuka gotowców we wszystkich dziedzinach. Wszyscy szukają gotowej recepty na sukces. I znajdują ją właśnie w Internecie.
Na wobler X czy gumę Y złowisz milion ryb, bo ma amplitudę drgań ogonka dostosowaną do receptorów na linii bocznej ryby, a super realistyczny wygląd spowoduje, że każdy Szczupak czy Sandacz nabierze się i weźmie. I taki wędkarz rzekomo niczego nie musi się uczyć. Opierając się na pierwszej albo drugiej z brzegu poradzie na Facebooku, kupuje jakiś zestaw z przypadkowymi przynętami i rzuca je bezmyślnie przed siebie. Nie wie gdzie ani jak prowadzić przynęty a tylko zarzuca i zwija. Potem klnie na PZW (jak wszyscy w Internecie), bo nic nie złowił. Dlatego tak ważne jest mieć jakieś autorytety wędkarskie. Nawet i w Internecie! Są chociażby na YouTube kanały filmowe świetnych wędkarzy, którzy swoją wiedzę opierają na latach doświadczeń. Warto czytać prasę wędkarską, książki, oglądać filmy dokumentalne o tematyce przyrodniczej. No i obserwować! Dziś już naprawdę mało osób obserwuje przyrodę i nie doszukuje się pewnych zależności w niej ukrytych. Jak na przykład to, że pierwsze liście czeremchy pospolitej, znanej też jako kocierbka, sygnalizują tarło białej ryby. Wtedy też kończy je szczupak. Dokładnie z momentem kiedy zeszłoroczne, żółte trzciny oddają już na dobre miejsce tym świeżym i zielonym (mniej więcej przypada to na połowę kwietnia), wtedy też w małych rzeczkach zaczynają pojawiać się nitkowate glony, którymi może żywić się narybek Płotek, Jazi czy Kleni. A co za tym idzie, zaraz po tarle, w tamtych rejonach pojawią się stada okoni polujących na narybek...itd. itd. To tylko jeden z wielu przykładów na to, jak wiele można się dowiedzieć z obserwacji i jak bardzo jest to ciekawe. Wiele osób jednak tego nie wie i nigdy nawet nie spróbuje się dowiedzieć jak niepojęta jest przyroda. Ta nad wodą, wokół niej, w lesie, w parku czy na łące i ta, która nas najbardziej interesuje, czyli pod wodą. Jak to wszystko funkcjonuje, jak żyje, jakie są stanowiska ryb. Bo i po co? Po co łapać koniki polne jak są smużaki? Po co kopać dżdżownice skoro są ich gumowe imitacje. Po co szukać nowych rozwiązań skoro gotowe schematy są w Internecie? Bardzo często wygląda to tak, że domorośli wędkarze kupują sprzęt, o którego przeznaczeniu nie mają pojęcia. I mówię tutaj tak samo o wędkach czy kołowrotkach, jak i, przede wszystkim o przynętach wyglądających czasem kolorowo jak akwariowe rybki, bo takie kolory najbardziej chwytają oko. Do tego ciągłe mity na temat kaleniowych wędek, pstrągowych plecionek czy akcji sandaczowej przynęty. Niestety Internet strasznie mami tego młodego czy początkującego wędkarza. I rzadko przekazuje to co jest najważniejsze. Czyli tego jak łowić, jaką techniką na co, gdzie i kiedy. A gdy taki domorosly wędkarz już zatnie przypadkiem jakiegoś okonia, publikuje go na wszelakich grupach na Facebooku zachwalając się i polecając każdemu przynętę na jaką ją złowił czy technikę łowienia. Do tego dochodzi to ciągłe prześmigiwanie się, kto ma większego. Kto więcej złowił okoników wielkości dłoni. Kto złowił 35 cm klenia czy połowił małych sadaczyków. Naprawdę, jak widzę 40-letniego faceta z dumą prezentującego 25 cm szczupaczka z dopiskiem „coś tam skubało”, to się zaczynam zastanawiać nad sensem swojego wędkarstwa. No bo czym się tu chwalić? Po co robić takiemu około rocznemu maluchowi zdjęcie, narażając go na śmierć? Czy tak ciężko zrozumieć, że to żywe stworzenie? Może i ośrodek bólu ma zredukowany i jest raczej dość prostym organizmem, ale mimo wszystko żyje! Żyje, czuje i męczy się gdy zdycha. Naprawdę tak trudno się tego domyślić? Dodatkowo dochodzi jeszcze ta głupia wręcz mania na C&R czy tam złów i wypuść, która jest kompletnie nie rozumiana. W ogóle ciekawym pojęciem jest dziwne rozumienie etyki w wędkarstwie. Można pół godziny w upale mordować sesją fotograficzną metrowego szczupaka. Można w styczniu pół zdechłe, potarłowe pstrągi łowić. Można na wiosnę zabierać pełne ikry okonie. Ale jak zabierzesz szczupaczka 47 cm, który zażarł tak obrotówkę, że się zalał krwią i pewnie by zdechł w męczarniach, to w Internecie stajesz się z miejsca chujem, który nie powinien mieć prawa łowić. Dostaniesz bana w grupach, w których o tym powiedziałeś i jeszcze mandat dostaniesz od SSR. Gdzie tu logika? A gdzie etyka? Swego czasu na jednej z Facebookowych grup pojawiło się w styczniu zdjęcie wędkarza dumnie prezentującego około 15 cm pstrążka. To było zaraz po tym jak Corona Fishing opublikowała live by nie łowić pstrągów zimą. Dlatego grzecznie skomentowałem to zdjęcie pisząc, że nie należy łowić ich w zimie, że należy dać im spokój tuż po tarle, że wyjęty pstrąg z tak zimnej wody i wzięty w ciepłą dłoń dostaje szoku termicznego i prawdopodobnie zginie. W zamian zostałem zalany lawiną hejtu. A głównym argumentem było to, że skoro prawo na to pozwala, to łowić można. Próbowałem w jakiś sposób merytorycznie się bronić, za co zostałem wyrzucony z grupy. A przecież chciałem tylko podkreślić swoje zdanie, żeby nie męczyć pstragów przynajmniej w styczniu. Należy pamiętać, że ryba nie jest przedmiotem! Rzeczą o którą należy bezmyślnie się bić. Albo, choćby po kiepskim tarle jeszcze ociekała ikrą to i tak można ją złowić i zabrać, BO PRZEPIS POZWALA. Bo oczywiście ryby należy wypuszczać, i z tym nie ma dyskusji. Jasne! Ale idea wędkarstwa przecież nie opiera się na durnym sloganie Cath and relase. A na zrozumieniu tego, że ryba to żywe stworzenie, które należy po prostu szanować i starać się, by miała jak największe szanse na przeżycie, jeśli chcemy ją wypuścić. Do głowy przychodzi mi prosty przykład. Gdybyś na przykład 30go kwietnia raz w roku mógł bez żadnych konsekwencji skatować swojego psa, zrobił byś to? Pewnie nie? To dlaczego nie podchodzisz do dzikiej przyrody w taki sposób? Dlaczego wędkarstwo coraz bardziej przestaje być pasją samą w sobie? Zachwytem nad tym wszystkim co wkoło kwitnie, żyje i płynie. Zatraca tą piękną ideę polegającą na czerpaniu z natury wszystkiego, co tylko może ona nam dać?
– O przyrodę […] O otoczenie, w zasadzie wszystko jest ważne, bo ciągle trzeba myśleć i kontemplować przyrodę, wyciągać wnioski.” - Sławek Szuszkiewicz
Współczesny Internet ugina się od mnogości artykułów czy filmów opowiadających o łowieniu, metodach, przynętach wędkarskich. Ma to swoje dobre i złe strony. Z jednej początkujący wędkarz ma dostęp do informacji o podstawowym sprzęcie, do porad od bardziej doświadczonych kolegów. Ten doświadczony z kolei, może w mig wyszukać interesujące go kwestie. W dzisiejszych czasach można kupić wszystko co potrzebne, bez wychodzenia z domu, na drugi dzień dostać paczkę, zmontować zestaw i już zacząć łowić. Pęd dzisiejszego świata i mentalność współczesnych ludzi powoduje, że każdy szuka gotowców we wszystkich dziedzinach. Wszyscy szukają gotowej recepty na sukces. I znajdują ją właśnie w Internecie.
Na wobler X czy gumę Y złowisz milion ryb, bo ma amplitudę drgań ogonka dostosowaną do receptorów na linii bocznej ryby, a super realistyczny wygląd spowoduje, że każdy Szczupak czy Sandacz nabierze się i weźmie. I taki wędkarz rzekomo niczego nie musi się uczyć. Opierając się na pierwszej albo drugiej z brzegu poradzie na Facebooku, kupuje jakiś zestaw z przypadkowymi przynętami i rzuca je bezmyślnie przed siebie. Nie wie gdzie ani jak prowadzić przynęty a tylko zarzuca i zwija. Potem klnie na PZW (jak wszyscy w Internecie), bo nic nie złowił. Dlatego tak ważne jest mieć jakieś autorytety wędkarskie. Nawet i w Internecie! Są chociażby na YouTube kanały filmowe świetnych wędkarzy, którzy swoją wiedzę opierają na latach doświadczeń. Warto czytać prasę wędkarską, książki, oglądać filmy dokumentalne o tematyce przyrodniczej. No i obserwować! Dziś już naprawdę mało osób obserwuje przyrodę i nie doszukuje się pewnych zależności w niej ukrytych. Jak na przykład to, że pierwsze liście czeremchy pospolitej, znanej też jako kocierbka, sygnalizują tarło białej ryby. Wtedy też kończy je szczupak. Dokładnie z momentem kiedy zeszłoroczne, żółte trzciny oddają już na dobre miejsce tym świeżym i zielonym (mniej więcej przypada to na połowę kwietnia), wtedy też w małych rzeczkach zaczynają pojawiać się nitkowate glony, którymi może żywić się narybek Płotek, Jazi czy Kleni. A co za tym idzie, zaraz po tarle, w tamtych rejonach pojawią się stada okoni polujących na narybek...itd. itd. To tylko jeden z wielu przykładów na to, jak wiele można się dowiedzieć z obserwacji i jak bardzo jest to ciekawe. Wiele osób jednak tego nie wie i nigdy nawet nie spróbuje się dowiedzieć jak niepojęta jest przyroda. Ta nad wodą, wokół niej, w lesie, w parku czy na łące i ta, która nas najbardziej interesuje, czyli pod wodą. Jak to wszystko funkcjonuje, jak żyje, jakie są stanowiska ryb. Bo i po co? Po co łapać koniki polne jak są smużaki? Po co kopać dżdżownice skoro są ich gumowe imitacje. Po co szukać nowych rozwiązań skoro gotowe schematy są w Internecie? Bardzo często wygląda to tak, że domorośli wędkarze kupują sprzęt, o którego przeznaczeniu nie mają pojęcia. I mówię tutaj tak samo o wędkach czy kołowrotkach, jak i, przede wszystkim o przynętach wyglądających czasem kolorowo jak akwariowe rybki, bo takie kolory najbardziej chwytają oko. Do tego ciągłe mity na temat kaleniowych wędek, pstrągowych plecionek czy akcji sandaczowej przynęty. Niestety Internet strasznie mami tego młodego czy początkującego wędkarza. I rzadko przekazuje to co jest najważniejsze. Czyli tego jak łowić, jaką techniką na co, gdzie i kiedy. A gdy taki domorosly wędkarz już zatnie przypadkiem jakiegoś okonia, publikuje go na wszelakich grupach na Facebooku zachwalając się i polecając każdemu przynętę na jaką ją złowił czy technikę łowienia. Do tego dochodzi to ciągłe prześmigiwanie się, kto ma większego. Kto więcej złowił okoników wielkości dłoni. Kto złowił 35 cm klenia czy połowił małych sadaczyków. Naprawdę, jak widzę 40-letniego faceta z dumą prezentującego 25 cm szczupaczka z dopiskiem „coś tam skubało”, to się zaczynam zastanawiać nad sensem swojego wędkarstwa. No bo czym się tu chwalić? Po co robić takiemu około rocznemu maluchowi zdjęcie, narażając go na śmierć? Czy tak ciężko zrozumieć, że to żywe stworzenie? Może i ośrodek bólu ma zredukowany i jest raczej dość prostym organizmem, ale mimo wszystko żyje! Żyje, czuje i męczy się gdy zdycha. Naprawdę tak trudno się tego domyślić? Dodatkowo dochodzi jeszcze ta głupia wręcz mania na C&R czy tam złów i wypuść, która jest kompletnie nie rozumiana. W ogóle ciekawym pojęciem jest dziwne rozumienie etyki w wędkarstwie. Można pół godziny w upale mordować sesją fotograficzną metrowego szczupaka. Można w styczniu pół zdechłe, potarłowe pstrągi łowić. Można na wiosnę zabierać pełne ikry okonie. Ale jak zabierzesz szczupaczka 47 cm, który zażarł tak obrotówkę, że się zalał krwią i pewnie by zdechł w męczarniach, to w Internecie stajesz się z miejsca chujem, który nie powinien mieć prawa łowić. Dostaniesz bana w grupach, w których o tym powiedziałeś i jeszcze mandat dostaniesz od SSR. Gdzie tu logika? A gdzie etyka? Swego czasu na jednej z Facebookowych grup pojawiło się w styczniu zdjęcie wędkarza dumnie prezentującego około 15 cm pstrążka. To było zaraz po tym jak Corona Fishing opublikowała live by nie łowić pstrągów zimą. Dlatego grzecznie skomentowałem to zdjęcie pisząc, że nie należy łowić ich w zimie, że należy dać im spokój tuż po tarle, że wyjęty pstrąg z tak zimnej wody i wzięty w ciepłą dłoń dostaje szoku termicznego i prawdopodobnie zginie. W zamian zostałem zalany lawiną hejtu. A głównym argumentem było to, że skoro prawo na to pozwala, to łowić można. Próbowałem w jakiś sposób merytorycznie się bronić, za co zostałem wyrzucony z grupy. A przecież chciałem tylko podkreślić swoje zdanie, żeby nie męczyć pstragów przynajmniej w styczniu. Należy pamiętać, że ryba nie jest przedmiotem! Rzeczą o którą należy bezmyślnie się bić. Albo, choćby po kiepskim tarle jeszcze ociekała ikrą to i tak można ją złowić i zabrać, BO PRZEPIS POZWALA. Bo oczywiście ryby należy wypuszczać, i z tym nie ma dyskusji. Jasne! Ale idea wędkarstwa przecież nie opiera się na durnym sloganie Cath and relase. A na zrozumieniu tego, że ryba to żywe stworzenie, które należy po prostu szanować i starać się, by miała jak największe szanse na przeżycie, jeśli chcemy ją wypuścić. Do głowy przychodzi mi prosty przykład. Gdybyś na przykład 30go kwietnia raz w roku mógł bez żadnych konsekwencji skatować swojego psa, zrobił byś to? Pewnie nie? To dlaczego nie podchodzisz do dzikiej przyrody w taki sposób? Dlaczego wędkarstwo coraz bardziej przestaje być pasją samą w sobie? Zachwytem nad tym wszystkim co wkoło kwitnie, żyje i płynie. Zatraca tą piękną ideę polegającą na czerpaniu z natury wszystkiego, co tylko może ona nam dać?
„Wędkarstwo – rodzaj hobby, zajęcia rekreacyjnego i sportu, polegający na łowieniu ryb na wędkę.” – Wikipedia
Jaka jest definicja wędkarstwa? Jak je określić w kilku słowach czy zdaniach? Na pewno wielu odpowie, że jest to łowienie ryb, spędzanie czasu nad wodą, urlopowy relaks z rodziną czy polowanie na drapieżnika. Podejrzewam, że ilu wędkarzy, tyle odpowiedzi. Bo przecież wędkarstwo ma tyle odmian i różnych metod więc i wędkarze są różni. Jednak wielu z nich jakby zapomina, a może i nie wie o co tak naprawdę chodzi. Dla mnie wędkarstwo to tez oczywiście ryby i spędzanie czasu nad wodą. Ale przede wszystkim to cichy szelest strumienia wśród kamieni. To zaobserwowanie Klenia zbierającego jakiegoś żuczka, który biedny spadł z gałęzi do wody. To wieczorna muzyka grana przez świerszcze czy znienawidzone czesto komary. To zimorodek walący upolowaną rybką o kołek, żeby ją ogłuszyć. To mróz, przeszywający wiatr i cholerne zimno, że aż człowiekiem trzęsie. To zapierające dech w piersiach wschody i zachody słońca nad szklaną taflą jeziora. To setki przekleństw pod adresem przedmiotów martwych, kilometrów splątanych żyłek i zerwanych na zaczepach tych najtajniejszych i najlepszych przynęt. To ciągłe polowanie, skradanie się a czasem i czołganie się nad brzegami. to wielogodzinne rozmowy, kłótnie ale i rozkminy o metodach, zapachach, smakach czy kolorach zanęt czy przynęt. Wymieniać by mozna bez końca ale ktoś w końcu zapyta: a gdzie w tym wszystkim są ryby? Przecież wędkarstwo to przede wszystkim łowienie ryb, a nie jedynie zachwyty przyrodą. Oczywiście! Gdzieś tam w głębinach pływają te największe, wymarzone i wyśnione okazy. Dla jednych 20 kilowe karpie, dla innych 70 cm lorbasy czy metrowe szczupaki. To dla nich marzniemy, zrywamy się o świcie czy mokniemy całymi dniami, często bez brania. I za każdym razem jedziemy na ryby z nadzieją, że właśnie tym razem woda obdaruje nas tą wymarzoną życiówką, o której tak marzymy przez całe nasze wędkarskie życie. Bo wędkarstwo to niekończąca się opowieść o rybach, skrywająca w sobie setki tajemnic i niewiadomych. To jakby książka, którą przy każdym ponownym czytaniu, odkrywamy na nowo. I która za każdym razem wciąga nas w tętniącą życiem wodę i udowadnia, że przyroda jest szalenie blisko nas i możemy od niej wiele się nauczyć.
Jaka jest definicja wędkarstwa? Jak je określić w kilku słowach czy zdaniach? Na pewno wielu odpowie, że jest to łowienie ryb, spędzanie czasu nad wodą, urlopowy relaks z rodziną czy polowanie na drapieżnika. Podejrzewam, że ilu wędkarzy, tyle odpowiedzi. Bo przecież wędkarstwo ma tyle odmian i różnych metod więc i wędkarze są różni. Jednak wielu z nich jakby zapomina, a może i nie wie o co tak naprawdę chodzi. Dla mnie wędkarstwo to tez oczywiście ryby i spędzanie czasu nad wodą. Ale przede wszystkim to cichy szelest strumienia wśród kamieni. To zaobserwowanie Klenia zbierającego jakiegoś żuczka, który biedny spadł z gałęzi do wody. To wieczorna muzyka grana przez świerszcze czy znienawidzone czesto komary. To zimorodek walący upolowaną rybką o kołek, żeby ją ogłuszyć. To mróz, przeszywający wiatr i cholerne zimno, że aż człowiekiem trzęsie. To zapierające dech w piersiach wschody i zachody słońca nad szklaną taflą jeziora. To setki przekleństw pod adresem przedmiotów martwych, kilometrów splątanych żyłek i zerwanych na zaczepach tych najtajniejszych i najlepszych przynęt. To ciągłe polowanie, skradanie się a czasem i czołganie się nad brzegami. to wielogodzinne rozmowy, kłótnie ale i rozkminy o metodach, zapachach, smakach czy kolorach zanęt czy przynęt. Wymieniać by mozna bez końca ale ktoś w końcu zapyta: a gdzie w tym wszystkim są ryby? Przecież wędkarstwo to przede wszystkim łowienie ryb, a nie jedynie zachwyty przyrodą. Oczywiście! Gdzieś tam w głębinach pływają te największe, wymarzone i wyśnione okazy. Dla jednych 20 kilowe karpie, dla innych 70 cm lorbasy czy metrowe szczupaki. To dla nich marzniemy, zrywamy się o świcie czy mokniemy całymi dniami, często bez brania. I za każdym razem jedziemy na ryby z nadzieją, że właśnie tym razem woda obdaruje nas tą wymarzoną życiówką, o której tak marzymy przez całe nasze wędkarskie życie. Bo wędkarstwo to niekończąca się opowieść o rybach, skrywająca w sobie setki tajemnic i niewiadomych. To jakby książka, którą przy każdym ponownym czytaniu, odkrywamy na nowo. I która za każdym razem wciąga nas w tętniącą życiem wodę i udowadnia, że przyroda jest szalenie blisko nas i możemy od niej wiele się nauczyć.
Tomasz Świder
Tagi: wędkarstwo
polecane dla Ciebie
Artykuły
Pierwsze wzmianki o kogutach jako przynętach na sandacze i szczupaki pojawiały się w prasie wędkarskiej gdzieś w okolicach początku lat 90-tych. Systematycznie jednak co jakiś czas dociarały do Polski przynęty rodem z USA... Były to jigi ...
Jakiś czas temu opowiadałem Wam o istocie prowadzenia zapisków wędkarskich. Pomiędzy okoniami i pstrągami wplatała nam się historia dotycząca leszczy i płoci łowionych na spinning. Dziś nieco więcej o tłustym białorybie, który jak ...
Kolejny dzień pływaliśmy w pogoni za sandaczami. Malowniczy zbiornik zaporowy prześwietlało listopadowe, ostre słońce. Na łódce siedzieliśmy w podkoszulkach, upał niesamowity, jak w środku lata. Ryby bezwzględnie ignorowały ...
Jest wśród wędkarzy pewna bardzo zaraźliwa i nieuleczalna choroba. Ostatnimi czasy, nad polskimi rzekami, pojawia się coraz większa ilość młodych spinningistów z widocznymi objawami boleniozy. I to wcale nie jest żart, bo ...
Może to sen był, a może jawa, czyli opowieść o baranie i złocistych karasiach
Rano wstałem z łóżka jak skowronek, szczebioczącą duszą będąc już na popołudniowych łowach. Zaplanowałem sobie bowiem samotne wędkowanie na ...
Wiecie jak to jest spotkać się nad wodą w grupie najlepszych wędkarskich kompanów. Wiem, że wiecie. To poza samym spinningowym podkradaniem to najlepszy element naszego hobby. Wiecie jak to jest jechać pół Polski po to, aby ...
Dzień zapowiadał się jak jeden z wielu. Rutynowe zajęcia i zwykłe sprawy - a jednak, z perspektywy czasu, okazał się jednym z tych, które gdzieś się miło wspomina. Podczas rozmowy z napotkanym wędkarzem w oczach opowiadającego ...